Z Hali Krupowej do Rabki-Zdroju
Dzień zaczyna się już tradycyjnie od pobudki o 6. Po śniadaniu wyruszamy na drugi najdłuższy etap podczas wyprawy Głównym Szlakiem Beskidzkim. Niby powinien być łatwiejszy od odcinka z Wielkiego Stożka na Słowiankę, ale to tylko pozory. Rozpoczyna się długi weekend, więc na szlaku może być więcej osób.
Po wyjściu ze schroniska kierujemy się w stronę Przełęczy Kucałowej. Ostatni raz spoglądamy na łańcuch Tatr, który z uwagi na niepewną pogodę jest dziś gorzej widoczny niż wczoraj. Skręcamy w prawo i wraz ze znakami czerwonymi kierujemy się w stronę widocznej stąd Okrąglicy z charakterystycznym masztem telefonii komórkowej. Opuszczamy Halę Krupową i rozpoczynamy podejście przez las.
Po kilkuset metrach dochodzimy do miejsca, w którym GSB przecina poprzeczną drogę biegnącą ze szczytu Okrąglicy (po lewej stronie) do zielonego szlaku (biegnącego bardziej na południe w stronę Sidziny). Nie odbijamy jednak w kierunku pobliskiej kaplicy, lecz przemy do przodu. Wam jednak polecam odwiedzić to miejsce, gdyż jest wyjątkowe i urocze, a znajduje się zaledwie 100 m od szlaku.
Kaplica Matki Bożej Opiekunki Turystów, bo tak brzmi jej pełna nazwa, została wzniesiona potajemnie i bez zezwoleń w 1987 r. (z tego też powodu nie leży na samym szlaku). W jej wnętrzu umieszczono epitafia ludzi, którzy zginęli w górach lub związanych z górami/podróżami. Znajduje się tu również kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. (Figiel S., Franczak P., Janicka-Krzywda U., Krzywda P., Beskid Żywiecki – przewodnik, OW Rewasz, wyd.III, Pruszków, 2018) Przed kaplicą umieszczono krzyż. Miejsce wprowadza w nastrój zadumy nad życiem i jego kruchością. Szczególnie, jeśli uzmysłowimy sobie, jak młodym ludziom zostały poświęcone niektóre epitafia.
W rejonie szczytu Okrąglicy znajdują się wejścia do kilku niewielkich jaskiń. Nie są to jednak pieczary wielkości Smoczej Jamy w Krakowie, czy choćby jaskiń tatrzańskich udostępnionych do zwiedzania. Wejście do nich jest bezpieczne dla grotołazów. Zwykłym śmiertelnikom bez doświadczenia tego nie polecam.
Spod kaplicy idziemy monotonnym, choć przyjemnym zejściem w kierunku Bystrej. Zanim tam jednak dojdziemy, minie trochę czasu. W początkowej fazie zejścia towarzyszą nam widoki na Tatry, Gorce oraz Beskidy: Wyspowy z Makowskim. To ostatnie chwile w Beskidzie Żywieckim, najwyższym spośród pasm górskich, przez które przebiega GSB.
Przed wierzchołkiem Naroża, po lewej stronie spotykamy zadaszone miejsce przeznaczone do odpoczynku. W schronie turystycznym znajdują się ławeczki, a przed nim miejsce na ognisko. Przez następne kilkaset metrów szlak prowadzi mniej więcej po płaskim terenie. Zejście rozpoczyna się dopiero za Narożem. Nie jest na szczęście bardzo strome i kolana radzą sobie z nim bezproblemowo.
Monotonię spaceru przerywa przełęcz Malinowe, do której docieramy po ok. 1,5 godzinnym zejściu spod kaplicy na Okrąglicy. Znajduje się na niej pomnik poświęcony partyzantom walczącym w okolicznych lasach z hitlerowcami w okresie II wojny światowej. Z prawej strony, od południa, dochodzi niebieski szlak z Sidziny. My idziemy dalej prosto za znakami czerwonymi.
Przez około półtorej kilometra szlak prowadzi raz pod górę, raz z górki. Dopiero za trawersem wierzchołka Cupla zaczynamy nagle tracić wysokość. No cóż… trzeba jakoś zejść z głównego grzbietu Beskidu Żywieckiego. Wiecznie łatwo i przyjemnie nie będzie, choć nie jest to aż taka stromizna, przy której kolana mogłyby zapłakać.
Im dalej od Naroża, tym mniej miejsc, z których cokolwiek można by zobaczyć. Za Cuplem praktycznie już ich nie uświadczymy. Po ostatnim, nieco stromym zejściu, osiągamy utwardzoną, leśną drogę, służącą pracującym w lesie drwalom i pojazdom transportującym drewno. Spotykamy ich wszystkich po drodze. Mimo że jest sobota, praca w lesie wre. Stromizna coraz bardziej maleje, aż w końcu zaczynamy iść prawie po płaskim terenie. Gdy wychodzimy z lasu, droga staje się asfaltowa. Sprowadza nas ona do centrum Bystrej. To pierwsza „dolinna” miejscowość na naszym szlaku od Węgierskiej Górki! To uzmysławia nam, jak spora część trasy jest już za nami.
W Bystrej robimy zakupy i jednocześnie jeden ze znajomych ze Szczecina musi wracać do domu ze względu na ból biodra i kolana. Nie ma co ryzykować poważniejszej kontuzji. Tak naprawdę to mógł być każdy z nas. Nie chciałbym być na jego miejscu – w końcu każdy chciałby przejść Główny Szlak Beskidzki jednym ciągiem, a wygospodarować tyle czasu na jego pokonanie z każdym rokiem jest coraz trudniej.
Kluczymy wśród uliczek Bystrej, przechodząc m.in. obok kościoła św. Marcina. Potem, jako że szlak przebiega przez most na Skawie, który podczas powodzi w 2010 r. został zerwany, idziemy wzdłuż torów, potem przez most kolejowy i przez pola do Jordanowa.
Uwaga! Odcinek szlaku z Bystrej do Jordanowa, który teraz zostanie opisany, bardzo często zmienia przebieg. Jestem ciekaw, na jaki okres przyjmą się ostatnio poczynione modyfikacje w tym zakresie.
Przed nami chyba najmniej interesujący odcinek GSB (patrząc kompleksowo na całość szlaku). Aż do Rabki nie będziemy podziwiać spektakularnych widoków, a znaczna część trasy będzie wiodła asfaltowymi drogami.
Spod kościoła w Bystrej idziemy kładką nad Bystrzanką i dalej w kierunku wschodnim. Pilnujcie znaków! Po kilkuset metrach kończy się asfalt, a zaczyna gruntowa droga prowadząca w stronę torów kolejowych. Szlak nie przekracza ich jednak od razu. Przez kilka minut wiedzie wzdłuż nich. W końcu, na niewielkim przejściu, przeprowadza nas na drugą stronę. Uważajcie na pociągi! Jeżdżą tędy składy na linii z Krakowa do Zakopanego. Co prawda po jednym torze, ale ostrożności nigdy zbyt wiele. Po przejściu torów ponownie podążamy wzdłuż linii kolejowej, odbijając po chwili w lewo w stronę widocznego mostu na Skawie. Wygląda o wiele solidniej niż kładka na rzece zniszczona podczas powodzi w 2010 r. Miejmy zatem nadzieję, że wytrzyma dłużej niż ona.
Szutrowa droga niebawem zmienia się w asfaltową ulicę Adama Mickiewicza (już w Jordanowie) i wznosi się do góry. Podziwiamy ograniczone widoki na południe. Zabudowa stopniowo gęstnieje i po kilkuset metrach docieramy na jordanowski rynek, jeden z większych w całej Małopolsce.
Jordanów to niewielkie, choć gwarne miasteczko. Liczy ok. 5 000 mieszkańców. Jego początki sięgają XVI w., kiedy to został lokowany „na surowym korzeniu”. Na rynku warto zobaczyć ratusz, kamienicę Stolaskich oraz dawną siedzibę sądu grodzkiego – perły architektury neogotyckiej. Zostały zaprojektowane przez znanego architekta Jana Sas-Zubrzyckiego. Przed ratuszem stoi wiekowa figura św. Nepomucena z XVIII w. Najciekawszym zabytkiem miasta jest jednak neogotycki, ceglany kościół pw. Trójcy Przenajświętszej (Sanktuarium Matki Bożej Trudnego Zawierzenia). Świątynię wzniesiono na początku XX w., lecz kryje w sobie dużo starsze dzieła sztuki. Są to dwa obrazy z 1580 r.: Trójca Święta i Nawiedzenie św. Elżbiety oraz słynące łaskami płótno Matki Bożej z Dzieciątkiem (wizerunek Pani Jordanowskiej). Autorem ostatniego obrazu jest anonimowy mistrz cechowy, który stworzył to dzieło w XVII w. Od tego też okresu jest otaczane czcią. W 2010 r. płótno ukoronowano koronami papieskimi pobłogosławionymi przez papieża Benedykta XVI. Sanktuarium możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej. (Figiel S., Franczak P., Janicka-Krzywda U., Krzywda P., Beskid Żywiecki – przewodnik, OW Rewasz, wyd.III, Pruszków, 2018)
Niestety… zaczyna się chmurzyć i pierwszy raz od początku naszej wyprawy przechodzi burza z bardzo intensywnym deszczem. O tym jak bardzo intensywny był to deszcz świadczy to, że nasze nogi dosłownie pływają w butach. Momentami grzmiało i błyskało jednocześnie, więc burza była nad nami. Chociaż tyle, że dorwała nas w Jordanowie, a nie wysoko na głównym grzbiecie. W ogóle muszę stwierdzić, że w górach uaktywniają się u mnie objawy brontofobii (tak, tak, nie wiedziałem jak się coś takiego nazywa – dopiero po sprawdzeniu w słowniku się dowiedziałem), czyli lęku przed burzami. Co prawda strach przed tym zjawiskiem w górach nie jest niczym nienormalnym, ale u mnie chyba jest z tym lekka przesada. Cóż… każdy ma jakieś fobie…
Wracając do tematu… postanawiamy się osuszyć na przystanku autobusowym, wyciskamy wodę ze skarpetek i ruszamy dalej w drogę. Po asfalcie z mokrymi butami nie idzie się zbyt komfortowo, ale trzeba to przetrzymać.
Uwaga! Na odcinku z Jordanowa do Rabki-Zdroju kilka lat temu nastąpiła zmiana przebiegu szlaku. Dawniej z Jordanowa szło się wzdłuż drogi krajowej nr 28 w stronę Skomielnej Białej i skręcało na południe do Skawy. Był to nieprzyjemny, asfaltowy odcinek, z ogromnym ruchem samochodowym. Zastąpiono go w dużej części również asfaltowymi drogami, ale na pewno mniej ruchliwymi od „krajówki”. Jest to więc mimo wszystko zmiana na plus.
Z jordanowskiego rynku kierujemy się na południe ul. Kolejową. Po lewej stronie mijamy wspomniane wcześniej sanktuarium wzniesione z czerwonej cegły, a następnie XVIII-wieczny zajazd „Poczekaj” – obecnie w nieciekawym stanie technicznym. Droga wiedzie w dół. Na szczęście na jej początkowym odcinku jest chodnik. Za torami skręcamy w lewo za znakami na Spytkowice. Mijamy stację kolejową Jordanów i dochodzimy do skrzyżowania dróg. Wybieramy szutrowy, wyraźny dukt, wiodący wzdłuż ogrodzenia zakładu przemysłowego.
Dalszy odcinek szlaku wiedzie nieciekawymi, leśnymi drogami (uwaga na oznakowanie!). Razem ze znakami niebieskimi docieramy do miejscowości Wysoka. Gdy po lewej stronie zobaczycie cmentarz parafialny, warto zerknąć… na prawo. Ujrzycie również cmentarz, z tym że wojskowy. Pochowano na nim 14 żołnierzy i 1 cywila, którzy zginęli podczas walk z Niemcami podczas pierwszych dwóch dni Kampanii Wrześniowej w 1939 r.
Po dojściu do głównej drogi skręcamy w lewo, a kilkanaście metrów dalej w prawo. Wąską nitką asfaltu będziemy podążać aż do Skawy. Ze skrzyżowania można zobaczyć w oddali dwór obronny w Wysokiej, a około 200 m dalej znajduje się punkt widokowy, z którego rozciąga się panorama na Beskid Makowski i Wyspowy. Nie są to jednak widoki, które zrobią na Was duże wrażenie, szczególnie w kontekście poprzednich dni na GSB i krajobrazów podziwianych z Babiej Góry czy Jasnej Góry nad Halą Krupową.
Asfaltowa droga schodzi w dół i doprowadza do dzikich, zarośniętych brzegów Skawy. Idziemy wzdłuż niej, w końcu ją przekraczając. Docieramy do głównej szosy przebiegającej przez miejscowość Skawa, uprzednio przechodząc po raz kolejny przez tory kolejowe. Opodal znajduje się lokalna stacja kolejowa.
Skręcamy w prawo, a kilkaset metrów dalej w lewo. Niestety… znowu słychać grzmoty i po wyjściu na wzgórza za Skawą ponownie zaczyna kropić. Burza tym razem przechodzi bokiem, kierując się w stronę Lubonia Wielkiego, ale spacerując po odsłoniętych polach i widząc piękny, ale i groźny wał burzowy, znowu mam obawy. Tym bardziej, że jak się później okaże, grzmoty będą nam towarzyszyć już praktycznie do końca dnia. Raz będzie kropić, a raz będzie świecić słońce. Taki mamy klimat.
No dobrze, ale jak dostać się ze Skawy na wspomniane pola? Z drogi głównej musicie wypatrywać jednej z utwardzonych dróg, prowadzącej do położonych wyżej zabudowań. W ogóle na odcinku do Rabki zachowajcie czujność, gdyż oznakowanie na tym odcinku szlaku pozostawia wiele do życzenia. Nie ma się w końcu co dziwić – korzystają z niego praktycznie tylko turyści podążający Głównym Szlakiem Beskidzkim. Specjalna wycieczka, aby przejść ze stacji kolejowej w Skawie do Rabki-Zdrój, powiedzmy sobie szczerze, nie ma najmniejszego sensu. Odcinek ten wyznaczono jakby na siłę dla pokonujących najdłuższy szlak w polskich górach.
Podejście na pola jest nieco męczące. Dodatkowo mamy wrażenie, że zaraz wejdziemy komuś na podwórko. Na szczęście nie trwa to długo. Gdy wychodzimy na wierzchołek wzniesienia między Skawą, a… „zakopianką”, przed nami rozpościera się ciekawy widok na Beskid Wyspowy. Szczególnie pięknie prezentuje się stąd Luboń Wielki.
Burza powoduje, że pędzimy dalej. Wchodzimy w las i po krótkim zejściu osiągamy starą „zakopiankę”. Jeszcze kilka lat temu, zanim oddano do użytku odcinek drogi ekspresowej między Naprawą, a Skomielną Białą, przejście przez jezdnię było bardzo niebezpieczne. Teraz jest dużo łatwiejsze, choć nadal trzeba uważać na lokalny ruch samochodowy. Po chwili ścieżka ponownie osiąga drogę i przeprowadza mostem nad nową „ekspresówką”. Opuszczamy szosę niedługo potem i najpierw przez pola, a potem lasem docieramy do pierwszych zabudowań Rabki-Zdrój. Z pól nad uzdrowiskiem podczas dobrej pogody widać nawet Babią Górę.
Zaraz za pierwszymi domami rozpoczyna się wąska, asfaltowa ulica Garncarska, która w kilkanaście minut sprowadza do centrum uzdrowiska. Zanim to jednak nastąpi przechodzimy przez kładkę na drugą stronę Raby i skręcamy w prawo w ulicę Sądecką. Po lewej stronie drogi zauważamy najciekawszy zabytek Rabki-Zdrój – drewniany kościółek św. Marii Magdaleny.
Świątynia została zbudowana w 1606 r. na miejscu wcześniejszej. W ołtarzu głównym znajduje się najstarszy antyk w kościele. To XVI-wieczny obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Od 1936 r. mieści się tutaj Muzeum Regionalne im. Władysława Orkana. Znajdziecie tu m.in. figurki Chrystusa Frasobliwego i zabawek z okolic, lokalne kapliczki oraz etnograficzne ciekawostki związane z Zagórzanami – góralami zamieszkującymi okolice Rabki-Zdroju. (Cieszkowski M. (i in.), Gorce – przewodnik, OW Rewasz, wyd.III poprawione i aktualizowane, Pruszków, 2020)
Szlak skręca w ulicę Orkana i prowadzi do centrum uzdrowiska, przekraczając tory w pobliżu stacji kolejowej. Tu postanawiamy się posilić, gdyż kiszki grają nam marsza. Musimy mieć siłę, aby dotrzeć do naszego dzisiejszego miejsca docelowego – schroniska na Starych Wierchach. O tym już jednak przeczytacie we wpisie: Z Rabki-Zdroju na Turbacz.