Tallin klasycznie, dz. 3, cz. 2

mural na wzgórzu zamkowym toompea w tallinie w estonii
Mural na wzgórzu Toompea, Tallin

Zatrzymujemy się u zbiegu ulic Lai i Nunne. Naszym oczom ukazuje się zamkowe wzgórze Toompea, a także jeden z budynków, na którym… w 2015 r. umieszczono mural przedstawiający członków estońskiego rządu. Ja wiem, że tynk, którym jest obłożony, z pewnością nie pamięta czasów średniowiecza czy choćby oświecenia, ale czy „sztuka” tego rodzaju jest odpowiednia w tym miejscu? Śmiem w to wątpić.

Pod wątpliwej jakości artystycznym „dziełem”, poniżej zamkowych murów znajduje się niewielki fragment zieleni, na którym zauważamy rzeźbę jelonka. Skąd wzięła się jego figurka w tym miejscu? Okazuje się, że nie została tu postawiona przypadkowo. Jego historię wyjaśni legenda o powstaniu Rewla, czyli Tallina pod starą nazwą :).

Pewnego razu duński król Waldemar II polował w pobliżu zamkowego wzgórza. Nagle w oddali zauważył dorodnego jelenia. Władca wydał rozkaz, aby pochwycić zwierza żywego. Niestety, uciekający przed usiłującą go schwytać królewską drużyną jeleń zsunął się z wysokiego zbocza i zginął. To właśnie od tego wydarzenia (z niemieckiego reh fall – upadek zwierzyny łownej) wzięła się nazwa Rewel, a figurka jelenia do dzisiaj upamiętnia królewskie, nieskuteczne łowy (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012).

Zwierzak jest bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania. Szczególnie upodobały go sobie dzieci, które lubią się do niego przytulać i robić sobie z nim zdjęcia.

Ruszamy w kierunku uliczki i bramy Pikk Jalg, której szczyt zdobi pozłacany wiatrowskaz w kształcie koguta. Zaczynamy wspinaczkę klimatyczną, brukowaną uliczką na zamkowe wzgórze. Nasze plany na dzisiaj nie przewidują jego zwiedzania, ale każda okazja do spaceru w jego pobliżu jest przez nas wykorzystywana.

uliczka i brama pikk jalg w tallinie w estonii
Uliczka i brama Pikk jalg, Tallin

Uliczkę z obu stron otacza wysoki, XV w. mur. W średniowieczu była to jedyna droga, którą konie były w stanie dotrzeć na wzgórze. Możemy sobie wyobrazić, jak trudne było to zadanie, szczególnie w miesiącach zimowych, kiedy konie ślizgały się i potykały.

Na ulicy pusto. Turystów jak na lekarstwo. Miejsce upodobali sobie artyści, którzy właśnie tutaj uwielbiają malować i sprzedawać swoje obrazy spacerowiczom. Robią to jednak latem. W zimie temperatura powietrza robi swoje i odstrasza większość twórców. No właśnie. Większość, co nie oznacza, że wszystkich. Na naszej drodze spotykamy jednego jedynego malarza, który nie bacząc na pogodę i chłód, postanowił przysiąść na krzesełku, rozwiesić swe obrazy na kamiennym murze i tworzyć. Chylimy czoła, naprawdę! Pasja to coś pięknego, a jeśli dzięki temu da się coś zarobić, tym lepiej!

Pikk jalg prowadzi dalej prosto na zamek i główną część wzgórza Toompea. Zajrzymy tu jeszcze wieczorem i jutro, a tymczasem skręcamy w lewo i przechodzimy przez uroczą bramę Lühike jalg. Ciekawostką jest to, że o ile nazwa Pikk jalg w języku estońskim oznacza długą nóżkę, o tyle Lühike jalg to krótka nóżka :).

A’propos nóżki to należy wspomnieć, że w pobliżu wylotu bramy, dosłownie kilka kroków w stronę zamkowego wzgórza, przy jednym z budynków znajduje się oryginalny rzygacz w kształcie… wielkiego buta o długiej cholewie. Czyżby właśnie od niego pochodziła nazwa ulicy? Bardzo prawdopodobne.

rzygacz na wzgórzu zamkowym toompea w tallinie w estonii
Rzygacz na wzgórzu Toompea, Tallin

Zanim zejdziemy po schodach uliczką Lühike jalg podejmujemy wyzwanie, do którego zachęcamy także i Was! Przechodząc przez drewniane dębowe drzwi, spróbujcie je poruszyć. Uwierzcie mi, że nie jest to łatwe, bowiem kute żelazne nity, które są w nie wmontowane, a także stara kłódka, dodają im „trochę” kilogramów. Co prawda udaje się nam je poruszyć, ale z otwieraniem zwykłych drzwi do mieszkania czy nawet wrót kościelnych nie ma to nic wspólnego. Krzepa to nieodłączny atrybut człowieka z epoki średniowiecza. Przekonujemy się o tym w tak prosty, wydawałoby się, sposób.

brama luhike jalg i potężne dębowe drzwi w tallinie w estonii
Brama Luhike jalg i potężne dębowe drzwi, Tallin

Brama oddzielała i nadal oddziela Górne Miasto od Dolnego. O ile teraz ma to symboliczne znaczenie, o tyle jeszcze kilka wieków temu miało ogromne. Stosunki między mieszkańcami Dolnego i Górnego Miasta były bowiem napięte. Wynikało to przede wszystkim z tego, że wzgórze zamieszkiwali możni feudałowie, rycerstwo, szlachta, duchowieństwo, a także nieliczni handlarze, natomiast dolną część średniowiecznego Rewla – pozostali. Każde z „miast” posiadało odmienne prawa i ustawy, a spory między nimi nie należały do rzadkości. Co ciekawe, wzgórze Toompea stanowiło centrum władzy, które obejmowało swoim zasięgiem prawie całą północną Estonię, ale… bez Dolnego Miasta. Archaiczne przepisy zostały zniesione dopiero w 1889 r. Brama, przy której stoimy, była onegdaj zaopatrzona w dwie pary ciężkich drzwi z uwagi na to, iż mieszkańcy Dolnego Miasta byli ponoć często porywani przez bogaczy ze wzgórza i traktowani jako tania siła robocza. Ot cała historia 🙂 (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012).

Uliczka Lühike jalg to jedno z moich ulubionych miejsc w Tallinie. Jest wąska, klimatyczna, romantyczna… . Te przymiotniki można by mnożyć. Szczególnie warto wybrać się tu wieczorem, tuż przed zachodem słońca, gdy zapalone w oknach światło potęguje niesamowite wrażenie.

uliczka luhike jalg w tallinie w estonii
Uliczka Luhike jalg, Tallin

Skręcamy w prawo w ulicę Rüütli. Przed nami odsłania się potężna sylwetka dawnego XIII w. kościoła św. Mikołaja. Obecnie budynek świątyni nie pełni funkcji sakralnych, jednak znajduje się w nim muzeum. Możemy tu zobaczyć m.in. jeden z najcenniejszych średniowiecznych ołtarzy głównych wykonany przez malarza Hermena Rode, siedmioramienny świecznik z 1519 r. oraz kaplicę św. Antoniego, w której znajduje się średniowieczny obraz Bernta Notke: Taniec Śmierci. Jest to jedynie część większego dzieła, które pierwotnie miało mieć aż 30 m szerokości (jego fragment w muzeum liczy „jedynie” 7,5 m). Istotną częścią zbiorów placówki jest tzw. srebrna sala, gdzie odnajdziemy wyroby ze srebra pochodzące z okresu od XV do XX stulecia (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012).

Wejściówka do świątyni – muzeum (bo należy pamiętać, że wnętrze placówki to po prostu dawny kościół) kosztuje €5 (z kartą Tallin Card gratis). Nie spodziewajcie się cudów we wnętrzach (przynajmniej jeśli chodzi o wyposażenie stricte kościelne), gdyż świątynia poważnie ucierpiała podczas radzieckiego bombardowania 9 marca 1944 r.). Co prawda najcenniejsze elementy wyposażenia udało się wynieść, ale nie zmienia to faktu, że czasy świetności kościół ma już za sobą.

kościół świętego mikołaja w tallinie w estonii
Kościół św. Mikołaja, Tallin

Jako że dziś poniedziałek, muzeum jest nieczynne. Nie możemy zatem skorzystać z okazji i zwiedzić obiekt. Myślę jednak, że warto to zrobić, gdyż jest to jeden z cenniejszych zabytków tallińskiego Starego Miasta wpisanego na listę UNESCO. Oprócz tego istnieje możliwość wzięcia udziału w koncertach organowych, które są aranżowane we wnętrzach muzeum. Dziś także jest taka opcja, ale z niej nie korzystamy. Pragniemy zobaczyć pozostałe zabytki Tallina. Ruszamy dalej!

Podążamy ulicą Rüütli, aby po kilku minutach dojść do szerokiego placu Wolności (Vabaduse väljak). Najważniejszym elementem jego architektury, mającym zarazem związek z nazwą, jest monument upamiętniający poległych podczas wojny o niepodległość Estonii w latach 1918-1920. Pomnik ma formę kolumny, którą wieńczy Krzyż Wolności (najwyższe estońskie odznaczenie). Naszą uwagę zwracają także piękne zielone wazy ustawione w pobliżu oraz mnóstwo estońskich flag powiewających wokół monumentu. Widać, że to miejsce jest dla tego maleńkiego narodu bardzo ważne.

kamień solidarności w tallinie w estonii
Kamień Solidarności, Tallin

Po przeciwnej stronie placu znajduje się nieciekawy XIX w. luterański kościół św. Jana, za to w jego pobliżu postanawiamy odszukać „polskiego śladu”, a właściwie śladów, bo w tej okolicy są ich aż dwa. Jak na stolicę państwa oddalonego od Polski dość znacznie, jest to duża liczba.

kamień solidarności w tallinie w estonii
Kamień Solidarności, Tallin

Między drzewami zauważamy Kamień Solidarności, będący prezentem dla miasta od Ambasady RP. Na jego przedniej części wyryto w języku estońskim napis Solidaarsus. Co on oznacza chyba nie muszę tłumaczyć :). Bardzo podoba nam się pomysł umieszczenia na pomniku – kamieniu globusu, na którym zaznaczono Polskę wraz z Warszawą, a także Estonię z jej stolicą – Tallinem. To miło ujrzeć polskie ślady ponad 1000 km od Ojczyzny.

ławeczka fryderyka chopina w tallinie w estonii
Ławeczka Fryderyka Chopina, Tallin

Jak już jednak wspomniałem, to nie jedyny prezent polskiej ambasady dla Tallina. Kolejny odnajdujemy kilkadziesiąt metrów dalej na wschód. Jest nim „ławeczka Fryderyka Chopina”, którą ustawiono w tym miejscu w 2010 r. w związku z obchodami Roku Chopinowskiego. Zdobią ją dwa napisy w języku polskim i estońskim: „Z okazji dwusetnej rocznicy urodzin kompozytora dla miasta Tallina – Ambasada Polska” oraz „Rodem Warszawianin, sercem Polak, a talentem świata obywatel – C.K. Norwid”. Nie kryjemy swojej radości z odszukania ławeczki, ponieważ z przewodnika dowiedzieliśmy się, że znajduje się ona na placu, tymczasem jest od niego nieco oddalona. Tak czy siak – udało się!

Będąc na placu, postanawiamy podejść do kościoła św. Karola, który znajduje się ok. 10 minut drogi stąd. Szczerze? Nie polecam. Z zewnątrz świątynia może i prezentuje się dostojnie i interesująco, ale jej wnętrze jest utrzymane w stylu bardziej nowoczesnym i mniej ciekawym. Mnie nie przekonuje. Dla mnie kościół powinien mieć duszę i „to coś”. Ten w moim odczuciu nie ma ani jednego, ani drugiego.

Powoli zaczynamy być głodni. Czas zatem udać się na posiłek. Po raz kolejny wybieramy na wpół samoobsługową restaurację Lido znajdującą się w centrum handlowym Solaris. Po nabyciu naszego standardowego zestawu (zupa solanka, pierogi z jagodami oraz kwas chlebowy) zasiadamy do uczty. Zachód słońca zbliża się wielkimi krokami, zatem po biesiadzie niezwłocznie opuszczamy knajpę i powracamy na tallińskie Stare Miasto.

Mijamy kościół św. Mikołaja i wchodzimy na talliński Plac Ratuszowy. Naszym celem jest jedna z najstarszych w Europie nieprzerwanie działających aptek – Apteka Ratuszowa (Magistracka). Jej początki sięgają co najmniej 1422 r. Taka data widnieje bowiem na umieszczonym na jej fasadzie szyldzie. Istnieją jednak przypuszczenia, że otworzyła swoje podwoje 7 lat wcześniej.

apteka ratuszowa na placu ratuszowym w tallinie w estonii
Apteka Ratuszowa, Tallin

Wchodzimy do środka. Czujemy się jak gdybyśmy byli w muzeum, a nie aptece. No bo rzeczywiście. Apteka Ratuszowa to w znacznej części muzeum, w którym możemy podziwiać przeróżne eksponaty. Są tutaj zarówno dawne urządzenia aptekarskie, naczynia, zielniki, zdjęcia przedstawiające dawny wygląd lokalu, a także zasuszone okazy zwierząt. Naszą uwagę zwraca przede wszystkim spreparowany / wypchany krokodyl (lub też aligator – nie jestem zoologiem) zawieszony pod sufitem. Trzeba przyznać… interesujący widok. Pod krokodylem – na posadzce – znajduje się rodzaj planszy przedstawiający historię pierwszych wieków działalności apteki.

eksponat krokodyla w aptece ratuszowej w tallinie w estonii
Jeden z eksponatów w Aptece Ratuszowej, Tallin

Działalność placówki w dawnych wiekach nie ograniczała się jedynie do sprzedaży leków. Radni miejscy po zebraniach w magistracie chętnie przychodzili do apteki, gdzie raczyli się ziołowym winem i dyskutowali o ważnych sprawach. Sprzedawano tu także różnorakie specjały, których z pewnością nie nazwalibyśmy dzisiaj lekami. Były to m.in: proszek ze spalonych jeży, pszczół, nietoperzy…, specyfiki ze żmii, mocz czarnego kota czy puder z rybich oczu. Jak widać było w czym wybierać 😀 (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012).

Z apteką związana jest także legenda. Opowiada ona, iż pewnego razu jeden z pracowników, przygotowując mieszankę specyfików dla jednego z rajców, przypadkowo odkrył przepis na… marcepan. Cóż… biorąc pod uwagę marcepanowe tradycje Tallina oraz to, że w każdej legendzie jest ziarno prawdy, wydaje się to bardzo prawdopodobne :).

Wpisujemy się do księgi pamiątkowej, a następnie opuszczamy budynek. Musicie tu koniecznie zajrzeć! Apteka, choć nieduża, jest bardzo klimatycznym miejscem, w którym farmaceutka wygląda trochę jak z innej bajki. Nie, nie – nie zrozumcie mnie źle. Nie chodzi o to, że jest brzydka albo coś podobnego. Połączenie wciąż działającej apteki z muzeum to coś, co zdarza się bardzo, ale to bardzo rzadko. Może właśnie dlatego czujemy się dziwnie, ale zarazem fantastycznie. Jeśli kiedykolwiek będziemy mieli jeszcze okazję, aby odwiedzić Tallin, z pewnością zajrzymy tu ponownie, bo naprawdę warto!

Powoli zaczyna się ściemniać. Kierujemy się w stronę opisywanej już wcześniej uliczki Lühike jalg, przechodzimy przez bramę i spacerujemy po wzgórzu Toompea. Nasza wycieczka ma jednak swój cel. Jest nim… Muzeum Estońskiej Kultury Picia znajdujące się przy ulicy Toom-Rüütli.

Możecie się zastanawiać, dlaczego właśnie to muzeum zapragnęliśmy odwiedzić. Cóż… chcieliśmy po prostu zobaczyć coś niestandardowego, o czym w przewodnikach nie wspomina się za dużo. Własnie to zmotywowało nas, aby tam zajrzeć.

Wchodzimy do środka. Tuż przy kasie wita nas sympatyczna kasjerka. Zakupujemy bilety wstępu (€3) i rozpoczynamy zwiedzanie. Na początku pani przewodnik raczy nas opowieścią o historii destylarni Luscher & Matiesen, a następnie już sami oglądamy eksponaty, którymi w większości są – tu niespodzianka – wina!

muzeum estońskiej kultury picia w tallinie w estonii
Muzeum… Estońskiej Kultury Picia, Tallin

Historyczne butelki i etykiety, firmowe pamiątki i inne gadżety związane z produkcją wina w Estonii – to wszystko możecie zobaczyć w tym muzeum. Jeśli macie ochotę jeszcze bardziej wczuć się w atmosferę miejsca, możecie dopłacić €4 i rozkoszować się lampką wina prosto z fabryki Luscher & Matiesen, która niedawno, po latach przerwy, wznowiła działalność.

Szczerze? Jestem trochę zawiedziony. Spodziewałem się po tym muzeum czegoś więcej, więc jeśli nie jesteście zapalonymi miłośnikami estońskiego wina, możecie pominąć to miejsce w planowaniu spaceru po Tallinie, a zaoszczędzone pieniądze spożytkować na coś innego. Według mnie muzeum może być interesujące, ale w szczególności dla mieszkańców Estonii, dla których firma Luscher & Matiesen jest jednym z dóbr narodowych. Dla kogoś obcego nie musi być to aż tak ciekawe.

Opuszczamy wzgórze Toompea i powracamy do naszego hostelu, ale tylko po to, aby pozostawić plecaki i udać się na nocną sesję fotograficzną.

Pech sprawia, że zaraz po opuszczeniu hostelowych czterech kątów zaczyna padać deszcz… . Nasze próby sfotografowania nocnego Tallina spełzają na niczym. Krople deszczu uniemożliwiają wykonanie rozsądnej jakości zdjęć z długim czasem naświetlania. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko… iść do restauracji III Draakon znajdującej się w piwnicach ratusza i usiąść przy stole.

Restauracja, a właściwie miejsce spotkań przy piwie i winie, jest jednym z kulinarnych symboli Tallina. Jeśli Wam się uda, możecie tu zamówić… zupę z łosia, która kosztuje, jeśli się nie mylę, 2€. My decydujemy się na małe grzane wino. Płacimy po €2,5 za szklankę, a właściwie czarę i delektujemy się napitkiem. Jest wyborny, ale nie tylko wino sprawia, że czujemy się wyśmienicie. To przede wszystkim niesamowita atmosfera, jaka tutaj panuje. Palące się świece, półmrok i obsługa w strojach z epoki. Wszystko co wymieniłem sprawia, że miejsce jest godne polecenia. Dodatkowym plusem jest możliwość skorzystania z… nielimitowanego poczęstunku w postaci ogórków z beczki. Wystarczy po prostu odkryć jej osłonę, wziąć narzędzie do wyciągania ogórków do rąk i… gotowe! :).

Napojeni i ogrzani gorącym trunkiem wychodzimy na zewnątrz. Zmierzając w kierunku hostelu, postanawiamy zajrzeć w jeszcze jedno miejsce – pasaż św. Katarzyny.

wieczorny pasaż świętej katarzyny w tallinie w estonii
Wieczorny Pasaż św. Katarzyny, Tallin

Nie skłamię, jeśli stwierdzę, że ta wąska i nastrojowa uliczka to najbardziej romantyczne miejsce w całym Tallinie, szczególnie wieczorem. Biegnie tuż przy klasztornym kompleksie Dominikanów, łącząc ulice Vene i Müürivahe.

W sezonie pełno tutaj turystów. Ulokowane przy pasażu kawiarnie oraz pracownie artystyczne kuszą, aby do nich zajrzeć. Teraz jednak, po godzinie 21, w deszczowy listopadowy poniedziałek jest tutaj prawie pusto. Co kilka minut przechodzi kilka osób w małej grupce. To wszystko. Postanawiamy wykorzystać ten sprzyjający fakt i przystąpić do działania. Szukając schronienia przed deszczem, ustawiamy się pod kamiennym murkiem i wyciągamy aparaty. Rozkładam statyw, fotografuję. Jest pięknie. Chwilo trwaj! Mimo deszczu, który dzisiaj nas oszczędzał, czujemy, że to jeden z przyjemniejszych momentów dnia. Po skończonej sesji stoimy jeszcze chwilę w zadumie i podziwiamy oświetloną i mokrą od kropel deszczu ulicę.

Zbliża się 22. Udajemy się do hostelu, aby przygotować się do kolejnego dnia w Tallinie. Przez ścianę słyszymy głos. Czyżby śpiewak operowy urządzał sobie próbę przed koncertem tuż obok nas? Sic! Ściany w hostelu mają uszy. Niestety. Przekonujemy się o tym po raz kolejny, gdy sąsiedzi przesadzają z imprezą i sprzątają po jednym ze swoich kolegów, który przesadził z alkoholem. Jeśli zatem chcecie się wyspać bez nerwów i interwencji o ciszę – wybierzcie inny hotel. Może trochę dopłacicie, ale będzie większa szansa na spokojniejszy sen.

Jutro wieczorem opuszczamy Tallin. Czas płynie nieubłaganie… .

Galeria zdjęć z Wilna i Tallina do obejrzenia tutaj.

Galeria zdjęć z poprzedniego wypadu do Tallina do obejrzenia tutaj.


Skomentuj

© 2024: Paweł Łacheta | Travel Theme by: D5 Creation | Powered by: WordPress