Z Krościenka nad Dunajcem na Przehybę
Przehyba to jedno z najpopularniejszych turystycznie miejsc w Beskidzie Sądeckim. Prowadzi do niego wiele szlaków – z południa, północy, wschodu i zachodu. Dziś proponuję Wam wędrówkę razem z czerwonymi znakami z Krościenka nad Dunajcem, czyli fragmentem Głównego Szlaku Beskidzkiego. Trasa liczy około 12 km, a jej przejście zajmuje około 5 godzin.
Wycieczkę rozpoczynam w Krościenku – miasteczku malowniczo położonym nad Dunajcem, na pograniczu aż trzech pasm górskich: Beskidu Sądeckiego, Pienin i Gorców. Prawa miejskie gród otrzymał już w 1348 r. z rąk króla Kazimierza Wielkiego. Gdy rozpoczynała się uzdrowiskowa działalność beskidzkich zdrojów, Krościenko pozostawało w cieniu bardziej znanej i prestiżowej Szczawnicy. Przyjeżdżali tu głównie ubożsi kuracjusze. Konsekwencją jego wolnego rozwoju była utrata praw miejskich w 1932 r. Miejscowość odzyskała je ponownie w 1973 r., aby na 9 lat stworzyć jeden organizm miejski z sąsiednią… Szczawnicą, jako sztuczny twór o nazwie Krościenko – Szczawnica (Mościcki B., Beskid Sądecki i Małe Pieniny – przewodnik, OW Rewasz, wyd.IV poprawione i uzupełnione, Pruszków, 2017).
Co warto zobaczyć w Krościenku nad Dunajcem? Z pewnością do najbardziej rozpoznawalnych miejsc miasteczka należy zaliczyć rynek, przy którym znajduje się stary, drewniany kościół. Kilkaset metrów dalej na zachód wzniesiono budynek będący siedzibą dyrekcji Pienińskiego Parku Narodowego. Można w nim zobaczyć wystawę prezentującą bogactwo przyrodnicze okolic. Na tym samym, lewym brzegu rzeki, warto podejść w pobliże końcowej przystani spływu Dunajcem, gdzie odpoczniecie na specjalnie przygotowanych w tym celu siedziskach lub zjecie posiłek przy stolikach.
Opis trasy rozpoczynam z ronda w centrum miasta, gdzie krzyżują się wszystkie główne drogi w Krościenku nad Dunajcem. Szlak czerwony prowadzi przez nowy most na rzece, a następnie skręca w lewo w ulicę Zdrojową. Opuszczam Gorce, aby rozpocząć wędrówkę przez Beskid Sądecki. Po niecałych dwustu metrach skręcam w prawo w ulicę Źródlaną. Będę nią zmierzał cały czas prosto aż do opuszczenia miasteczka i rozpoczęcia wspinaczki na Dzwonkówkę.
Droga stopniowo nabiera wysokości. Tuż przed końcem asfaltu zauważam tabliczkę informującą o zdroju „Maria”, do którego ze szlaku prowadzi prosta, kilkusetmetrowa trasa. Można tam zaczerpnąć mocno zmineralizowanej wody. Nie polecam jej pić wielkimi haustami w dużych ilościach, gdyż możecie nabawić się problemów żołądkowych. Cóż… tak jak we wszystkim należy zachować umiar. 🙂 Do szlaku wrócicie tą samą drogą.
Kończy się asfaltowa droga, a zaczyna szeroki, gruntowy dukt. Prowadzi on w stronę coraz bliższej telewizyjnej stacji retransmisyjnej, zlokalizowanej na Górze Stajkowej. Za moimi plecami odsłaniają się coraz rozleglejsze widoki na Gorce, Krościenko nad Dunajcem oraz Pieniny. Wypada mi się nimi nacieszyć, bowiem szczyt i okolice Dzwonkówki panoramy na te pasma górskie już nie oferują. W sezonie zimowym kończy się tutaj wyciąg niewielkiej stacji narciarskiej.
Rozpoczyna się dość strome podejście wciąż odkrytym terenem na grzbiet Dzwonkówki. Po męczącej wspinaczce szlak wprowadza w las, w dalszym ciągu biegnąc szeroką drogą, często rozjeżdżoną przez pojazdy zwożące z góry drewno. Jestem już na terenie Popradzkiego Parku Krajobrazowego, jednego z największych pod względem powierzchni w Polsce.
Na jakiś czas zagęszczenie poziomic maleje, choć szlak dalej wiedzie pod górę. Przy dzisiejszym upale mam w końcu chwilę na to, aby odpocząć i otrzeć z czoła spływający pot. Wędrówka z kilkunastokilogramowym plecakiem w takich warunkach do wyjątkowej przyjemności nie należy. Wiem jednak jaki mam końcowy cel i to dodaje mi sił.
Po fragmencie łagodniejszego podejścia znów zaczyna się męczarnia. Tuż przy szlaku zauważam charakterystyczne, pięknie uformowane drzewo, na którym znajduje się nie mniej piękna, mała kapliczka. Umieszczono w niej wizerunek Jezusa dźwigającego krzyż w koronie cierniowej. Nie, żebym się do niego porównywał, ale symbolika jest wymowna. Czyżby ten obraz miał motywować do wysiłku turystów zmęczonych wspinaczką na szczyt, zdając się mówić: „Chrystus miał gorzej – nie narzekaj i idź dalej”? Hmmm… ciekawa koncepcja, ale chyba jednak nietrafiona. 😉
Trawersuję wierzchołek Gronia i łagodnie i szybko schodzę na niewielką przełączkę o nazwie… Siodełko. Następnie rozpoczynam mozolne i długie podejście. Zostawiam po lewej szczyt Wisielca. Na Dzwonkówkę zostało mi niby niewiele, bo ok. 40 minut wspinaczki. Jeśli jednak przeliczę to na 1,5 km ciągłego nabierania wysokości, to już tak prosto nie jest. Trasa jest nieco monotonna. Z pewnością przyjemniej byłoby tędy schodzić w przeciwną stronę.
Gdy ścieżka staje się węższa, a podejście coraz mniej uciążliwe, oznacza to tylko jedno – Dzwonkówka jest już blisko. Szlak nie prowadzi przez wierzchołek. Znajduje się on ok. 100 m na północ, tuż przed dojściem szlaku żółtego z Łącka. Szczytem, na którym zatrzymuje się większość turystów, jest zalesiony Przysłop. Stoi tu moja ulubiona ławeczka, stworzona z obumarłego drzewa, na której odpoczywam za każdym razem, kiedy tu jestem.
Wróćmy jednak na chwilę do Dzwonkówki, gdyż to właśnie ta góra, mimo że nie najwyższa w okolicy, jest zdecydowanie bardziej znana. Schodziły się tu dawniej granice Krościenka nad Dunajcem, Szczawnicy i Jazowska. Niosło to ze sobą całkiem poważne konsekwencje, bowiem przed wiekami istniał zwyczaj, że w takich miejscach znajdowały się „cmentarze” samobójców, których zwożono tam wozami. Dzwonkówka nie jest jedynym szczytem w Beskidach, z którym związana jest ta mroczna historia. Nic dziwnego, w końcu góry od zawsze były naturalnymi granicami wsi, województw i państw.
Szczyt Dzwonkówki nie jest widokowy. Nie spędzam tu zatem zbyt wiele czasu. Tym bardziej, że na dzisiaj znów prognozowane są burze. Mam nadzieję, że jeśli już się pojawią, nie będą zbyt gwałtowne, choć wysoka temperatura powietrza zdaje się temu przeczyć. Czas zatem iść przed siebie.
Tuż pod wierzchołkiem znajduje się rozwidlenie dróg. Znaki żółte prowadzą do Szczawnicy (ok. 2 godz.). Ja schodzę dość stromą i kamienistą drogą prowadzącą przez przetrzebiony las, za czerwonymi znakami GSB. Pojawiają się pierwsze widoki. Zbliżam się do najpiękniejszego miejsca na szlaku z Krościenka nad Dunajcem na Przehybę.
Przełęcz Przysłop, bo o niej właśnie mowa, to malownicze siodło, na którym rozłożyło się osiedle mieszkalne. Należy ono administracyjnie do Szczawnicy. Jest tu pięknie o każdej porze roku i w każdych warunkach pogodowych. Charakterystycznym elementem krajobrazu przełęczy jest pomnik – krzyż. Został on umieszczony na miejscu śmierci 5 partyzantów poległych w walkach z okupantem hitlerowskim 21 lutego 1944 r. Przypomina o tym napis umieszczony w kamiennej podstawie postumentu. Nieco na południe od szlaku znajduje się kaplica. Zbudowano ją na miejscu zagrody, w której 8 grudnia 1944 r. Niemcy spalili żywcem całą sześcioosobową rodzinę Fijasów. Corocznie, 3 maja, jest tu odprawiana partyzancka msza święta (Mościcki B., Beskid Sądecki i Małe Pieniny – przewodnik, OW Rewasz, wyd.IV poprawione i uzupełnione, Pruszków, 2017).
Wędrówka przez przełęcz to relaks dla ciała i ducha. Rozciągają się stąd widoki na Pieniny (z charakterystycznym wierzchołkiem Wysokiej) oraz „wnętrze” Beskidu Sądeckiego. Przed jednym z zabudowań zagaduje mnie sympatyczna staruszka. Rozmawiam z nią kilka minut, dowiadując się przy okazji, że mieszkała dawniej na ulicy Modrzewiowej w Krakowie. Jak to mówią – świat jest mały. 🙂
Niestety… wszystko co dobre, szybko się kończy. Za przełęczą zaczyna się mozolne, strome podejście pod wierzchołek Kuby. Tak, to nie pomyłka – tak właśnie nazywa się to wzniesienie. Wśród polanek i zagajników stopniowo nabieram wysokości. No właśnie, „stopniowo” do pewnego momentu, gdyż podejście na Skałkę jest jeszcze bardziej męczące niż to na Dzwonkówkę…
Jest środek dnia. Nie muszę Wam zatem tłumaczyć, że upał doskwiera mi jeszcze bardziej niż przed południem. Po ponadgodzinnym podejściu docieram w końcu zmordowany na szczyt. Nie ma z niego żadnych widoków. Umieszczono tu jedynie wieżę triangulacyjną. Łapię kilka, no, może kilkanaście oddechów, i zmierzam dalej, przez mroczny las zniszczony przez szkodniki, w kierunku Przehyby. Droga jest wygodna, szeroka i prowadzi prawie po płaskim terenie, więc składam w duchu podziękowania niebiosom za ten akt łaski.
Zauważam wyraźną, szutrową drogę i wieżę radiowo-telewizyjnego ośrodka nadawczego (o wysokości prawie 90 m). To znak, że jestem prawie u celu. Szosą w dół można zejść do Gabonia. Jest to najłatwiejsza wersja podejścia i jedyna trasa wjazdowa dla samochodów (oczywiście tylko uprawnionych) na Przehybę. Poleca się ją także rowerzystom. Co prawda różnica wysokości, jaką ma się do pokonania z Gabonia, jest znacząca, ale wizja nagrody w postaci powrotnego zjazdu wystarczająco motywuje do wysiłku. Zejście z Przehyby do Gabonia opisałem już wcześniej na blogu.
Już tylko kroki dzielą mnie od Schroniska na Przehybie. Szczyt o tej samej nazwie znajduje się ok. 300 metrów na wschód, nieco na północ od czerwonego szlaku. Dotarłem do jednego z najpopularniejszych miejsc turystycznych w Beskidzie Sądeckim.
Nazwa Przehyba (używane są również wersje: Prehyba, Perehyba) oznacza nic innego, jak przełęcz. Wcześniej odnosiła się do hali. Pierwszy budynek schroniska na Przehybie (jeszcze drewniany) oddano do użytku w 1937 r. W czasie II wojny światowej, co nie powinno nikogo dziwić, obiekt wykorzystywali partyzanci. Niemcy, wiedząc o ich aktywności w okolicznych lasach, postanowili rozprawić się z ich bazą w najbardziej prosty sposób. Spalili schronisko w 1944 r. Kolejny obiekt noclegowy powstał w tym miejscu w latach 1954-58. I on spłonął na początku lat 90 XX w. W obecnej formie schronisko działa i przyjmuje pod swój dach turystów od 1998 r. (Mościcki B., Beskid Sądecki i Małe Pieniny – przewodnik, OW Rewasz, wyd.IV poprawione i uzupełnione, Pruszków, 2017).
Charakterystycznym elementem krajobrazu Przehyby, nieodłącznie kojarzącym się z tą górą, jest wspomniana wcześniej, zbudowana w latach 70 XX w., wieża radiowo-telewizyjna. To właśnie ona ułatwia zlokalizowanie szczytu ze wszystkich stron świata. Na tym kończy się jej „turystyczna” funkcja.
Prawdziwe walory tego miejsca poznacie, spoglądając na południe. Spod schroniska (a także z okien niektórych pokoi) rozciąga się przepiękna panorama na Tatry (Bielskie, Wysokie i Zachodnie) oraz nie mniej urocze Niżne Tatry. Nieco bliżej odsłaniają się przede mną Małe Pieniny z ich największym (nomen omen) szczytem, czyli Wysoką.
Można by tak siedzieć i siedzieć, rozkoszując się widokami. Patrzę jednak w niebo i martwią mnie złowróżbnie kształtujące się burzowe chmury. Jako że bardzo zgłodniałem, postanawiam zamówić w schronisku swoją ulubioną potrawę, czyli żurek z jajkiem i kiełbasą, a potem… potem to się zobaczy.
Podczas posiłku wspominam swój ostatni, studencki wypad w to miejsce, jaki był moim udziałem kilka miesięcy wcześniej. Są takie schroniska, które kojarzą mi się wyjątkowo dobrze. Przehyba bez wątpienia do nich należy. Mimo swej wielkości oraz dużej ilości turystów, jaka tu się pojawia (szczególnie w weekendy) i tak ją ubóstwiam i z czystym sercem Wam polecam.
Po obiedzie napełniam do pełna butelkę wody. Grzmotów nie słychać, zatem ruszam dalej za znakami czerwonymi w kierunku najwyższego szczytu Beskidu Sądeckiego – Radziejowej. Wędrówkę tą trasą opisałem we wpisie Przehyba – Radziejowa – Rytro.
[…] szlak prowadzi dalej, na Dzwonkówkę i Przehybę, już w Beskidzie Sądeckim. W podlinkowanym wpisie poznacie także pokrótce historię i atrakcje […]