Ustroń – Równica – Wielki Stożek
Dzisiejsza trasa rozpoczyna swój bieg w Ustroniu. To uzdrowisko liczące ponad 15 tys. mieszkańców położone jest nad Wisłą. Najstarsze wzmianki o mieście sięgają 1305 roku. Największy rozwój przyniósł Ustroniowi koniec XVIII w. i początek rozwoju hutnictwa związany z odkryciem w rejonie płytko zalegających rud żelaza. Ostatni zakład zakończył swoją działalność dopiero w 2008 r. Z historią hutnictwa w Ustroniu i okolicach można zapoznać się w miejscowym muzeum. Mimo swoich znakomitych hutniczych tradycji, Ustroń to jednak przede wszystkim uzdrowisko, którego świetność kuracyjna rozpoczęła się pod koniec XIX w. i trwa do dzisiaj (Barański M., Beskid Śląski – przewodnik, OW Rewasz, wyd.II, Pruszków, 2019).
Podążam ulicą Daszyńskiego na południe. W pobliżu budynku z nr 54 zauważam piękne, obrośnięte bluszczem drzewo. To Dąb Sobieskiego, posadzony w tym miejscu (wg legendy) przez mieszkańców Ustronia na cześć przemarszu oddziałów wojsk króla Polski Jana III Sobieskiego w drodze na Odsiecz Wiedeńską.
Docieram do miejsca „z czerwoną kropką”. To właśnie w tym miejscu rozpoczyna się najdłuższy szlak w polskich górach – Główny Szlak Beskidzki. Robię sobie „selfiaczka” i ruszam dalej!
Przekraczam tory kolejowe, zaraz potem Wisłę, która w tym miejscu jest jeszcze niezbyt szeroką rzeką, a następnie przez uzdrowiskową część miasta kieruję się w stronę Równicy. Idę przez piękny, bukowo-świerkowy las. Wejście zaskakuje mnie swoją stromizną. Niby na profilu wysokościowym jest dosyć ostre, ale jednak teoria i praktyka to dwie różne rzeczy.
Po drodze mijam miejsce zwane Kamieniem Ewangelików (a przez Ustronian: „ku Kamiyniu”). To pozostałość po czasach kontrreformacji (II połowa XVII w. i początek XVIII w.), gdy miejscowa ludność ewangelicka zmuszona była po kryjomu odprawiać nabożeństwa w obawie o swoje życie i zdrowie. Oprócz głazu pamiątkowego i kamienia pełniącego we wspomnianych czasach funkcję ołtarza, znajduje się tu źródełko (Barański M., Beskid Śląski – przewodnik, OW Rewasz, wyd.II, Pruszków, 2019).
Osiągam Równicę, a żeby być bardziej precyzyjnym – Gościniec na Równicy. Właściwy wierzchołek znajduje się ok. 500 m stąd na północny wschód. Mimo że jest widokowy, to jednak wizja odbicia z GSB i dodatkowej wspinaczki na szczyt, zniechęca mnie do zrealizowania tego pomysłu. Innym razem – czemu nie! Pod szczytem przy dawnym schronisku masa „stonki”, ale czego się spodziewać po miejscu, w które można dojechać autem. Mimo wszystko zatrzymuję się tu na chwilę, aby odsapnąć po pierwszym podejściu na moim dłuuugim szlaku. Od 2016 roku jest to prywatny obiekt – wcześniej było to schronisko PTTK.
Zejście do Ustronia Polany jest przyjemne. Początkowy fragment w pobliżu Gościńca na Równicy prowadzi asfaltową drogą, ale już po chwili sprowadza na dół zwykłą, leśną ścieżką biegnącą przez las bukowy. Od czasu do czasu przecinam asfaltową drogę, a ze szlaku pojawiają się widoki na mój kolejny dzisiejszy cel wspinaczkowy – Wielką Czantorię.
Zmiana nawierzchni drogi z asfaltowej na brukowaną oznacza, że zbliżam się do zabudowań osiedla Jaszowiec w Ustroniu. Za czasów PRL powstało tu aż 16 domów wczasowych wraz z towarzyszącą im infrastrukturą. Przekraczam kładkę na niepozornej Wisełce, docieram do stacji kolejowej Ustroń Polana i przechodzę przez drogę główną prowadzącą ze Śląska do Wisły (popularną Wiślankę).
Kolejne męczące podejście, jeszcze bardziej od tego na Równicę, jest to na Wielką Czantorię. W mojej ocenie należy do najbardziej męczących podejść w polskich Beskidach. Zaczynam je tuż przy dolnej stacji kolei krzesełkowej prowadzącej prawie na sam szczyt góry. Ponad 500 m różnicy wzniesień na tak krótkim odcinku robi swoje. Mimo stosunkowo niewielkiej temperatury jestem cały spocony aż szczypie w oczy. Momentami zastanawiam się, po co zasuwam z tym kilkunastokilogramowym plecakiem na szczyt, gdy można na niego wjechać kolejką krzesełkową. Po chwili jednak przypominam sobie główny cel wyprawy i takie głupie myśli szybko odchodzą z mojej głowy.
Za moimi plecami rozciągają się przepiękne widoki na dolinę Wisły, w szczególności na charakterystyczne budynki kompleksu wypoczynkowego w Ustroniu w kształcie piramid. Są one perełką architektoniczną uzdrowiska.
Przy górnej stacji kolejki (oddanej do użytku w 1967 r.) zaczyna się „ceprostrada” prowadząca na szczyt Wielkiej Czantorii. Na szczęście już mniej stroma. Po około kilometrowym, przyjemnym spacerze przez las, docieram na szczyt.
Wierzchołek Wielkiej Czantorii nie przekracza 1000 m n.p.m., choć niewiele do tej wysokości mu brakuje (995 m n.p.m.). Jest to najwyższy szczyt w wododziale Wisły i Odry, będący jednocześnie granicą polsko-czeską. Jego nazwa ma wywodzić się wg językoznawców ze zniekształcenia słowa „czartoryja”, czyli „miejsca porytego przez czarty”. Miejscowe podania już wcześniej łączyły tę górę z siłami diabelskimi, więc taka interpretacja ma swoje uzasadnienie (Barański M., Beskid Śląski – przewodnik, OW Rewasz, wyd.II, Pruszków, 2019).
Swoje kroki po dotarciu na szczyt kieruję na wieżę widokową (już po czeskiej stronie), zbudowanej w 2002 roku. Wejście na jej kontrukcję po 118 schodach jest płatne i kosztuje 40 czeskich koron (można również płacić w złotówkach – 7 zł). Czy warto? Uważam, że tak!
Pod wieżą można napoić się w barze, a chętni na większy wybór potraw, powinni wybrać się niecałe 500 m na zachód, do czeskiego schroniska. Pełni ono jednak jedynie funkcje gastronomiczne. Nocować tutaj nie można.
Najciekawsze widoki z Wielkiej Czantorii można podziwiać w kierunkach wschodnim i południowo-zachodnim. Idąc od północy, moją uwagę przykuwa stosunkowo płaska Kotlina Oświęcimska, przechodząca w okolicy Ustronia w Beskid Śląski, wyraźnie od niej odgraniczony. Podziwiam Równicę, na której niedawno byłem, nieco dalsze wierzchołki Błatniej, Klimczoka, Skrzycznego, czy Baraniej Góry. Gdy dopisze widoczność, możemy stąd podziwiać Pilsko i Babią Górę w Beskidzie Żywieckim. To, co rzuca się mi w oczy, to Wisła, a dokładnie Hotel Gołębiewski, którego ogrom na tle pozostałych budynków w mieście jest stąd bardzo dobrze widoczny.
Na południowym zachodzie, już u naszych południowych sąsiadów, zwraca uwagę szeroka Dolina Olzy oraz miasto Nydek. Dalej, wśród szczytów Beskidu Śląsko-Morawskiego, wyróżnia się Lysa Hora – najwyższy szczyt pasma o wysokości 1323 m n.p.m.
Po wizycie na wieży i rozpoczęciu wędrówki na południe, w stronę Soszowa, ruch turystyczny w cudowny sposób maleje… Moim zdaniem tylko pozornie, idąc w tłumie, człowiek czuje się mniej sam. W moim odczuciu jest zdecydowanie odwrotnie. Jedno „cześć” w ciągu dnia wypowiedziane na pustym szlaku znaczy wiele więcej od spaceru wśród tłumu zupełnie obcych i anonimowych ludzi.
Spacer granicą polsko – czeską mija bardzo przyjemnie. Nie ma dużych podejść ani zejść, może poza początkowym odcinkiem zejściowym z Wielkiej Czantorii. Mijam prywatne schronisko Światowid i docieram na Przełęcz Beskidek. Położona na wysokości 684 m n.p.m. jest najniższym punktem grzbietu łączącego Wielką Czantorię i Stożek Wielki.
Z przełęczy rozpoczynam podejście na Mały Soszów, obchodząc szczyt od wschodu i na chwilę opuszczając granicę państwową. Można oczywiście iść normalnie graniczną przecinką, tylko pytanie po co, skoro ze szczytu nie ma żadnych widoków. Od momentu ponownego „spotkania z granicą” do Schroniska pod Soszowem pozostało mi jeszcze niecałe 1,5 km marszu.
Nie zatrzymuję się w schronisku z uwagi na późną godzinę. Czy zachęcam Was do jego odwiedzin? Ciężko powiedzieć, gdyż ostatni raz, gdy tu zawitałem (w 2016 roku), prowadzili je jeszcze Dorota i Andrzej Zmysłowscy. Robili to wzorowo, a gitarowe przygrywki do posiłków, wykonywane przez pana Andrzeja, do dziś wspominam z utęsknieniem.
Ruszam w stronę Wielkiego Soszowa, z którego podziwiam piękne widoki na Beskid Śląski (również na Wielką Czantorię), jak i Beskid Śląsko-Morawski. Następnie schodzę lekko w dół, aby ponownie zacząć łagodną wspinaczkę na kolejny punkt widokowy na trasie – Cieślar. Nazwa wierzchołka pochodzi od… najpopularniejszego w Wiśle nazwiska Cieślar. Nosi je ok. 1000 mieszkańców, co stanowi niecałe 10% mieszkańców miasta! (Barański M., Beskid Śląski – przewodnik, OW Rewasz, wyd.II, Pruszków, 2019)
Zatrzymuję się tu na krótki odpoczynek, gdyż widoki, jakie się stąd roztaczają, są lepsze niż z pobliskiego Wielkiego Stożka i Wielkiego Soszowa. Przy dobrej pogodzie można stąd podziwiać nawet tatrzańskie szczyty, a bliżej – wierzchołki Beskidu Śląskiego i Żywieckiego. Niewątpliwie to właśnie ten odcinek grzbietowej wędrówki między Wielką Czantorią, a Wielkim Stożkiem, jest najciekawszy krajobrazowo.
Kilkaset metrów dalej osiągam osiedle Stożek Mały. Szczyt coraz bliższego Wielkiego Stożka prezentuje się stąd już bardzo wyraźnie. Działa to zdecydowanie pozytywnie na psychikę, gdyż – nie da się ukryć – jestem już trochę zmęczony.
Zaraz po minięciu osiedla osiągam wierzchołek Małego Stożka, za którym lekko w dół, a potem znów w górę, już stromiej.
Szlak omija wierzchołek Wielkiego Stożka, jednak z przecinek na szlaku udaje mi się podziwiać ograniczone widoki na Beskid Śląski. Oznakowanie szlaku jest tutaj aż za dobre. Co chwilę spotykam pomalowane w biało-czerwone paski drzewo, a także kosze na śmieci. Znak, że cywilizacja jest już bardzo blisko.
Dlaczego GSB nie biegnie przez szczyt? Jest to pozostałość jeszcze po okresie PRL, kiedy to starano się nie wytyczać szlaków biegnących granicą państwową z wiadomych powodów. Sama nazwa szczytu pochodzi oczywiście, jak pewnie się domyślacie, od kształtu góry, przypominającego stożek.
W schronisku na Wielkim Stożku jestem ok. 18:50 i dostaję pokój wieloosobowy, w którym jestem sam, do tego za najniższą cenę jaka jest możliwa. Mimo tego WC dostępne na złotówki mnie trochę bawi. Dobrze że pisuary są za darmo :-). Jak na taki „krótki” dystans jestem zmęczony – szczególnie pobolewają mnie plecy, ale nie ma się co dziwić. Organizm musi się przyzwyczaić do dużego, regularnego wysiłku. Zresztą ostatni poważny wypad w góry miałem w maju, więc dość dawno temu. Szybko przestawiam się z mojego zwyczajowego zasypiania o pierwszej w nocy i śpię już po godz. 22.
Na zakończenie chciałbym jeszcze dorzucić parę słów na temat samego schroniska. Obiekt pod Wielkim Stożkiem jest bowiem najstarszym polskim schroniskiem na zachód od Babiej Góry. Jego budowa została ukończona w 1922 roku. Podczas okupacji od zniszczenia uchroniło go… użytkowanie przez Niemców podczas obozów „Hitlerjugend”. W 1946 roku udostępniono je turystom jako jedno z pierwszych w tej części Beskidów. Szczęśliwie służy turystom aż do dzisiaj (Barański M., Beskid Śląski – przewodnik, OW Rewasz, wyd.II, Pruszków, 2019).
Zapraszam na dalszy ciąg opisu przejścia czerwonym szlakiem: Wielki Stożek – Barania Góra.