O mnie
Jestem Paweł. Znajdziecie tu relacje z moich podróży: tych najbliższych, bliższych i trochę dalszych. Wszystkie opisy wypraw i informacje w nich zawarte były aktualne na dzień opublikowania wpisu, choć staram się je na bieżąco aktualizować w ramach kolejnych podróży w to samo miejsce. Wszelkie dane dotyczące godzin otwarcia obiektów/cenników wejść, a także otwarcia/zamknięcia szlaków górskich polecam sprawdzać na stronach tychże obiektów, parków narodowych itp. Z góry bardzo Wam dziękuję!
Dwadzieścia kilka lat temu – jeszcze wtedy, gdy o podróżach (nie wspominając o tych bez paszportu) można było tylko pomarzyć, gdy dzień 4 czerwca nie kojarzył się jeszcze nikomu z częściowo wolnymi wyborami parlamentarnymi, w Krakowie przyszedłem na świat ja.
Już sam nie wiem, kiedy dokładnie zaczęła się moja fascynacja podróżami. Jej początków można doszukiwać się w okresie, gdy miałem 5, 6 lat. Dostała mi się wtedy w ręce encyklopedia PWN. Tym, co przykuło w niej moją uwagę były mapy, kolorowe zdjęcia i flagi, czyli to, co się wyróżnia i na co małe dziecko zwraca najczęściej uwagę. Spodobało mi się to tak bardzo, że nauczyłem się nazw stolic i flag wszystkich państw, oczywiście z ich położeniem na mapie. Wszystkie informacje telewizyjne na temat poszczególnych krajów starałem się dopasowywać do mapy. Wieczorami obracałem globus przy zapalonej lampie, żeby zobaczyć, gdzie właśnie zachodzi, a gdzie wschodzi słońce. Wszystko to sprawiało mi niesamowitą frajdę.
W międzyczasie wyjeżdżałem na pierwsze wakacje. A to do Rabki i Zakopanego, a to na Mazury. Kiedy moja siostra pierwszy raz wyjeżdżała do pracy w Hiszpanii, miałem 8 lat. Nie muszę chyba opowiadać, jak bardzo jej wtedy zazdrościłem. 🙂 Niestety nie mogłem wtedy wyjechać tak daleko, więc postanowiłem sobie poradzić z tym „problemem” na inny sposób. Jeździłem jak wariat na rowerze, poznając okolicę i odliczając kilometry do Madrytu. W końcu tam „dojechałem”.
Można więc powiedzieć, że już wówczas zacząłem mieć „dziwne” pomysły. Zaliczyłbym do nich jeszcze zabawę w kierowcę autobusu. Młodzi chłopcy zazwyczaj chcą zostać strażakami, policjantami albo pilotami samolotów. Dla mnie wymarzonym zawodem był kolejarz albo właśnie kierowca autobusu.
Swój pierwszy zagraniczny wyjazd przeżyłem w wieku 11 lat. Pojechałem wtedy do Hiszpanii, w odwiedziny do swojej siostry. Spędziłem tam prawie miesiąc – dwa tygodnie w okolicy Madrytu i ponad tydzień nad Morzem Śródziemnym. Dziś już niewiele pamiętam z tego wyjazdu, ale był on dla mnie bardzo ważny.
Po przyjeździe zacząłem myśleć, gdzie by tu znowu pojechać. Coraz częściej zacząłem wyciągać swój rower i zapuszczałem się coraz dalej, i dalej, i dalej… Poznawałem w ten sposób swoją „małą Ojczyznę”. I to wbrew pozorom nie odległy wyjazd do Hiszpanii, a właśnie odkrywanie najbliższej okolicy było dla mnie niesamowitym przeżyciem. Być może wynikało to z dosyć zabawnej przyczyny. Otóż, gdy byłem mały, spacerowałem z tatą po lesie. Dochodziliśmy zawsze do tego samego miejsca i wracaliśmy. Intrygowało mnie, dlaczego nie możemy iść dalej. Niestety odpowiedź zawsze była taka sama: „…bo dalej mieszka Baba Jaga…”. W końcu dorwałem się do mapy okolic. Żadnej chatki Baby Jagi nie było tam zaznaczonej. Mogłem spokojnie eksplorować okolicę. 🙂
Sytuacje, w których nie mogłem iść dalej albo wyżej, zawsze wyzwalały we mnie ciekawość, postanowienie, że w końcu muszę iść dalej, wyżej.
Nie od początku fascynowały mnie góry. Jak piszę wcześniej – wyjazd do Rabki i Zakopanego w wieku 8 lat nie sprawił, że pokochałem góry. Może dlatego, że jedynym górskim doświadczeniem z tego wyjazdu był wjazd kolejką linową na Gubałówkę. Nie miałem okazji „zdobyć” tej góry osobiście. To zdecydowana różnica.
Podczas wakacji w okolicach Limanowej po raz pierwszy miałem okazję spacerować po górach. Po powrocie do domu zapomniałem o tym na jakiś czas, ale to był impuls, iskra, która tliła się we mnie i tylko czekała na zapałkę, aby się rozpalić.
Tą zapałką była… rzeka. Nasza królowa polskich rzek – Wisła. Już w podstawówce dzieci w szkole uczą się, że wypływa ona spod Baraniej Góry. Pewnego kwietniowego wieczoru 2004 roku postanowiłem się tam udać. Nie mając doświadczenia górskiego, wybrałem się z mamą. Przeceniliśmy jednak swoje siły i musieliśmy zawrócić, żeby zdążyć na pociąg powrotny do domu. Postanowiłem sobie wtedy, że wrócę tam i dokończę dzieła.
Dokładnie rok później – 2 maja 2005 roku wróciłem do Milówki, by stamtąd wejść na Baranią Górę. Tym razem się udało. Od tamtej pory już wiedziałem, że uzależniłem się od gór. Wyjazdy były coraz częstsze. Im więcej chodziłem, tym bardziej mi się to podobało.
Ale nie tylko w góry mnie ciągnęło… Po egzaminach maturalnych postanowiłem zrobić sobie wakacje, kolejowe wakacje. Na biletach weekendowych i tygodniowych zjeździłem spory kawałek Polski. Czasami były to „szalone” wyjazdy. No bo jak inaczej nazwać wycieczkę jednodniową z Krakowa do Sopotu tam i z powrotem (swoją drogą przy dzisiejszym stanie infrastruktury kolejowej byłoby to niemożliwe. :))
W okresie studiów bardzo ważnym wydarzeniem był dla mnie wyjazd na praktyki kartograficzne do Rosji, na Półwysep Kolski. Pomogło mi w tym trochę szczęście, gdyż zostałem wylosowany z wielu chętnych, zapisanych na listę. Bardzo chciałem poznać Rosję z dwóch głównych powodów. Po pierwsze: od pierwszej klasy liceum uczyłem się języka rosyjskiego (na początku tylko dlatego, że nie dostałem się do klasy z niemieckim – potem stwierdziłem, że to nawet lepiej), a po drugie: to co innego uczyć się o białych nocach na lekcjach geografii, a co innego widzieć to na własne oczy). Po tych praktykach zakochałem się w Rosji, co zostało mi po dzień dzisiejszy.
Dwa lata później postanowiłem połączyć przyjemne z pożytecznym i zapisać się na kurs pilota wycieczek. Po zdanych egzaminach jeździłem na wahadłach do krajów bałkańskich (Albania, Bułgaria, Czarnogóra, Grecja, Rumunia) i byłem przewodnikiem po Jaskini Wierzchowskiej Górnej pod Krakowem.
Może i nie jestem bardzo doświadczony życiowo, ale mogę stwierdzić jedno: jeśli się czegoś bardzo chce i wszystko robi w tym kierunku, to się to osiągnie. Dlatego nie bójmy się i nie wstydźmy się marzyć. Każdy popełnia błędy i ponosi porażki. Mnie się to zdarzyło niezliczoną ilość razy. Patrząc na pewne sprawy z perspektywy czasu, wiele rzeczy bym zmienił, w wielu miejscach poszedłbym w inną stronę. Najważniejsze jest to, aby wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość, choć tak naprawdę człowiek uczy się całe życie. Czego Wam i sobie życzę. 🙂
Witam
Bardzo ciekawie się zaczyna. Od lat ciągnie mnie na wschód i staram się od czasu do czasu odbywać wyprawy w tamtym kierunku. Tutaj akurat cieszę się że mieszkam w Przemyślu skąd blisko mam do ukraińskiej granicy.
Pozdrawiam serdecznie i życzę jak najwięcej podroży na mistyczny wschód
Witam serdecznie!
Dziękuję. Ja również życzę częstych podróży na wschód, a w szczególności w Karpaty Wschodnie, żeby połączyć dwie przyjemności. Już nie pamiętam jak długo wybieram się w Gorgany i Czarnohorę, a i rumuńskie góry są na mojej liście, więc z uwagą będę śledził Twój blog. Co się odwlecze, to nie uciecze. 🙂
Pozdrawiam!
Tak masz rację, przyjemności wschodu trzeba dawkować pomału i rozważnie abyśmy nic tam nie przegapili. Osobiście dopiero pewnie w czerwcu wybiorę się ponownie w tamtym kierunku.
Pozdrawiam serdecznie
Восток – дело тонкое 🙂
Świetny blog. Dużo wartosciowych informacji i ciekawych faktów. 😉 Szkoda,że większość ludzi boi się realizować swoje pasje z takim rozmachem.
Bardzo dziękuję za miłe słowa :). Pasja to coś wspaniałego i grzechem byłoby jej nie rozwijać. Pozdrawiam!
Świetnie, że prowadzicie blog 🙂 dobrze Wam idzie! wszystkiego dobrego !
Bardzo dziękujemy i pozdrawiamy! 🙂
Jestem ciekawa co będzie dalej 😀
Ja mam w planach Toubkal http://www.adventure24.pl/jebel-toubkal-4167-m-atlas-wysoki-maroko 🙂
Pomysły na kolejne podróże często pojawiają się znienacka. Któż to zatem wie… 😉
Witam wszystkich 🙂 Uwielbiam wschód, ostatnie wakacje spędziłam we Lwowie, Rumuni ( Bukowina) , Mołdawia (Kiszyniów -Milesti Mici),Kanion BIcaz, zamki Drakuli itd,.W 2014 Albania ( Saranda) całe Bałkany razem z Macedonia .Polecam wszystkim – wschód jest cudowny i zaskakujący ! Wczesniej miała okazje odwiedzic jeszcze Gruzje ( Tibilisi, Bakuriani ) oraz niezapominany Uzbekistan ( Samarkanda,Buhara,Taszient ) Służe rada , mogę podesłać mapki itd. W tym roku wybieram sie na paro dniowy wypad do Truskawców 🙂 Pozdrawiam 🙂
To prawda. Wschód jest niesamowicie pociągający. Nie pozostaje życzyć nic innego, jak tylko kolejnych lat fascynujących podróży i odkrywania coraz to nowych miejsc. Z krajów, które Pani wymieniła, miałem ostatnio przyjemność odwiedzić Mołdawię – chyba najmniej popularny wśród turystów kraj Europy. I może dlatego, mimo że atrakcji turystycznych sensu stricto nie ma tam zbyt wiele, jest w nim coś takiego, co pociąga. Pozdrawiam!
hejka. Potrzebuję kilka info na temat jaskini prometeusza koło Kutaisi.Może….
Witam pisze Pan ze w wode mozna zaopatrywac w wystepujacych źrodlach sie na trasie GSB. Na pewno to bezpieczne. ?
Czy po trasie w nocy natknął sie Pan na jakies zwierzeta tzn. Czy Panu przeszksxzaly podcczas wieczornego odpoczynku?
Czy w razie wypsdku jest problem z wezwaniem pomocy – mam uvezpieczenie oplacone w pttk i prywatne. ?
Jeśli chodzi o wodę, to nie miałem żadnych problemów zdrowotnych związanych z jej piciem na szlaku.
Zwierząt w nocy praktycznie nie spotkałem, gdyż w większości przypadków nocowałem w schroniskach, więc nie było z tym żadnych problemów. Jeśli zamierza Pani nocować w namiocie na szlaku, to prawdopodobieństwo spotkania dzikich zwierząt jest większe. W takim przypadku wieczorami i w nocy mogą hałasować, a czy utrudni to zaśnięcie, to już zależy od umiejętności (nie)zwracania uwagi na odgłosy ;).
Problemów z wezwaniem pomocy nie powinno być, oczywiście w przypadku, gdy mamy zasięg telefonu komórkowego. W niektórych miejscach (szczególnie w Beskidzie Niskim) może być z tym problem.
Pozdrawiam.
Cześć,
Dzięki za stworzenie strony o GSB. Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym szlaku, to od tej pory mam ją w zakładkach, gdyż przejście tym szlakiem stało się jednym z moich marzeń :).
W przeciwieństwie jednak do Ciebie mam zamiar przejść z Wołosate do Ustronia, a następnie do domu, co powinno mi zająć dodatkowy dzień.
W ubiegłym roku udało mi się przejść Camino Frances i jestem ciekawy który z tych szlaków będzie cięższy.
Wyjście z Wołosate, planuję na niedzielę 17 lipca.
Pozdrawiam
Grzegorz
Cześć 🙂
Cóż, Camino Frances nie szedłem, więc nie mam porównania. W końcu to inny klimat, przewyższenia, itp.
Jeśli chodzi o wędrówkę GSB w drugą stronę, to nie ma specjalnej różnicy poza kierunkiem w którym się idzie ;-). No, może poza tym, że idąc od Wołosatego w stronę Ustronia, zmierza się w stronę „cywilizacji”, a spokojny odcinek przez Beskid Niski ma się w pierwszej części trasy.
Życzę zatem powodzenia i pozdrawiam! 🙂
Paweł
Cześć, mam techniczne pytanie. W jakim języku się komunikowałeś podczas podróży po Zachodniej Ukrainie? Znasz ukraiński? Czy użycie rosyjskiego jest w dobrym tonie, czy spotkałeś się z negatywnymi reakcjami ludzi ze Lwowa i okolic, mówiąc po rosyjsku?
Czy w hotelach, restauracjach itp. można liczyć chociaż na jaka taka znajomość jęz. angielskiego personelu?
Cześć,
Co do języka, w którym się komunikowałem w zachodniej Ukrainie, to bywało różnie. Nie znam ukraińskiego. Po ukraińsku potrafię powiedzieć „dzień dobry”, „do widzenia” i „dziękuję”, więc tam gdzie wystarczyły te słowa, po prostu tak wyglądała komunikacja. Jeśli trzeba było powiedzieć coś więcej, to najpierw używałem polskiego, a dopiero na końcu rosyjskiego. Nie spotkałem się z negatywnymi reakcjami, ale zapewne wynikało to z tego, że mówiąc po polsku, Ukraińcy orientowali się, że nie jestem z Rosji (moi znajomi, którzy najpierw używali rosyjskiego, zauważali zniesmaczenie na twarzach Ukraińców, które znikało po zorientowaniu się, że są z Polski), więc coś jest na rzeczy.
Ze znajomością języka angielskiego w zachodniej Ukrainie jest słabo. Poza Lwowem spotkać kogoś mówiącego w tym języku wciąż jest ciężko. We lwowskich hotelach, a nawet hostelach (szczególnie tych położonych w centrum) z komunikacją po angielsku nie powinno być problemu, zarówno w restauracjach, jak i hotelach, choć wyjątki, wiadomo, się zdarzają. W języku polskim też w wielu miejscach można się dogadać, więc bez obaw – w którymś z tych trzech języków z pewnością uda się dogadać.
Pozdrawiam 🙂