Przełęcz Knurowska – Lubań – Krościenko nad Dunajcem
Relacja z przejścia szlaku z Przełęczy Knurowskiej na Lubań i do Krościenka nad Dunajcem jest częścią opisu przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego, które miało miejsce w 2011 r. Z uwagi na fakt, iż mój nocleg na GSB wypadał na bazie namiotowej pod Lubaniem, poniższa relacja jest zapisem wędrówki z dwóch niepełnych dni. Dane i zdjęcia z trasy zostały oczywiście zaktualizowane. Na tym odcinku szlaku przez ostatnie lata wiele się zmieniło, m.in. powstała wieża widokowa na szczycie Lubania. Zachęcam do lektury!
Na Przełęcz Knurowską, gdzie rozpoczyna się szlak, ciężko dostać się inaczej niż samochodem. Najbliższa komunikacja zbiorowa jeździ bowiem albo z Ochotnicy Górnej (rzadko i tylko w stronę Tylmanowej) lub drogą wojewódzką nr 969 przez Knurów. Do każdego z tych miejsc idzie się kilka kilometrów asfaltową drogą (do Ochotnicy krócej). Jeśli Wam to nie przeszkadza, jest to doskonała opcja na przejście całego pasma Lubania, aż do Krościenka nad Dunajcem. Dla osób poruszających się samochodem cenną informacją jest to, iż na przełęczy znajduje się miejsce do pozostawienia na poboczu kilkunastu samochodów. Wybieranie się tu autem w weekendy później niż wczesnym rankiem może być zatem ryzykowne, gdyż po prostu może zabraknąć przestrzeni na zaparkowanie Waszego rumaka. Jeśli chcielibyście wybrać się w drugą stronę, w kierunku Turbacza, zapraszam Was do odwiedzin relacji ze szlaku Turbacz – Kiczora – Przełęcz Knurowska, gdzie znajdziecie także więcej informacji o samej przełęczy.
Jako że droga z Turbacza była długa, decyduję się na krótki odpoczynek. Muszę nabrać sił, abym ponownie mógł ruszyć w górę, tym razem w kierunku Lubania. A droga do przejścia jeszcze dłuuuga.
W początkowym etapie podejścia szlak prowadzi raz pod górę, raz z górki. Są to krótkie i mało strome odcinki. Najwyższym wzniesieniem spośród tych „kopców kreta” jest Bukowinka, licząca 937 m n.p.m. Rozciąga się z niej widok na Jezioro Czorsztyńskie, Magurę Spiską, Pieniny, a także Tatry. Przez większość czasu droga wiedzie jednak przez las, a co za tym idzie – na szerokie panoramy nie ma co liczyć.
Na niebie pojawia się coraz więcej złowróżbnych chmur. Mając w pamięci wczorajszy burzowy dzień, wzbudza to we mnie niepokój. Postanawiam nie odpoczywać za wiele po drodze i przeć prosto bez zbędnych przerw ku Lubaniowi. Po około godzinnej wędrówce z Przełęczy Knurowskiej melduję się na osiedlu Studzionki.
Miejsce to jest nadzwyczaj urocze i godne uwagi. Roztaczają się stąd przepiękne widoki na Tatry, Gorce oraz dolinę Ochotnicy z malowniczo położoną Ochotnicą Górną. To właśnie administracyjną częścią tej miejscowości jest osiedle Studzionki. Prowadzi do niego asfaltowa droga o długości ok. 2 km. Co prawda można tu dojechać również od południa ze Szlembarku, ale raczej tylko terenowym samochodem, gdyż w pewnym momencie, przed lasem, za ostatnimi zabudowaniami asfalt się kończy i jest… zonk. 🙂
W miejscowej gwarze nazwa „studzionki” oznacza źródło. To jedno z najwyżej położonych osiedli w Gorcach. Na stałe jest zamieszkane co najmniej od XVIII w. Wiek wcześniej toczył się tu spór między mieszkańcami Ochotnicy Górnej i Szlembarku o to, do której wsi należy przysiółek, podczas którego zginęło kilka osób. Ostatecznie potwierdzono, że jest to część Ochotnicy. Z uwagi na swoje położenie, nieco na uboczu, Studzionki upodobali sobie zbójnicy, bywający tu często i ochoczo. W okresie II wojny światowej miejsce było bazą dla partyzantów z oddziału pod dowództwem kpt. Juliana Zapały – „Lamparta”. (Cieszkowski M. (i in.), Gorce – przewodnik, OW Rewasz, wyd.III poprawione i aktualizowane, Pruszków, 2020)
Zainteresowanym kulturą ludową polecam odwiedziny niewielkiego skansenu założonego w latach 50 XX w. przez Zofię i Zygmunta Stypów. Obecnie znajduje się pod opieką jednej z mieszkających tu rodzin – Państwa Muletów. Zgromadzono tu ciekawe przedmioty codziennego użytku. Na to minimuzeum składają się: dom, kaplica, kuźnia, spichlerz oraz kurna chata. Historia całego osiedla jest na tyle ciekawa i obszerna, że osoby zainteresowane zarówno nią, jak i zwiedzaniem wszystkich budynków, odsyłam na stronę internetową Skansenu Studzionki. Znajdziecie tam także informacje o noclegach z wyżywieniem, z których można tu skorzystać. Co istotne, skansenu nie można oglądać ot tak po prostu. Należy wcześniej skontaktować się z gospodarzami, gdyż zwiedzanie będzie możliwe tylko wówczas, gdy będą na miejscu.
Studzionki w trakcie swojego życia odwiedzał także przyszły papież, Karol Wojtyła. Jak wspominał, podczas jednej z wędrówek ze znajomymi chciał pożyczyć od jednego z miejscowych gazdów siekierki niezbędnej do narąbania drewna na opał i do zbudowania szałasu. Jako że była wtedy niedziela, usłyszał w odpowiedzi: „Jo wom ciupaski ni dom, bo dziśok niedziela i ciupać nie beecie”. Pobożność prostego gazdy ze Studzionek wywarła na przyszłym papieżu duże wrażenie. (http://skansen-studzionki.pl/)
Wędrując Głównym Szlakiem Beskidzkim nie zatrzymuję się na Studzionkach, choć pierwotnie miałem nawet plany, aby tu nocować. Zdecydowałem się jednak zmienić nieco koncepcję i inaczej podzielić odcinki przemierzanego szlaku. Idę więc żwawo przez osiedle, delektując się pięknymi widokami, jakie się stąd roztaczają. Opis panoramy odnajduję w altance widokowej znajdującej się kilkadziesiąt metrów od czerwonych znaków, przy trasie w stronę Szlembarku. Do szlaku wracam tą samą drogą. Na ostrym zakręcie kieruję się prosto. Po chwili asfalt zanika i rozpoczynam wędrówkę gruntowym duktem przez las ku Kotelnicy.
Po drodze spotykam kopce graniczne z 1770 r. wyznaczające ówczesną granicę między Rzeczpospolitą Obojga Narodów, a austriacką Monarchią Habsburgów. Tak tak, dobrze widzicie – z roku 1770. Dwa lata przed pierwszym rozbiorem Polski Austriacy zaanektowali bowiem część Podhala i Sądecczyzny.
Podejście nie jest zbyt wymagające i idzie mi się bardzo przyjemnie, mimo że nieco pod górę. Szlak nie wyprowadza na wierzchołek góry, lecz trawersuje go od północy. Po chwili z prawej dochodzą niebieskie znaki z południa. Można razem z nimi dojść do Huby i dalej do Dębna nad Jeziorem Czorsztyńskim.
Kolejny odcinek wędrówki na Runek jest monotonny, choć całkiem przyjemny. Co prawda wspinając się pod sam wierzchołek, muszę się nieco zmęczyć, ale nie jest to z pewnością najgorsze podejście na całym odcinku czerwonego szlaku. Prowadzi bowiem wygodną, szeroką drogą. Gdzieniegdzie spomiędzy drzew można dostrzec widoki na stronę północną i południową (a nawet na wschód – widać wieżę widokową na szczycie Lubania). Nie nastawiajcie się jednak na wybitne panoramy. Na to jeszcze przyjdzie czas.
Z Runka prawie nic nie widać. Nie zatrzymuję się zatem i rozpoczynam krótkie zejście na niewielką przełączkę. Szlak dalej prowadzi przez las. Nie ma stromych podejść ani zejść – po prostu mozolna wspinaczka w stronę Lubania. Odcinek ze Studzionek na Lubań to w mojej ocenie jeden z najbardziej monotonnych fragmentów GSB, a z pewnością na jego gorczańskim odcinku. Jako takie widoki na Tatry i Gorca można oglądać jedynie z Polany Wybrańskiej.
Widokowe miejsce z prawdziwego zdarzenia spotykam dopiero w miejscu odejścia zielonego szlaku na południe. Można nim zejść do miejscowości Maniowy. Zarastająca polana nosi nazwę Kudów i oferuje piękne widoki na Tatry i Jezioro Czorsztyńskie. Kilkaset metrów za nią, już w lesie, na północ odbijają zielone znaki do Ochotnicy Dolnej. Po drodze na Lubań spotkam jeszcze kilka dojściowych szlaków z okolicznych miejscowości. Łączą się one przed szczytem, co sprawia, że na wierzchołku nie spotkamy jedynie znaków w czarnym kolorze. 🙂
Niestety odcinek drogi ze Studzionek do Krościenka nad Dunajcem, podobnie jak wiele innych w polskich Beskidach, upodobali sobie quadowcy i motocrossowcy. W swoich wpisach pisałem o nich wielokrotnie, więc nie będę po raz kolejny powtarzał, co o nich myślę, żeby się dodatkowo nie denerwować. Szeroka i wygodna droga zachęca do rozwijania przez maszyny sporych prędkości. Uważajcie więc na siebie, żeby nie paść ich ofiarą.
No dobrze, ale do Lubania pozostało jeszcze kilka kilometrów, a przecież się tam nie teleportuję. Idę zatem dalej przez las na wschód. Wieża widokowa na szczycie góry „zbliża się” do mnie coraz bardziej. Dodatkowo, od momentu stromego podejścia na Jaworzyny Ochotnickie mogę podziwiać coraz szersze panoramy na północ (Gorce i Beskid Wyspowy) oraz południe (oczywiście Tatry).
Kilkaset metrów przed samym wierzchołkiem wygodna szeroka droga zamienia się w kamienisty, nieprzyjemny do podchodzenia szlak. Mógłbym Wam oczywiście poradzić wejście na szczyt razem ze znakami żółtymi, które jest co prawda trzy razy dłuższe, ale o wiele bardziej przyjemne i mniej męczące. No ale w takim wypadku nie byłaby to ciągła wędrówka najdłuższym szlakiem w polskich górach. 😉
Im bliżej zachodniego wierzchołka Lubania, tym ścieżka staje się coraz węższa. W końcu, po bardzo męczącym podejściu, stawiam swe stopy na szczycie. Jestem na wysokości 1210 m n.p.m.
Gdy wędrowałem GSB w 2011 roku, wieży widokowej na Lubaniu jeszcze nie było. Nie oznacza to jednak, że ze szczytu nie było nic widać. Wręcz przeciwnie. Znad krzyża papieskiego, ustawionego w tym miejscu w 2004 r., można było zobaczyć Tatry wraz z Jeziorem Czorsztyńskim. Oczywiście nie była to dookólna panorama, jaką możemy podziwiać obecnie, ale szczyt bez wieży miał swój klimat. Gdy pomyślę sobie, jak bardzo rozjeżdżane były drogi dojazdowe (a zarazem szlaki) prowadzące na Lubań podczas jej budowy, nie jestem do końca przekonany o słuszności jej powstania.
W mojej ocenie, podobnie jak pozostałe wieże w Gminie Ochotnica Dolna, stworzono po to, aby wydać pieniądze unijne. A pamiętajmy, że budowanie czegoś tylko po to, aby nie przepadły unijne fundusze, nie zawsze ma sens. Doskonałym tego przykładem jest projekt Jurajskiego Raju w Gminie Zabierzów, z której pochodzę. Po wybudowaniu infrastruktury w formie ławeczek, tablic, parkingów itd., większość z nich zarasta i niszczeje, nie przynosząc chluby gminie.
Lubań zwany jest przez okolicznych mieszkańców Patryją. Nazwa ta oznacza wieżę triangulacyjną służącą do pomiarów odległości. Były one niegdyś powszechne w Polsce, Europie i na świecie. Jedna z nich stała także tutaj. Na polanie pod szczytem w okresie 1939-1944 r. funkcjonowało górskie schronisko, choć z uwagi na okupację niemiecką obiekt służył bardziej jako schronienie dla partyzantów i mieszkańców okolicznych wsi przed Niemcami. Budynek został spalony przez nazistów, a jego resztki można oglądać w pobliżu niebieskiego szlaku na przełęcz Snozka. Opodal odnajdziecie krzyż upamiętniający partyzantów poległych tego same tragicznego dnia, w którym spłonęło schronisko. (Cieszkowski M. (i in.), Gorce – przewodnik, OW Rewasz, wyd.III poprawione i aktualizowane, Pruszków, 2020)
Wieża widokowa na Lubaniu to doskonałe miejsce do podziwiania wschodów i zachodów słońca. Wschody polecane są z uwagi na morze mgieł, często powstające nad Jeziorem Czorsztyńskim. Zachody z kolei zachwycają promieniami czerwonego słońca kryjącymi się za szczytami i odbijającymi się w tafli tegoż samego zbiornika wodnego.
Imponująco z Lubania prezentuje się panorama Tatr. Nie ma ona równych sobie nie tylko ze względu na jej piękno, ale przede wszystkim oryginalny element, którego mogą pozazdrościć górze inne szczyty Beskidów i Gorców – Jezioro Czorsztyńskie. Uwagę zwraca także niepozorna „góra narciarzy” – Wdżar, szczególnie pięknie prezentująca się zimą po zachodzie słońca. Ciekawie wygląda również wówczas, gdy „wynurza” się z morza mgieł niczym wyspa na oceanie.
Dalej na wschód zobaczymy Pieniny z charakterystyczną sylwetką Trzech Koron, a dalej – Wysoką – najwyższym szczytem pasma. Za nimi majaczy niepozorna Magura Spiska. Pięknie prezentuje się stąd Beskid Sądecki z pasmem Radziejowej oraz Beskid Wyspowy z jego najwyższym wierzchołkiem – Mogielicą. Najbliżej są rzecz jasna Gorce z – a jakże – ich najwyższym szczytem, czyli Turbaczem. Jeśli dodamy do tego jeszcze Babią Górę, łatwo policzyć, że z Lubania można zobaczyć aż 6 gór należących do Korony Gór Polski! To zaiste imponujący wynik. Tym bardziej, że sam Lubań do tego zaszczytnego grona się nie zalicza.
Cofnijmy się ponownie do roku 2011, kiedy jeszcze nie było wieży widokowej na Lubaniu. Odpoczywam zatem nie na jej najwyższym poziomie, ale pod krzyżem papieskim, spod którego podziwiam opisaną wcześniej tatrzańską panoramę. Jestem już dość głodny, bo nie zatrzymywałem się po drodze, spoglądając z niepokojem na niebo zasnute złowróżbnymi chmurami. Summa summarum nie spadła z nich ani jedna kropla deszczu, a nawet nie zagrzmiało. Kieruję się zatem w stronę pobliskiej bazy namiotowej, prowadzonej w miesiącach wakacyjnych przez Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich z Krakowa. W bazie, od końca czerwca do końca sierpnia, stoi kilkanaście namiotów mogących pomieścić łącznie kilkadziesiąt osób. Oczywiście można też przyjść z własnym domem na plecach. Miejsca na pewno nie zabraknie.
W bazie namiotowej zamawiam to, z czego baza słynie, czyli naleśnika. Danie to tak bardzo jest kojarzone z tym miejscem, że w sezonie letnim organizowane są tu Dni Naleśnika. Można wtedy rozpieszczać podniebienie pełną gamą smaków naleśnikowych nadzień, a nawet wziąć udział w konkursie na Mistrza Patelni. 🙂
Na nocleg przypada mi namiot bazowy, o którym z perspektywy czasu mogę powiedzieć tylko tyle, że było to moje najwygodniejsze posłanie spośród wszystkich pól namiotowych, na jakich miałem okazję spać podczas przejścia z Ustronia do Wołosatego. Nie dość, że materac jest bardzo miękki i wygodny, to jeszcze w środku mojego domku znajduje się kołdra, co normalnie w bazach namiotowych jest rzeczą prawie niespotykaną. 🙂 Od szefostwa bazowego dostaję zaproszenie do śpiewów przy ognisku, ale jestem tak zmęczony, że nie mam za bardzo siły na to, aby choćby przy nim posiedzieć. Odgłosy dochodzące z bazy mi nie przeszkadzają. Po wczorajszym niewygodnym noclegu „na glebie” w schronisku na Starych Wierchach, dziś czuję się jak w niebie!
Noc mija cicho i spokojnie. Pobudkę urządzam sobie tradycyjnie o godzinie 6. Idę nabrać wody ze źródełka pod szczytem i stwierdzam, że schudłem. Tak, tak, jeszcze miałem z czego. Przez 5 minut zastanawiam się nawet, czy jeszcze iść. To mój drugi kryzys. Pierwszy był… przedwczoraj wieczorem po burzach, bólu nogi i przemoknięciu do suchej nitki w Jordanowie i Rabce-Zdroju. Na szczęście zwątpienie nie trwa długo. Postanawiam po prostu… więcej jeść, pić i powinno być lepiej. Tym bardziej, że pogoda od rana dopisuje.
Po spakowaniu się zmierzam najpierw na Lubań, skąd podziwiam słynne morze mgieł nad Jeziorem Czorsztyńskim, o którym nie raz tutaj wspominałem. Następnie kieruję się na wschód w stronę Krościenka nad Dunajcem. Baza namiotowa dalej śpi. Wczorajsze ognisko musiało trwać długo. 🙂
Po opuszczeniu podszczytowej polany czeka mnie krótkie i łagodne podejście na wschodni wierzchołek Lubania. Zbiegają się tu granice Tylmanowej, Grywałdu i Ochotnicy. Istnieją rozbieżności co do tego jaką tak naprawdę wysokość osiąga kulminacja. Niektóre mapy twierdzą, że jest niższa niż zachodnia. Inne z kolei (m.in. przewodnik po Gorcach wydany przez wydawnictwo Rewasz) twierdzą, że ma aż 1225 m. n.p.m., co czyni go wyższym od zachodniego o całe 15 metrów. Widoki są stąd bardziej rozległe niż spod wieży na zachodnim wierzchołku, lecz naturalnie nie tak imponujące jak z niej samej.
Zejście z Lubania do Krościenka nad Dunajcem można by określić beskidzką sielanką. Na całym odcinku szlaku praktycznie nie ma ani jednego podejścia (nie licząc krótkiego na szczyt Marszałka), a droga jest szeroka i wygodna. Jest również sporo widokowych polan, z których roztaczają się piękne widoki na północ i południe. Ale… po kolei.
Za Lubaniem z lewej strony dochodzą zielone znaki z Tylmanowej. Tytułem dygresji – nie polecam nikomu ani zejścia ani wejścia tym wariantem z uwagi na paskudną, stromą i kamienistą drogę. Jeśli weźmiecie sobie moją radę do serca, Wasze kolana będą Wam dziękować.
Za skrzyżowaniem szlaków droga robi się stroma. Na szczęście ten krótki odcinek jest jednym z niewielu na trasie do Krościenka nad Dunajcem, gdzie trochę się „zmęczycie” patrzeniem pod nogi.
Spośród drzew, patrząc na lewo, dostrzegam dolinę Dunajca ze szczytami Beskidu Sądeckiego. Spoglądając na prawo, podziwiam Tatry. Takich „prześwitów” na trasie jest sporo. Dodatkowo są one urozmaicane licznymi polanami, na których można odpocząć, delektując się tymi cudownymi widokami. Spośród nich należy wymienić choćby polanę Jastrzębskie czy pobliską polanę Starą, na której znajdują się wiata turystyczna oraz niewielka szopa. Jeszcze w latach 80 XX w. gazdowała tu „babcia Młynarczykowa”. W niszczejącej obecnie szopie znajdował się wówczas piecyk, łóżko i stolik. Często gościli tu turyści szukający schronienia przed deszczem i burzą. (Cieszkowski M. (i in.), Gorce – przewodnik, OW Rewasz, wyd.III poprawione i aktualizowane, Pruszków, 2020)
Nie będę Wam opisywał widoków, jakie podziwiam z każdej polany, gdyż jest ich tak dużo, że prościej powiedzieć, że cały szlak jest „panoramiczny”. Widać z niego Tatry, Pieniny, Beskid Sądecki oraz Gorce z wieżą widokową na… Gorcu. Ach! Czegóż można chcieć więcej?
Szybko rozprawiam się z jedynym podejściem na trasie do Krościenka nad Dunajcem, zdobywając wierzchołek Marszałka. Za szczytem prę dalej w stronę doliny Dunajca. Tuż obok szlaku, przez polanę Klocówki przebiega linia wysokiego napięcia. Szpeci ona krajobraz, ale jeśli myślicie, że bardziej nie można było zepsuć tego pięknego pejzażu, to się niestety grubo mylicie. Ktoś inteligentny wpadł bowiem na pomysł, aby umieścić w tym miejscu wiatę turystyczną w formie a’la parasola z ławeczkami umieszczonymi pod nim w kręgu. Wygląda to dla mnie koszmarnie. Nie będę Wam nawet załączał zdjęcia tego „cudeńka”, aby nie kaleczyć Waszego wzroku. Na szczęście miejsc widokowych na trasie do Krościenka jest na tyle dużo, że można nimi cieszyć oko i je fotografować gdzie indziej niż tutaj.
Kilometr dalej nie mogę uwierzyć własnym oczom – po raz kolejny przy szlaku wyrasta to „cudo architektury”. Chwała Bogu, że tym razem umieszczono je na skraju lasu, dzięki czemu nie przeszkadza w uwiecznieniu krajobrazu na zdjęciach. Gdy już to zrobię, schodzę dalej do widocznego stąd coraz wyraźniej Krościenka nad Dunajcem.
Już w miasteczku szlak łączy się z asfaltową uliczką o wiele mówiącej nazwie Lubań. Stromym zejściem zmierzam w stronę centrum miejscowości. Po pokonaniu kilku zakrętów droga doprowadza do ulicy Tadeusza Kościuszki, biegnącej równolegle do rzeki Krośnica. Skręcam w lewo i mijając kościół Chrystusa Dobrego Pasterza (jeden z charakterystycznych elementów krajobrazu Krościenka nad Dunajcem), osiągam drogę wojewódzką nr 969.
Do ronda i rynku należy skręcić w prawo. Zanim tam jednak dotrzecie, polecam Wam przejść prosto przez ulicę i skierować swe kroki nad Dunajec. W ostatnich latach umieszczono nad nim wygodne ławeczki i stoliczki, przy których można odprężyć się po górskiej wędrówce i rozkoszować, tym razem nie panoramami górskimi, a szumem płynącej opodal rzeki.
Czerwony szlak prowadzi dalej, na Dzwonkówkę i Przehybę, już w Beskidzie Sądeckim. W podlinkowanym wpisie poznacie także pokrótce historię i atrakcje samego Krościenka nad Dunajcem.
[…] Szlak czerwony na Lubań przecina drogę na wprost. Jak dalej przebiega, dowiecie się we wpisie Przełęcz Knurowska – Lubań – Krościenko nad Dunajcem. […]