Tallin – za Starym Miastem, dz. 4, cz. 2
Najedzeni opuszczamy Lido po raz ostatni. Kolejny obiad zjemy już w Polsce. Nieopodal centrum handlowego Solaris znajduje się Muzeum Banku Estonii, w którym odnajdziecie zarówno estońskie korony, jak i euro. Ciekawostką jest to, że jest to jedyne miejsce w kraju, w którym do tej pory można wymieniać starą walutę na nową. Dodatkową zaletą muzeum jest fakt, że można je zwiedzać całkowicie za darmo, a na miejscu znajdziemy sklep z pamiątkami.
No właśnie – sklep z pamiątkami. Czas kupić coś, co będzie przypominało nam spacery po estońskiej stolicy. W tym celu udajemy się na ulicę Vana Posti, przy której odnajdujemy najtańszy jak do tej pory sklep z suwenirami. Ceny jak na warunki wschodnioeuropejskie nie są małe, ale jak już wcześniej wspomniałem, Tallin do tanich miast nie należy, więc przyjęliśmy na klatę to, że za pamiątki też trzeba będzie zapłacić trochę więcej niż gdzie indziej.
Przechodzimy przez Plac Ratuszowy i kierujemy się w stronę Bałtyku. Chcemy się z nim pożegnać jeszcze przed wyjazdem, tuż przed zachodem słońca. I choć zachmurzone niebo nie pozwoli nam cieszyć się jego urokami, to i tak warto.
Zbliżamy się do hali miejskiej Linnahall. Jej obecny wygląd może być nieco mylący. Budynek sprawia bowiem wrażenie, jakby był nieużytkowaną ruiną. W rzeczywistości znajduje się tu hala koncertowa mogąca pomieścić kilka tysięcy osób. Pierwotna funkcja obiektu (sportowo – rozrywkowa) to już historia, a związana była z letnimi igrzyskami olimpijskimi w Moskwie w 1980 r., kiedy to Tallin pełnił funkcję zaplecza sportów wodnych dla olimpijczyków (z wiadomych względów w Moskwie nie mogły odbyć się choćby zawody żeglarskie). (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012)
Wchodzimy po schodach na górę. Przed nami rozciąga się piękny widok na Bałtyk, a konkretnie Zatokę Tallińską z niewielkim portem, skąd w sezonie można wypłynąć do Helsinek. Z drugiej strony nad Starym Miastem góruje strzelista wieża kościoła św. Olafa. Jest cicho i spokojnie. Blisko Starówki, a w pobliżu prawie nikogo nie ma. Zupełnie inne oblicze miasta.
Ciemne, stalowe chmury zasłaniają całe niebo. Robi się coraz ciemniej, a zatem czas już na nas. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na morze z bliskiej odległości i udajemy się w kolejne miejsce, które nie jest kojarzone z Tallinem tak bardzo, jak Stare Miasto – do kwartału Rotermanna.
Początki tej przemysłowej dzielnicy sięgają pierwszej połowy XIX w. i związane są z nazwiskiem bałtyckiego Niemca Krystiana Abrahama Rotermanna, od którego kwartał wziął nazwę. Małe przemysłowe miasteczko stworzył tu jednak dopiero jego syn. Znajdowały się tutaj m.in. spichlerz, młyn, a także robotnicze kwatery. Dobra passa dzielnicy skończyła się po II wojnie światowej, kiedy to zaczęła podupadać i stawać się siedliskiem marginesu społecznego i bezdomnych, którzy zamieszkiwali opuszczone budynki. Od lat 90 XX w. kwartał jest poddawany rewitalizacji – muszę przyznać – ze znakomitym skutkiem. Z jednego z bardziej niebezpiecznych miejsc w Tallinie stał się dzielnicą, w której pełno sklepów, biurowców i galerii. (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012)
Projektanci dołożyli starań, aby połączyć przemysłowe dziedzictwo XIX w. z nowoczesnością. Całość komponuje się naprawdę świetnie i warto wybrać się tutaj na spacer, szczególnie wieczorem, gdy światło pobudza zmysły i wzmacnia klimat miejsca.
Przypadkowo zauważamy firmowy sklep estońskiego potentata cukierniczego Kalev. Jako miłośnicy czekolady nie możemy przegapić takiej okazji i wchodzimy do środka. Wybór łakoci jest tu doprawdy ogromny. Napełniamy plecaki smakołykami i wychodzimy.
Wracając na Stare Miasto, odwiedzamy jeden ze sklepów w pobliżu kwartału Rotermanna. Wśród naszych nabytków znajduje się m.in. słynna estońska nalewka Vana Tallinn. Osobiście wybieram wersję z zimowymi pikantnymi przyprawami, kojarzącymi się z chłodnymi wieczorami przy grzańcu :). Teraz spokojnie możemy iść dalej.
Wdrapujemy się na zamkowe wzgórze Toompea i kierujemy się w stronę naszego ulubionego punktu widokowego w mieście – platformy Kohtuotsa. Siadamy na ławce z widokiem na wieczorny, oświetlony Tallin i podziwiamy widoki, od czasu do czasu fotografując.
Dobiega godzina 19. Autobus, którym opuścimy estońską stolicę, odjedzie za 3 i pół godziny. Żal nam opuszczać to piękne miasto, w którym miło spędziliśmy ostatnie dni. Do pełni szczęścia brakuje nam tylko zorzy polarnej, której niestety nie udaje nam się zobaczyć. Cóż… aby nasze marzenie się spełniło, muszą być spełnione określone warunki związane z burzami magnetycznymi. Tym razem ich nie ma, więc musimy obejść się smakiem. Może następnym razem? :).
Opuszczamy zamkowe wzgórze i powracamy do hostelu. Zabieramy rzeczy i wyruszamy już bezpośrednio na dworzec autobusowy. Po drodze mijamy (tu ważna informacja dla miłośników kotów) kocią kawiarnię przy ulicy Tartu i po kilkunastu dalszych minutach meldujemy się na dworcu.
Oczekując autobusu w ciepłym i przytulnym budynku dworca, obserwujemy Rosjanina, który z laptopem na kolanach ogląda film. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że głośność ma ustawioną na pełny regulator, żeby każdy miał okazję słuchać dialogów razem z nim… . Na szczęście po chwili autokar podjeżdża na stanowisko i zajmujemy wygodne miejsca. Żegnaj Tallinie, żegnaj Estonio!
Galeria zdjęć z Wilna i Tallina do obejrzenia tutaj.
Galeria zdjęć z poprzedniego wypadu do Tallina do obejrzenia tutaj.