Ukraina i Mołdawia, dz. 3: symbol Kijowa – Ławra Peczerska
Po śniadaniu opuszczam hostel i kieruję się w stronę dworca kolejowego. Nie, nie zamierzam opuszczać Kijowa. Moje plany na dzisiaj zawierają zwiedzanie Ławry Peczerskiej – jednego z ważniejszych, o ile nie najważniejszego, miejsca dla prawosławnego Wschodu.
W tym celu wchodzę na stację metra Dworcowa (Вокзальна) i ustawiam się w kolejce po zakup biletu na przejazd. No… może przesadziłem. Określenie „kolejka” w tym przypadku jest trochę na wyrost. Bardziej odpowiednim byłoby stwierdzenie „zbiorowisko ludzkie”. Po prostu: kto szybciej się przepcha do kas, ten pierwszy kupi bilet. Co prawda można je pozyskać również w automatach, ale do końca nie jestem pewien, jaki jest mi potrzebny. Za pierwszym razem wolę skorzystać z okienka kasowego.
Jest poniedziałkowy poranek, więc tłok na dworcu głównym jest bardzo duży. Po dopchaniu się do pani sprzedającej bilety, zakupuję dwa żetony (na podróż powrotną) w cenie 4 UAH każdy. Jak zatem widzicie, nie jest to dużo. W przeliczeniu na złotówki to ok. … 80 groszy, a więc śmieszna kwota.
Podchodzę do bramek metra, wrzucam żeton do otworu i przechodzę dalej. Zjeżdżam ruchomymi schodami w dół i oczekuję na skład podziemnej kolejki. Przyjeżdża po chwili. Wchodzę do środka. Miejsc siedzących brak, a zatem pozostaje mi podróż na stojąco. Nie przejmuję się jednak, gdyż mam wysiąść na czwartej stacji – Arsenalna (Арсенальна). Jeśli szukacie innego połączenia – czy to metrem, czy autobusem, czy jakimkolwiek innym środkiem transportu, możecie je odnaleźć tutaj. Myślę, że wyszukiwarka jest intuicyjna i powinna Wam pomóc odnaleźć się w komunikacji miejskiej Kijowa. Obok czasów przejazdów podano również ceny biletów.
Stacja Arsenalna (Арсенальна), na której wysiadam, jest wyjątkowa. I nie chodzi tu bynajmniej o jej piękno czy wystrój, jak często bywa w przypadku przystanków metra budowanych za czasów ZSRR. Jej niezwykłość polega na tym, iż jest to najgłębsza stacja metra na świecie (jeśli liczyć różnicę między poziomem gruntu, a torami). No i faktycznie. Wysiadając na „Arsenalnej” i wyjeżdżając na powierzchnię, ma się wrażenie, że nigdy się stąd nie wydostaniemy. Gdy już skończą się pierwsze ruchome schody (którymi i tak wyjeżdża się dość długo) i myślimy, że to już koniec, po chwili… pojawiają się następne. Summa summarum „podróż” do „świata” zajmuje nam ładnych parę minut, co sprawia, że pobyt na tej stacji jest atrakcją samą w sobie.
Wychodzę na powierzchnię. Lekko mży, więc słońce nie pomoże mi w określeniu kierunku, w którym mam się poruszać. Pytam zatem starszej pani, jak dojść do Ławry Peczerskiej. Wszystko staje się jasne. Idąc ulicą Iwana Mazepy (Іванa Мазепи), docieram do Placu Chwały (Площа Слави). Tutaj mam dwie możliwości. Albo od razu skierować się w stronę zabytkowego kompleksu, albo odbić nieco w bok i zobaczyć dodatkowo tzw. Mogiłę Askolda.
Jako że planuję spędzić w Peczersku większość dnia, wybieram drugą opcję. W moim odczuciu nie jest to jednak obowiązkowy punkt, który warto zobaczyć. Ot, zwyczajna cerkiewka stojąca na miejscu legendarnego miejsca pochówku księcia Askolda, władcy Kijowa (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Szybko powracam na Plac Chwały, po drodze podziwiając panoramę na lewobrzeżną część Kijowa. Widoczność nie jest idealna, ale mam nadzieję, że się to zmieni.
Aby dotrzeć do Ławry Peczerskiej najkrótszą drogą, muszę przejść obok dwóch pomników. Pierwszy spośród nich jest pamiątką po poprzednim systemie. To Memoriał Wiecznej Chwały wraz ze znajdującym się przy nim Grobie Nieznanego Żołnierza. Upamiętnia on Armię Czerwoną i jej walkę podczas II wojny światowej. Drugi z nich, leżący nieco dalej, ma zgoła inne przesłanie. Czci pamięć ofiar Wielkiego Głodu na Ukrainie, sztucznie wywołanego przez Stalina, w wyniku którego zginęło kilka milionów ludzi. Monument ma kształt świecy, przed którą stoi dziewczynka trzymająca kłosy zboża. Bardzo przejmujący widok… .
Zanim stanę przed główną bramą ławry, chciałbym zwrócić Waszą uwagę na jeszcze jeden obiekt, jaki znajduje się po drodze. To Cerkiew Zbawiciela, oddalona od głównej drogi o kilkadziesiąt metrów. Aby się tam dostać, należy z ulicy Ławrskiej (Лаврська) skręcić w lewo, w jedną z bocznych dróg.
Obecna świątynia pochodzi z końca XI w. Właśnie w tym miejscu miał dokonać żywota sam św. Włodzimierz. Również tutaj złożono ponoć szczątki księcia Jurija Dołgorukiego (Юрий Долгорукий) – tego samego, któremu przypisuje się założenie miasta Moskwy w 1147 r. (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009). Przypomina o tym pamiątkowa tablica znajdująca się na ścianie cerkwi. Obiekt z zewnątrz prezentuje się całkiem ładnie. Niestety drzwi wejściowe są zamknięte, więc nie dane mi jest obejrzeć wnętrz od środka. Cóż począć… . Idę dalej w kierunku głównej bramy ławry.
Zanim opowiem Wam o swoich wrażeniach ze zwiedzania kompleksu, warto wspomnieć co nieco o jego historii i odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: czym w ogóle jest ławra?
Mówiąc najprościej, ławra to duży męski klasztor prawosławny, który podlega bezpośrednio Synodowi, o bogatej tradycji. Nazwa ta pochodzi z języka greckiego i oznacza ogrodzoną część miasta. Przełożony (igumen) ławry nazywany jest archimandrytą. Jak pisał w XIX w. moskiewski metropolita Makary (Bułgakow): „Klasztor pieczerski uznawany był za najstarszy między wszystkimi ruskimi klasztorami, a igumen jego zajmował zawsze pierwsze miejsce pośród innych igumenów” (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Pierwszymi mnichami kijowskimi byli Teodozjusz i Antoni Peczorscy (ogłoszeni później prawosławnymi świętymi), żyjący w X i XI w. Antoni poznał życie monasterskie podczas podróży do Grecji, gdzie sam był mnichem na słynnej górze Athos. Wysłany na Ruś przed 1051 r. osiadł w naddnieprzańskiej pieczarze, zwanej Wareską, gdzie szybko zgromadził wokół siebie naśladowców. Po pewnym czasie powołał igumena, a sam zdecydował się resztę życia spędzić w wydrążonej własnoręcznie pieczarze. Teodozjusz, jako uczeń Antoniego, położył podwaliny pod wspólnotę klasztorną (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Klasztor od początku był zależny od polityki, na dobre i na złe. Jego dzieje odbijają w sobie historię całej Rusi Kijowskiej oraz prawosławia na tych ziemiach. W XI w. mnichem peczerskiego monasteru był Nestor – współtwórca najstarszej kroniki ruskiej pt. „Powieść minionych lat” (Latopis Nestora). Po mongolskiej napaści w XIII w. klasztor zaczął się odradzać dopiero po 1440 r., aby otrzymać miano ławry w 1598 r. i stopniowo zyskując niezależność. Największy rozkwit kompleksu nastąpił na przełomie XVII i XVIII w., kiedy to we władaniu monasteru były: 3 miasta, 7 miasteczek, 12 tys. wiosek, kilka innych klasztorów, młyny, itp. W ławrze i przynależnych jej klasztorach żyło wtedy ok. 1000 mnichów (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Pod panowaniem carów moskiewskich ławra ponownie straciła niezależność. Odzyskała ją dopiero za caratu Katarzyny II. W XIX w. klasztor stał się głównym centrum religijno – pielgrzymkowym prawosławia. Stabilizacja nie trwała jednak długo. Rewolucja październikowa z 1917 r. nie wpłynęła dobrze na kondycję monasteru. Już w 1919 r. rozpoczęło się stopniowe rozkradanie majątku klasztornego. Na skutek intrygi w 1929 r. wytoczono proces przeciwko dwojgu duchownym, którzy rzekomo mieli dokonać zabójstwa. Zakończył się on ich wygnaniem. Okres II wojny światowej ławra przetrwała, choć bez swoich prawowitych mieszkańców. Ci powrócili dopiero w 1988 r., a dwa lata później kompleks wpisano na listę UNESCO (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Aby wejść na teren ławry, muszę zakupić bilet wstępu. W ciągu ostatniego roku, trochę się w tej kwestii zmieniło. Jak się pewnie domyślacie, na niekorzyść dla naszych portfeli, choć i tak, w porównaniu do krajów zachodniej Europy, jest tu stosunkowo tanio. Aktualne ceny za wstęp na obszar kompleksu są wyszczególnione tutaj. Ceny za amatorskie fotografowanie wnętrz są wg mnie z kosmosu i wg mnie nie warto za to płacić.
Zwiedzanie rozpoczynam od Ławry Górnej, która w całości stanowi kompleks muzealny. Ławrę Dolną, stanowiącą właściwe miejsce kultu i zamieszkania mnichów, odwiedzę w drugiej kolejności. Ruszajmy!
Przechodzę przez bramę (tzw. Święte Wrota), za którą moim oczom ukazuje się duży plac. Jego perspektywę zamyka główna świątynia ławry: Sobór Uspieński. Zostawiam go sobie „na deser” i swoje pierwsze kroki na terenie kompleksu kieruję w stronę cerkwi nadbramnej Świętej Trójcy, znajdującej się… nad wejściem, którym właśnie wszedłem. Tłumów póki co nie ma – wszak jest wczesny poranek – choć da się zauważyć coraz większy napływ wiernych.
Wchodząc do cerkwi, spotykam pana sprawdzającego bilety. Po krótkiej wymianie zdań przechodzimy na język polski, gdyż okazuje się, że… jego dziadkowie pochodzą z kraju nad Wisłą :). Zawsze miło jest usłyszeć swoją mowę za granicą. Tym bardziej na Wschodzie.
Sama świątynia robi na mnie duże wrażenie. Jeśli tak wygląda jedna z wielu mniejszych cerkwi na terenie kompleksu, to jak dostojnie musi prezentować się Sobór Uspieński!? Uwagę zwracają przede wszystkim bogato złocony ikonostas oraz piękne freski. Całość nie prezentowałaby się tak okazale, gdyby nie zaciemnione wnętrze, które dodatkowo wprowadza mnie w specyficzny klimat dawnej ławry sprzed kilku wieków.
Po wyjściu na zewnątrz moim oczom ukazuje się błękitne niebo. Jeśli połączy się je dodatkowo ze złotymi kopułami cerkwi, wygląda to wspaniale. Przede mną kolejna świątynia ławry – cerkiew Wszystkich Świętych.
Co prawda wnętrze nie prezentuje się tak efektownie, jak jej architektura zewnętrzna, ale i tak warto tu wejść, aby porównać kolejne świątynie kijowskiej ławry. Cerkiew nie jest stara (oczywiście biorąc pod uwagę wiek pozostałych obiektów kompleksu), gdyż zbudowano ją pod koniec XVII w., a więc w epoce baroku.
Nie tracąc czasu, kieruję się w stronę najbardziej znanej i zarazem najważniejszej świątyni peczerskiej ławry – Soboru Uspieńskiego.
Ta monumentalna budowla została wzniesiona w latach 1073 – 78 przez mistrzów przybyłych z ówczesnego Konstantynopola (zostali ponoć w tym celu wezwani do Rusi przez samych aniołów, a miejsce na budowę wybrał sam Bóg). Niszczona przez najazdy tatarskie i liczne pożary, świątynia przetrwała do 1941 roku, kiedy to w niejasnych okolicznościach została wysadzona w powietrze. Odbudowano ją dopiero w latach 1998 – 2000. Pochowano tu wiele znakomitych osobistości. Spośród nich warto wymienić choćby pierwszego metropolitę Michała, jego późniejszych następców, a także hetmana wielkiego litewskiego Konstantego Iwanowicza Ostrogskiego (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Po raz kolejny podczas mojego pobytu w Kijowie wchodzę do środka ze świadomością, że świątynia liczy jedynie kilkanaście lat. Dziwne to uczucie i niewątpliwie wpływa na odbiór wnętrza, choć muszę przyznać, że gdyby ktoś mi powiedział, że to oryginalny budynek sprzed kilkuset lat, choć odnowiony, byłbym skłonny w to uwierzyć. Sobór warto obejść dookoła, ale to jego wystrój wewnętrzny robi największe wrażenie. Zgoda – to rekonstrukcja – ale i tak trzeba ją zobaczyć.
Po wyjściu na zewnątrz spoglądam w górę w stronę Wielkiej Dzwonnicy. Zanim jednak wdrapię się na jej taras widokowy, odwiedzę kolejne muzeum znajdujące się na terenie kompleksu. To skarbiec ławry.
Nie będę Wam opowiadał o wszystkich kosztownościach, drogocennych kamieniach czy ikonach, jakie możecie tu zobaczyć. Wspomnę tylko o księgach, liczących sobie kilkaset lat, które wywarły na mnie największe wrażenie. To niesamowite ile pracy trzeba było przed wiekami włożyć w to, aby powstały takie wspaniałe dzieła, cieszące dzisiaj nasze oczy. Naprawdę warto tu wstąpić!
Z muzeów z terenu ławry pomijam tylko te związane z książkami i historią ukraińskiego drukarstwa, a także miniatur, za które pobierane są dodatkowe opłaty wstępu. Wstępuję na chwilę do tzw. Trapeznej Pałaty, czyli refektarza dla mnichów z końca XIX w. i kieruję się w stronę wejścia na dzwonnicę.
Aby wspiąć się na samą górę, należy wykupić osobny bilet. Na dzień dzisiejszy to koszt 40 hrywien, zatem niemało. Czy zatem warto?
Muszę się przyznać. Mam słabość do punktów widokowych. Duża przestrzeń, powiew wiatru na policzkach, miasto u mych stóp. Dla takich doznań warto zapłacić parę, a nawet paręnaście złotych (parędziesiąt to już raczej przesada, choć to zależy od miejsca) i doświadczyć tego samemu.
Jeśli chodzi o taras widokowy Wielkiej Dzwonnicy, to z czystym sumieniem muszę przyznać, że moim zdaniem to najlepsze miejsce widokowe w mieście. Dniepr, lśniące i ociekające złotem kopuły soborów, wzgórza i płaskie przestrzenie. To coś, dla czego warto się zmęczyć, wchodząc na górę. I nie przeszkadza mi nawet widok obrzydliwych, ułożonych niczym kostki domina blokowisk po drugiej stronie rzeki. Cóż… Kijów to miasto kontrastów, do czego już się zdążyłem przyzwyczaić i to zaakceptować.
Nie chcę schodzić na dół. Tak bardzo mi się tu podoba. Czas jednak odkrywać kolejne skarby ławry. Zatem – w drogę!
Ostatnim miejscem, a właściwie miejscami, które odwiedzam na terenie Górnej Ławry, są byłe cele mieszkalne mnichów, w których obecnie znajdują się wystawy opisujące dzieje i sztukę klasztorną, uporządkowane wg odpowiednich okresów historycznych. Nie są może tak ciekawe, jak dotychczasowe obiekty, które miałem tu okazję podziwiać, ale można je obejrzeć choćby przelotnie.
Jeśli się już na to zdecydujecie, warto zwrócić uwagę na godziny przerw, wypisane przy każdym wejściu. Przerwa obiadowa to rzecz święta i nie należy niepokoić pań, które czuwają nad eksponatami. Wyproszą nas grzecznie, a za kilkanaście minut powitają ponownie z szerokim uśmiechem, zapraszając do środka :). Godziny przerw nie są identyczne dla wszystkich wnętrz, zatem w czasie przerw możemy spokojnie zwiedzać te, które akurat są otwarte. Dobrze pomyślane.
Nie ukrywam, że jestem już trochę zmęczony. Zwiedzanie potrafi być fizycznie męczące. Nie dziwi mnie zatem, że na terenie ławry znajdują się kawiarnie, w których można coś przekąsić i czegoś się napić. Mam jednak swoje zapasy, więc nie korzystam. Kieruję się w stronę drugiej części kompleksu – Ławry Dolnej.
Zwiedzanie Dolnej części Ławry zajmuje o wiele mniej czasu niż Górnej. Tak naprawdę zagląda się tutaj, aby zobaczyć jedną rzecz (w dwóch odsłonach). Są to słynne peczerskie pieczary z grobami, cerkwiami i mieszkaniami mnichów.
Skąd wzięły się te podziemne cuda? Otóż w jednej z pieczar mieszkał i modlił się wspomniany wcześniej mnich Antoni. Stopniowo pozostałe jaskinie zajmowali kolejni mnisi, aż w końcu, w średniowieczu postanowiono połączyć je korytarzami. (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Pieczary dzielą się na „bliższe” i „dalsze”, a nazwy te są związane z ich odległością od cerkwi Zaśnięcia Bogurodzicy. Jak zatem podejrzewacie, jako pierwsze odwiedzam te bliższe. Zwiedzanie każdej z nich to przejście ponad 200 metrów na głębokości od 5 do 20 m.
Wstęp do pieczar zasadniczo jest bezpłatny, jednak aby nie zabić się po ciemku na schodach prowadzących kilka, a nawet kilkanaście metrów pod ziemię, należy kupić świeczkę. Nie zrujnuje to Waszego budżetu, bo koszt takiej świecy nie przekracza 5 hrywien. Nie muszę chyba pisać, że używanie latarki w celu zaoszczędzenia tych paru groszy byłoby po prostu, mówiąc kolokwialnie, „siarą”.
Schodzę zatem na dół, w dużej bliskości od pozostałych pielgrzymów. Tłok jest tu chyba zawsze. Sprzyja temu z pewnością ciasnota i ludzie przystający w modlitwie nad grobami mnichów. Osobom z klaustrofobią i lękiem przed ciemnością stanowczo odradzam wizytę! Pozostali powinni być, o ile tak w ogóle można powiedzieć, biorąc pod uwagę miejsce i to, co się tutaj znajduje, zadowoleni. Piszę „powinni”, bo spotkałem się z różnym odbiorem pieczar przez turystów. Jedni byli zawiedzeni, jedni zachwyceni. Jeśli o mnie chodzi to muszę przyznać, że z wizyty w Ławrze Peczerskiej to właśnie pieczary, oprócz Wielkiej Dzwonnicy, zapadły w mojej pamięci najbardziej (szczególnie te „bliższe”). Zwiedzając je, możemy wybrać trasę dla turystów, jak i dla wiernych. Przeszedłem obydwie z nich, wychodząc z założenia, że zarówno my, katolicy, jak i prawosławni, modlimy się do tego samego Boga, więc w niczym to nie przeszkadza. Oczywiście podczas zwiedzania należy zachować powagę, a o fotografowaniu pieczar nie ma mowy (nawet z wykupionym biletem na foto!). Z tego powodu nie posiadam stamtąd ani jednego zdjęcia.
Atmosfera w pieczarach jest niesamowita, nawet pomijając wspomniany wcześniej tłum. Szczególne wrażenie robią groby pochowanych tutaj mnichów, a spacer ze świeczką tylko wzmaga nastrój tajemniczości. Polecam!
Z bliższych pieczar wychodzę na powierzchnię w cerkwi Podwyższenia Krzyża Pańskiego, gdzie zostawiam palącą się świeczkę.
W pobliżu wyjścia odnajduję drzwi wejściowe do ładnej i klimatycznej galeryjki ze schodami, prowadzącej do dalszych pieczar. Spacerem dochodzę do jej końca, skręcam w lewo i powtarzam scenariusz sprzed chwili: kupuję świeczkę, schodzę po schodach w dół i chłonę klimat podziemnych korytarzy.
Po wyjściu na powierzchnię nie mam już siły na kolejne cerkwie i sobory. Nie żeby mi się nie podobało – absolutnie nie! – ale jak na jeden dzień sądzę, że zdecydowanie wystarczy. W końcu spędziłem tutaj ładnych kilka godzin. Żeby nie skłamać – niecałe pięć, a zatem trochę „odpoczynku” na świeżym powietrzu dobrze mi zrobi.
Podsumowując swoją wizytę w tym miejscu, mogę potwierdzić, że stwierdzenie: „kto nie odwiedził grobów mnichów z Peczerskiej Ławry, ten nigdy nie był w Kijowie” jest prawdziwe. Można nie interesować się religią, można być do niej uprzedzonym, ale to przede wszystkim kawał historii Rusi, o której warto dowiedzieć się więcej podczas odwiedzin miasta.
Będąc w Peczersku, można również zajrzeć do Monastyru Wydubickiego, znajdującego się ok. 2 km na południe od Ławry Peczerskiej, którego początki sięgają XI w. Jako że jest jesień, zbliża się zmrok, droga do niego daleka i na dzisiaj mam już dość monastyrów :D, porzucam tę koncepcję. Decyduję się na dojście do stacji metra Przyjaźni Narodów (Дружби Народів), po drodze „podziwiając” inne oblicze Kijowa.
O kontrastach kijowskiej stolicy pisałem już wiele razy. O mafii na ulicach również. Od bramy ławry nie odszedłem nawet na 10 minut, a znajduję się w całkiem odmiennym otoczeniu. Zrobiło się pustawo. Z lewej strony zauważam ekipę kilku mężczyzn stojącą przed czarnym terenowym samochodem. Nie muszę się nawet zastanawiać co to za jedni. Sceneria aż nadto to wyraża. Nie patrzę w ich kierunku i jak najszybciej się oddalam.
Dokąd zmierzam? Na południe, a konkretnie w kierunku wielkiego pomnika widocznego z odległych rejonów Kijowa. Idąc ulicą Ławrską (Лаврська), po lewej stronie zauważam pierwsze interesujące eksponaty: czołgi, pojazdy wojskowe… . O co tutaj chodzi?
Znajduję się na terenie Starej Twierdzy Peczerskiej, której wzniesienie przypisuje się carowi Piotrowi Wielkiemu w czasie Wielkiej Wojny Północnej w XVII w. Ostała się z niej cytadela, którą właśnie zwiedzam, o ile w ogóle można użyć takiego określenia (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Podążając dalej na południe, mijam Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Pojawia się coraz więcej pamiątek po poprzednim systemie. Pomniki przedstawiające walkę o socjalizm i dobrobyt, czołgi, katiusze i inne. Dziwię się, że obecna kijowska władza jeszcze nie zrobiła z tym porządku. Cóż… może kiedyś. Na razie jedyne, na co było ich stać, to przemalowanie jednego z czołgów na ukraińskie, niebiesko-żółte barwy. Dobre i to.
Pasjonaci muzeów w stylu socjalistycznym będą wniebowzięci. Ja jednak się do nich nie zaliczam. Idę więc dalej w kierunku czegoś, co mogli wymyślić tylko sowieci. Statua o wdzięcznej nazwie „Matka Ojczyzna” to paskudne monstrum o wysokości 108 m i ważące 530 t. Wzniesiona na początku lat 80, w swojej lewej ręce trzyma tarczę z herbem ZSRR, a w prawej miecz ważący, bagatela, 12 ton. W jej wnętrzu znajdują się windy prowadzące do jej dłoni i punkt widokowy. Kijowianie nazywają ją z przekąsem „teściową” (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009), choć to i tak dość łagodne określenie, jeśli weźmiemy pod uwagę ich obecny stosunek do „Matki Rosji”.
Cóż… jeśli o mnie chodzi, to w życiu bym tam nie wjechał. Tak, pisałem, że lubię punkty widokowe, ale bez przesady. Spotkania z tym czymś chyba nie byłbym w stanie psychicznie przeżyć. Podróży windą na górę w szczególności :P.
Dalsza część spaceru wiedzie nieciekawą trasą wśród samochodów i ruchliwych ulic. Ten odcinek – do stacji metra Przyjaźni Narodów (Дружби Народів) – możecie podjechać autobusem lub marszrutką. Możecie także nie zatrzymywać się na stacji metra, tylko jechać bezpośrednio do centrum miasta – jak wolicie :).
Wysiadam na Chreszczatyku (Хрещатик), aby zjeść obiad w dobrze znanej Puzatej Chacie. Po zmroku spaceruję jeszcze przez chwilę tą jedną z głównych ulic Kijowa, zakupuję pamiątki i wracam do hostelu. Przede mną ostatnia noc w ukraińskiej stolicy.
Galeria zdjęć z Ukrainy do obejrzenia tutaj.
Galeria zdjęć z Mołdawii do obejrzenia tutaj.