Ukraina i Mołdawia, dz. 2, cz. 2 – stary Kijów – w poszukiwaniu soborów i… Behemota
– No! Nareszcie coś naprawdę ciekawego! – myślę sobie, wchodząc na Plac Sofijski (Софійська площа). Spacerując po Kijowie, da się odczuć dużą przestrzeń, która nas otacza, ale miejsce, gdzie się znajduję, jest pod tym względem wyjątkowe. Moją uwagę przykuwają trzy elementy architektury, które da się stąd dojrzeć: pomnik Bohdana Chmielnickiego, Sobór Sofijski oraz widoczny w oddali Sobór Michajłowski. Opisem tego ostatniego zajmę się na końcu tego wpisu. Tymczasem skupię się na placu, na którym stoję.
Patrząc na ogromny pomnik kozackiego hetmana Bohdana Zenobiego Chmielnickiego, nie mogę nie przypomnieć sobie historii polsko – ukraińskich stosunków, a w szczególności powstania, którego w połowie XVII w. był przywódcą i które pośrednio przyczyniło się do stopniowego upadku I Rzeczpospolitej. To prawda – dał nam, Polakom, w kość, jakkolwiek byśmy jednak o nim nie mówili, w annałach historii trzeba go zapisać jako bardzo dobrego stratega.
Monument postawiony na Placu Sofijskim w 1888 r. przedstawia Chmielnickiego na koniu w dynamicznej pozie, wskazującego buławą na Sicz. To, co zwraca moją uwagę, to stan pomnika. Widać, że przydałby mu się remont, gdyż lata świetności ma już za sobą. Jako geologa zaciekawia mnie także granit, z którego wykonano cokół monumentu. Jak widać od „zboczenia zawodowego” nie da się uciec nawet na wakacjach 🙂 .
Po obejrzeniu pomnika kieruję się w stronę dzwonnicy, przez którą prowadzi wejście na teren Soboru Sofijskiego, wpisanego w 1990 r. na listę UNESCO. Zwiedzanie kompleksu jest możliwe od godziny 10, a zatem pozostało mi 20 minut oczekiwania na otwarcie wrót muzeum. Czas ten wykorzystuję na zakup biletów (10 UAH za wstęp na dziedziniec i 70 UAH za bilet „plus”, zapewniający wstęp do Soboru Mądrości Bożej, rezydencji metropolitów, refektarza, piekarni i dzwonnicy z punktem widokowym. Poszczególne miejsca możemy rzecz jasna zwiedzać, wykupując osobny bilet na każde z nich, ale nie jest to opłacalne, więc polecam zakup wersji kombinowanej. Cennik biletów i więcej informacji o muzeum odnajdziecie tutaj.
Dzwonnicę można zwiedzać od zaraz, nie czekając na otwarcie soboru (jest czynna od godziny 9), a zatem okazuję bilet kontrolerowi, ruszam w kierunku schodów i wdrapuję się na kolejne kondygnacje wieży. Tłumów zwiedzających póki co nie ma i bardzo dobrze. Wczesna godzina jest idealną porą na spacer właśnie z tego powodu. Panoramę Kijowa mogę podziwiać bez limitu czasowego. A jest co oglądać 🙂 . Co prawda ciężko nie zauważyć blokowisk i ohydnych budynków, które szpecą widok, lecz można przecież skupić swoją uwagę na bardziej przyjemnych dla oczu budowlach. Tak też czynię. Najładniej prezentuje się stąd Sobór Michajłowski, zwany także Monastyrem św. Michała Archanioła o Złotych Kopułach. Jego niebieska sylwetka i błyszczące się od złota kopuły robią wrażenie.
Po kilku minutach spędzonych na wieży, czas powrócić „na ziemię”. Do godziny 10 pozostało 5 minut, zatem powoli zmierzam w kierunku wejścia do świątyni. Jestem bardzo ciekaw, jak wygląda od środka „matka ruskich cerkwi” i jedno z najbardziej monumentalnych dzieł architektury europejskiej.
Nie znamy z całą pewnością dokładnej daty wzniesienia soboru. Zdania na ten temat są podzielone. Najbardziej prawdopodobna wydaje się wersja, że budowę świątyni, która trwała „jedyne” 10 lat, rozpoczął jeszcze Włodzimierz, ojciec Jarosława. Sobór niejako „z automatu” stał się książęcą nekropolią. Spoczywają w nim szczątki księcia, który budowę ukończył – Jarosława – a także jego żony Iriny. Zajrzyjmy zatem do wnętrza „kijowskiej Hagia Sophia”! (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Starsze panie otwierające wrota do soboru sygnalizują, że od tej chwili można wchodzić do środka. Okazuję bilet wstępu i przestępuję próg świątyni. Wnętrze robi piorunujące wrażenie. Zwiedzanie rozpoczynam od skąpanego w złocie przepięknego ikonostasu. Jak się jednak okaże, to nie on spowoduje mój główny zachwyt nad soborem.
To, co urzeka mnie najbardziej, to bizantyńskie freski, dekoracje mozaikowe i malarskie, których w świątyni nie brakuje. Wiem, że porównanie do włoskiej Rawenny byłoby na wyrost, ale nie przypominam sobie, abym widział coś podobnego od czasu mojej wizyty w tym włoskim mieście. Sprowadzeni z Konstantynopola i Grecji artyści ozdobili wnętrza 260 m² mozaik oraz 2 tys. m² fresków (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009). Nie będę wymieniał wszystkich motywów i przedstawień użytych do wystroju sklepień i ścian, gdyż możecie o nich doczytać w przewodnikach. Powiem tylko tyle: jest tu co oglądać! Z czystym sumieniem mogę polecić to miejsce jako obowiązkowy punkt do zobaczenia w Kijowie.
Będąc w soborze, nie mogę nie zobaczyć miejsca spoczynku doczesnych szczątków władcy Jarosława Mądrego, którego sarkofag znajduje się właśnie tutaj. Chwilę dumam nad kamiennym grobowcem, a następnie wychodzę na zewnątrz. Czas na zwiedzanie dalszej części muzealnego kompleksu!
Następnym obiektem, do którego wstępuję, jest rezydencja metropolitów kijowskich. W środku budynku urządzono wystawę przedstawiającą wygląd wnętrz mieszkalnych dostojników cerkiewnych w XVIII i XIX w. Możemy tu podziwiać wyposażenie takie jak m.in. kominki, zegary i stylowe meble. Zwiedzanie ułatwiają opisy w językach: ukraińskim, rosyjskim i angielskim. Jeśli wolimy słuchać, a nie czytać, również jest taka możliwość: wystarczy wcisnąć odpowiedni guziczek (pani z obsługi z pewnością nam w tym pomoże) i lektor opowie nam co nieco o wnętrzach pałacu. Budynek nie robi takiego wrażenia jak sam sobór, ale trudno też było tego oczekiwać. Wystarczy mi to, że jest ciekawy i warto tu wstąpić. Chodźmy dalej.
A dalej… Refektarz oraz Piekarnia – budynki zdecydowanie mniej interesujące (przynajmniej w moim odczuciu) niż poprzednie wnętrza. Znajdują się w nich sale, w których umieszczono obrazy, rzeźby, itp., w tym wystawę zatytułowaną: „Pierwsze świątynie Kijowa”. Jeśli podziwianie dzieł sztuki Was nie kręci, możecie sobie te miejsca odpuścić, choć i tak w dalszym ciągu polecam zakup biletu kombinowanego, gdyż pozwala zaoszczędzić trochę grosza 😉 . Pozostałe budynki nie są udostępnione do zwiedzania.
Spędziłem na terenie kompleksu Soboru Sofijskiego już ponad godzinę, a zatem czas ruszyć dalej! To pierwsza, ale nie ostatnia świątynia na mojej dzisiejszej trasie. Nogi zaprowadzą mnie na północ – w kierunku cerkwi św. Andrzeja.
Kilka minut od Placu Sofijskiego wkraczam na obszar Grodu Włodzimierza, czyli najstarszej części kijowskiego Górnego Miasta. Ulica Włodzimierska (Владимирская) powoli chyli się ku końcowi. Zanim to jednak nastąpi, po obu stronach drogi – na chodnikach – zaczynają pojawiać się handlarze z obrazami, stoiska z pamiątkami i rękodziełem, czyli wszelkie oznaki tego, że dotarłem do turystycznego centrum Kijowa :). Zagęszczenie kramów i coraz większa liczba turystów narastają do tego stopnia, że muszę się przeciskać, aby iść dalej.
W oddali widać już cerkiew św. Andrzeja. Zanim jednak do niej wstąpię, wspomnę o kilku miejscach, które można przeoczyć, przeglądając potencjalne pamiątki u kramarzy.
Idąc ulicą Włodzimierską, po lewej stronie, za stoiskami wystawców zauważam murek i schody. Prowadzą one do tzw. Zaułka Dziesięcinnego, czyli miejsca, w którym w X w. znajdowało się centrum Kijowa. Nazwa skweru pochodzi od najstarszej świątyni w mieście – Cerkwi Dziesięcinnej – która od kilkuset lat już nie istnieje. Jej zarys możemy jednak zobaczyć na placu w pobliżu wiekowego drzewa, jakie tu rośnie… (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Lipa Mohyły, bo o niej mowa, wg popularnej wersji liczy sobie około 800 lat, a więc musi pamiętać czasy, gdy Tatarzy burzyli wspomnianą przed chwilą Cerkiew Dziesięcinną. Inne podanie mówi, że posadził ją sam metropolita Piotr Mohyła w XVII w., stąd jej nazwa (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009). Dziś lipę podtrzymują specjalne kłody, a pod drzewem umieszczono tablicę w języku ukraińskim, gdzie opisano jej historię.
W pobliżu znajduje się również, wzniesione w socrealistycznym stylu, Narodowe Muzeum Historii Ukrainy, więc jeśli jesteście zainteresowani, możecie tu wstąpić. Ja idę dalej.
Zanim wejdę do będącej już na wyciągnięcie ręki cerkwi św. Andrzeja, zatrzymuję się na chwilę przy osobliwym pomniku eleganckiej panny i klęczącego przed nią mężczyzny. To Pronia Prokopowa i Swiryd Hołochwastow – bohaterowie sztuki „Za dwoma zajciami” ukraińskiego autora Michaiła Staryckiego (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009). Ich wytarte nosy wskazują, co robiący sobie z nimi zdjęcie turyści dotykają najczęściej. Ale nie traćmy już czasu na podziwianie dostojnej pary. Chodźmy do cerkwi!
Co tu dużo opowiadać… . W moim odczuciu jest to najpiękniej położona świątynia w centralnej części Kijowa. Nie Sobór Sofijski, nie Michajłowski, ale właśnie cerkiew św. Andrzeja. Wzgórze, na którego szczycie została zbudowana, umożliwia podziwianie stąd wspaniałych widoków na dolną część miasta, co w połączeniu z piękną biało-zielono-złotą bryłą świątyni, doskonale komponuje się w harmonijną całość. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że spośród atrakcji centralnej części Kijowa cerkiew oraz ulica Zjazd św. Andrzeja (Андріївський узвіз), którą za chwilę podążę, należą do moich ulubionych miejsc ukraińskiej stolicy. Czuć tutaj po prostu klimat, o co bardzo trudno w ogromnym, zabetonowanym mieście i zapewne właśnie dlatego jest tu wyjątkowo. Musicie tu przyjść!
Cerkiew powstawała w latach 1747-53, a kamień węgielny pod jej budowę położyła osobiście caryca Elżbieta Piotrowna. Na architekta wybrała swojego nadwornego artystę Bartolomeo Francesco Rastrelliego, współtwórcę projektu m.in. Pałacu Zimowego w Sankt Petersburgu. Miejsce również wybrano nieprzypadkowo. Według legendy św. Andrzej podczas pobytu na Rusi zatrzymał się nad Dnieprem i rzekł do swoich uczniów: „Czy widzicie te góry? Otóż na tych górach zjaśnieje łaska Boża, będzie gród wielki i cerkwie mnogie wzniesie Bóg”. Apostoł Andrzej wszedł na górę, postawił tu krzyż i poszedł dalej (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Ze względu na ukształtowanie terenu i zagrożenie osuwiskowe, konieczne było posadowienie świątyni na odpowiednio wzmocnionych fundamentach. Do cerkwi prowadzą monumentalne schody, które tylko dodają jej uroku. Wnętrze można zwiedzać za darmo, lecz za możliwość fotografowania należy uiścić opłatę w wysokości 10 UAH. Nie czynię tego z jednego głównego powodu: trwa nabożeństwo i dziwnie czułbym się, fotografując i zwiedzając podczas jego trwania. Niektórych rzeczy po prostu nie wypada robić i należy uszanować religijne obrzędy.
Co prawda wnętrze cerkwi nie zachwyca tak bardzo, jak samo jej położenie i widok zewnętrzny, ale i tak warto je zobaczyć. Moją uwagę zwraca przede wszystkim piękny ikonostas oraz wystrój malarski. Jeśli miałbym go jednak porównywać z mozaikami Soboru Sofijskiego, to cerkiew św. Andrzeja wypada przy nim blado. Nie narzekam, bo i tak miejsce jest urzekające.
Wychodzę na zewnątrz i z tarasu cerkiewnego podziwiam cudowny widok na kijowski Padół i rzekę Dniepr. Malowniczo prezentuje się również sama ulica – Zjazd św. Andrzeja. Nie dane mi jest obejść świątynię dookoła. Aktualnie jest w remoncie i należy się cieszyć, że choć fragment punktu widokowego udostępniono turystom. Tak czy inaczej chciałoby się tu zostać 🙂 .
Czas zejść w dół Zjazdu św. Andrzeja (Андріївський узвіз) i wyruszyć na poszukiwania kota Behemota!
Mijając stoiska z pamiątkami, upewniam się w przekonaniu, że więcej tu kiczu niż wartościowych rzeczy. Z ciekawych i oryginalnych pamiątek z pewnością na uwagę zasługuje papier toaletowy z twarzą… Władimira Putina. Jeśli wizerunek facjaty rosyjskiego prezydenta doprowadza kogoś do wściekłości, może sprawić sobie przyjemność i zakupić choćby jeden egzemplarz. Muszę jednak zaznaczyć, że w takim wypadku satysfakcja z wycierania sobie pupy twarzą Putina będzie ograniczona, gdyż nadruk na papierze toaletowym pojawia się tylko na jego pierwszym odcinku (chyba że oglądałem felerny egzemplarz) 🙂 . Czy więc warto wydać pieniądze na taką pamiątkę? Decyzja należy do Was.
Jeśli już zgłodnieliście, możecie udać się do jednej z klimatycznych knajpek, które znajdują się w okolicy. Póki co nie ma jeszcze południa, więc obiad zostawiam sobie na później. No gdzie jest ten Behemot?
Brukowana uliczka schodzi w dół. Spoglądam do tyłu na cerkiew św. Andrzeja. Jak idealnie została wkomponowana w krajobraz niech świadczy fakt, że swoim ogromem przytłacza wszystko, co w okolicy. Perspektywa i położenie na wzgórzu „powiększają” ją optycznie, co jest jej niebywałą zaletą.
Mijam jeden zakręt, potem drugi, aż w końcu docieram do sławnego domu pod nr 13, gdzie obecnie mieści się muzeum Michaiła Bułhakowa. Pisarz mieszkał tutaj z rodziną na drugim piętrze (przypomina o tym tablica umieszczona na fasadzie). Dla miłośników jego prozy to miejsce obowiązkowe do zobaczenia. Niekoniecznie dla wyposażenia, bo niewiele z niego zostało, ale dla samej możliwości przebywania w tym miejscu. Ostatnio bilet wstępu kosztował 30 UAH.
Wstyd się przyznać, ale powieści „Mistrz i Małgorzata” nigdy wcześniej nie czytałem. Książkę wziąłem z sobą właśnie na ten wyjazd, aby choć trochę wczuć się w klimat, jednak bez dokończenia lektury postanawiam nie wchodzić do wnętrza muzeum. Uznaję, że nie w pełni zrozumiem wystawę, więc zadowalam się poszukiwaniami kota Behemota, który szczególnie zapadł mi w pamięć.
Sierściucha nie ma ani na ławeczce, na której przysiadł Bułhakow, ani na fasadzie kamienicy. Przewodnik mówi, że powinien znajdować się na ścianie sąsiedniego domu z nr 11. Patrzę, patrzę, patrzę… i nic! Albo mam przywidzenia, albo tego kota tutaj po prostu nie ma! Moją konsternację zauważa pani po drugiej stronie ulicy. Gdy podchodzę do niej, aby zapytać, gdzie się podział Behemot, informuje mnie, że ktoś go ukradł i to już dawno! No po prostu skandal! Jak można ukraść kota i to jeszcze samego Behemota! Ten niegodziwiec z pewnością będzie smażył się w piekle, a raczej sam zainteresowany będzie wiedział co z nim zrobić i jak go ukarać 😀 . Cóż… nie ma kota, ale pozostał w pamięci potomnych na zdjęciach. Jak wyglądał przed zuchwałą kradzieżą możecie zobaczyć tutaj. Co za kocisko!
Behemota z fasady ktoś sobie przywłaszczył, ale w pobliżu zauważam inną kocią podobiznę w formie żeliwnej podstawy małej ulicznej latarni.
– Dobre i to – myślę sobie i kontynuuję spacer.
Po lewej stronie, na jednej ze ścian budynku zauważam interesujący mural, przedstawiający ukraińską dziewczynę na tle Kijowa. Przeszłość przeplata się z teraźniejszością. Kicz ze sztuką. Tak, Kijów to miasto kontrastów.
Przy Zjeździe św. Andrzeja można też zahaczyć o Muzeum Jednej Ulicy, w którym ukazano życie mieszkańców Kijowa na przełomie XIX i XX w. (rzecz jasna tych mieszkających przy tej ulicy 🙂 ). Niedługo potem droga przestaje opadać w dół.
Docieram do ulicy Sahajdacznego (Сагайдачного) i skręcam w nią w prawo. Na jej rogu znajduje się ukraińska restauracja należąca do sieci Puzata Chata, o której wspominałem już wcześniej. Można tu smacznie i tanio zjeść typowe ukraińskie dania. Jeśli jednak jeszcze nie zgłodnieliście, chodźcie dalej!
Po około 500 metrach dochodzę do Placu Pocztowego (Поштова площа). Spoglądam na prawo i zauważam wejście do dolnej stacji kijowskiej kolejki linowej (фунікулер), prowadzącej prawie pod sam Monastyr św. Archanioła o Złotych Kopułach. Została oddana do użytku w 1905 r. i nosiła wówczas nazwę Michajłowskiego dźwigu mechanicznego.
Wcześniej nie planowałem, aby skrócić sobie drogę na wzgórze w ten sposób, ale jako że kolejka (czynna codziennie w godz. 7 – 22) jest atrakcją samą w sobie, daję się skusić na przejażdżkę. Tym bardziej, że bilet na przejazd kosztuje jedyne 3 UAH. Jak go zakupić? To proste. Podchodzimy do kasy, prosimy o żeton i wrzucamy go do otworu przy bramkach wejściowych. W razie problemów z przejściem na pewno ktoś nam pomoże.
Jest niedziela, a więc z atrakcji korzysta wiele osób. Są zarówno mieszkańcy Kijowa z dziećmi, jak i turyści, którzy przyjechali do miasta na weekend. Drzwi się zamykają, kolejka rusza. Wyjazd na górę trwa kilka minut. W międzyczasie, mniej więcej w połowie trasy, następuje „mijanka” dwóch wagonów, dzięki czemu mam jeszcze więcej czasu, aby fotografować i podziwiać panoramę Kijowa z góry. Widoki co prawda nie oszałamiają, bo częściowo przysłaniają je drzewa, ale i tak warto przejechać się kolejką choć raz. Polecam!
Kto nie ma ochoty na mechaniczną „podwózkę” na wzgórze, może dojść tam pieszo. W takim wypadku należy iść jeszcze dalej prosto ulicą o nazwie Zjazd Włodzimierski (Володимирський узвіз), będącej przedłużeniem ul. Sahajdacznego i szukać po prawej stronie schodów, które zaprowadzą nas na górę Michajłowską.
Jeśli zdecydujecie się na tę opcję, czekać na Was będzie nagroda. Spacerując przez park Włodzimierska Górka, ujrzycie jeden z najstarszych pomników Kijowa – pomnik św. Włodzimierza, spod którego rozciąga się panorama wcale nie gorsza od tej podziwianej z wagonu. Po kilkunastominutowej wspinaczce dojdziecie do górnej stację kolejki, a przed Wami ukaże się kolejna z kijowskich świątyń: Sobór Michajłowski, znany również Monastyrem św. Michała Archanioła o Złotych Kopułach.
Pierwsza świątynia powstała w tym miejscu już w XI w. Była to cerkiew św. Dymitra. Wiek później wzniesiono nową, kamienną budowlę, a jej kopuły pokryto czystym złotem (stąd utrwalił się przydomek „złotokopułowy). Wygląd świątyni zmieniał się na przestrzeni dziejów aż do 1937 r. Wtedy to, mimo społecznych protestów, władze komunistyczne wysadziły sobór w powietrze, aby „oczyścić” miejsce pod budowę… dwóch symetrycznie położonych, półokrągłych budynków, wraz z pomnikiem Lenina na osi założenia, do którego miały prowadzić od strony rzeki wielkie schody. Pozostawię to może bez komentarza… . Projektu nigdy nie ukończono, a jego „ofiarą”, oprócz Soboru Michajłowskiego, była także cerkiew Trzech Świętych. Obecna świątynia jest efektem odbudowy w latach 1997 – 2000. O znaczeniu soboru dla życia duchowego miasta niech świadczy to, że patron świątyni – św. Michał – jest uważany za największego patrona Rusi (Strojny A., Kijów. Miasto złotych kopuł, wyd. Bezdroża, wydanie 2, Kraków, 2009).
Wchodzę do środka. Jakie wrażenie? Dziwne. Świadomość, że „zabytek” liczy sobie niecałe 20 lat ma dla mnie bardzo duże znaczenie. Zupełnie inaczej patrzy się na coś, co pamięta czasy średniowiecza, a inaczej na coś, co zostało zbudowane, gdy miało się kilkanaście lat… . Mimo że wnętrze jest ładne, to mnie osobiście nie zachwyca. Nie chcę pisać, że możecie pominąć to miejsce na Waszej trasie, ale w porównaniu do poprzednich odwiedzonych przeze mnie kijowskich soborów, rozczarowuje. Obejrzeć od środka można, ale nie nastawiajcie się na cuda. Z zewnątrz świątynia prezentuje się w moim subiektywnym odczuciu dużo lepiej. No i ten widok na Sobór Sofijski po drugiej stronie Pasażu Włodzimierskiego… . Coś pięknego!
W pobliżu soboru znajdują się dwa monumenty, o których chciałbym tylko wspomnieć. Pierwszy z nich to pomnik Ofiar Głodu, a drugi poświęcony księżnej Oldze Kijowskiej. Szczególnie ten pierwszy zmusza do zadumy nad wielką tragedią, jaka dotknęła tereny Związku Radzieckiego (głównie Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej) w latach 30 XX w. O czasach sowieckich, choć już nie tak tragicznych w skutkach, przypomina również pobliski budynek Ministerstwa Spraw Zagranicznych, będący jedyną „pamiątką” po planowanej zabudowie terenu po zburzonych uprzednio świątyniach (o czym pisałem przed chwilą).
Wędrówka po starym Kijowie, przynajmniej na dzisiaj, zakończona. Czas na to, aby poznać miasto od bardziej współczesnej strony. Ruszajmy na „Majdan”.
Galeria zdjęć z Ukrainy do obejrzenia tutaj.
Galeria zdjęć z Mołdawii do obejrzenia tutaj.