Road trip 2014, dzień 8, cz. 1: przełęcz Vrsič -> zamek Predjama

Nocny chłód nie sprzyja ciągłemu, długiemu snu. Budząc się co chwilę, marzę tylko o tym, aby wzeszło słońce i oświetliło otaczające nas ze wszystkich stron Alpy. Kiedy marzenie staje się rzeczywistością oraz gdy wszyscy inni jeszcze śpią, wymykam się z samochodu i zmierzam w kierunku punktu widokowego na przełęczy Vrsič.

widok na alpy julijskie z przełęczy vrsic w słowenii
Widok na Alpy Julijskie z przełęczy Vrsic

Słońca jeszcze nie widać i w ciągu najbliższych godzin nie będzie widać, gdyż niebo o poranku jest dziś całkowicie zachmurzone. Mimo tego widoki zapierają dech w piersiach. Co prawda nie pogardziłbym wschodem słońca przypominającym ten babiogórski, ale i tak nie narzekam, bo to, co widzę, jest wspaniałe. Wyciągam statyw i robię zdjęcia. Jest bosko.

Siadam na kamieniu i kontempluję widoki. Po prostu. Tę chwilę mam tylko dla siebie. Jest godzina 6 rano, jestem niewyspany, ale zadowolony. Porywisty wiatr wzmaga uczucie zimna, ale nie przeszkadza mi to, gdyż co chwilę chowam się za małym domkiem, pełniącym funkcję osłony. Patrzę na góry i myślę. O czym? O wszystkim i o niczym. Ale czy to ważne? Takie widoki mają zdecydowanie lecznicze właściwości, w szczególności dla ducha.

widok na alpy julijskie z przełęczy vrsic w słowenii
Widok na Alpy Julijskie z przełęczy Vrsic

Drugą w kolejności osobą, która opuszcza ciepły i wolny od wiatru samochód, jest Mateusz. Przez chwilę siedzimy i rozmawiamy, do momentu, gdy zaczyna nam się robić naprawdę zimno. Wtedy powracamy do auta i odpoczywamy. Powoli budzą się kolejne osoby. Jemy śniadanie. Dzień wstał na dobre.

Podczas gdy reszta ekipy kończy jeść posiłek, po raz ostatni udaję się na punkt widokowy, aby pożegnać się w ten sposób z kochanymi Alpami. Na drewnianej ścianie chatki zauważam dwie laminowane kartki papieru. Na jednej z nich opisano lecznicze właściwości… maści ze świstaka, a na drugiej… to samo, tylko w języku… hmmmm… no właśnie. Nie do końca wiadomo. Znacie taki język jak „Englisch”? . Chyba nie. Oj, chyba się Słoweńcom coś pomyliło 🙂 .

informacja o maści ze świstaka w alpach julijskich w słowenii
Maść ze świstaka…

Patrząc na opis maści ze świstaka, widzę przed oczami małe, śliczne zwierzątko, które miesiąc wcześniej spotkałem na tatrzańskim szlaku i nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak wygląda proces uzyskiwania tego produktu z jego tłuszczu. Napawa mnie to odrazą.

przełęcz vrsic w alpach julijskich w słowenii
Przełęcz Vrsic

Na przełęcz Vrsič przyjeżdżają kolejne auta. Jak się okazuje, jedno z nich należy do pana parkingowego, który tu urzęduje i pobiera opłaty za postój. Nie wiem, ile kosztuje pozostawienie samochodu na przełęczy i czy jest zależne od czasu, czy ma formę jednorazowej daniny. Udaje nam się uniknąć płacenia za parking, gdyż informujemy pana, że zaraz odjeżdżamy. Tak też czynimy, choć nie ukrywamy, że żegnamy to miejsce niechętnie. Tym bardziej, że wyżej podczas naszej wyprawy już nie wjedziemy.

Zjeżdżamy z przełęczy Vrsič krętą drogą, aby po kilkunastu minutach znaleźć się w dolinie jednej z najpiękniejszych słoweńskich rzek – Sočy.

Turkusowy kolor wody, jaką niesie ta rzeka, jest nie do opisania. W ostatnim wpisie wspominałem o Triglavskiej Bistricy, której barwa wywarła na nas duże wrażenie, ale to Soča pobiła pod tym względem wszystkie do tej pory oglądane przez nas słoweńskie rzeki. Jest po prostu nieziemska.

Wraz ze swoimi dopływami, Soča stanowi jedno z najlepszych w Europie miejsc do uprawiania kajakarstwa górskiego, spływów pontonami, a także innych, wodnych sportów ekstremalnych. Wielbiciele tego typu wrażeń będą się tu czuć jak w raju.

Dolina ma również swoje ciemne strony. Znajduje się w rejonie aktywnym sejsmicznie, co niestety ma swoje konsekwencje. W 1976 r. potężne trzęsienie ziemi spowodowało znaczne szkody na całym jej obszarze. Mniejsze drgania zdarzają się co kilka lat. Ostatnie wyczuwalne wstrząsy odnotowano w 2013 r. (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).

Jednym z miast, które ucierpiało podczas takich trzęsień ziemi, jest Bovec, do którego właśnie dojeżdżamy. To miasteczko liczące około 3 tysiące mieszkańców, będące jednym z popularniejszych, jeśli nie najpopularniejszym, kurortem górskim Słowenii. Miejscowość jest znakomitą bazą wypadową w Alpy Julijskie, a zimą kusi narciarzy zaśnieżonymi stokami. O raftingach na Sočy już wspominałem (w centrum miasta bez trudu znajdziemy biuro zajmujące się organizacją spływów).

Bovec oglądamy tylko przez chwilę. Tak naprawdę zatrzymaliśmy się tutaj w celu wybrania pieniędzy z bankomatu, ale kurort wydaje się być bardzo sympatycznym i klimatycznym miejscem, do którego warto zajrzeć z rekreacyjnych i wypoczynkowych powodów, a nie wspomnianych przeze mnie wyżej. Miasteczko ma swój urok. Podejrzewam, że wieczorami jest tu jeszcze piękniej i z tego powodu możecie rozważyć nocleg w tym miejscu, choć tanio z pewnością nie będzie. Bovec należy bowiem do tych kurortów, gdzie nie przyjeżdżają ludzie, którzy pragną się wyciszyć. Na jedną noc, jak myślę, byłby jednak w sam raz. Jedziemy dalej!

Kilka kilometrów za miasteczkiem zatrzymujemy się na przydrożnym parkingu. Dlaczego właśnie tutaj? Odpowiedź na moje pytanie znajduje się na zdjęciu poniżej.

wodospad boka w alpach julijskich w słowenii
Wodospad Boka

Wodospad Boka, bo o nim mowa, jest jednym z wyższych słoweńskich wodospadów (106 m), ale na pewno najgłośniejszym. Jego huk bardzo dobrze słychać z głównej drogi, która biegnie doliną. Istnieją dwie opcje, dzięki którym dostaniemy się w jego pobliże.

Pierwsza z nich (łatwiejsza i wymagająca mniej wysiłku) jest polecana osobom, które zatrzymały się tu tylko przejazdem, a chcą zobaczyć wodospad z jeszcze bliższa. Zakłada ona wędrówkę szlakiem rozpoczynającym się po lewej stronie mostu (od strony miasta Bovec) i po około 10 minutach doprowadza do punktu widokowego, skąd możemy podziwiać hektolitry spadającej z góry wody.

Drugi wariant zajmie nam dużo więcej czasu, bo aż 1,5 godziny. Szlak, którym możemy dojść na samą krawędź wodospadu, rozpoczyna się po drugiej stronie mostu i pnie się stromo do góry. Mogę sobie tylko wyobrazić, jakie wrażenia towarzyszą osobom, które nim podążają.

W ostatnich dniach podziwialiśmy wiele wodospadów, ale Boka nie zrobił na nas oszałamiającego wrażenia. Może dlatego, że nie podeszliśmy bliżej niego (wybraliśmy krótszy wariant dojścia), a może dlatego, że po wizycie pod Peričnikiem żaden wodospad nie robi już na nas tak dużego wrażenia. Mimo wszystko polecam Wam to miejsce, bo jest idealnym miejscem na piknik. Korzystamy z tego i my, jedząc drugie śniadanie, a jednocześnie podziwiając spadające masy wody.

Po śniadaniu wyruszamy w dalszą drogę na południowy wschód. Z każdą minutą jazdy alpejskie szczyty stają się coraz niższe, i niższe, i niższe, aż wreszcie nie robią już na nas wrażenia. Po drodze mijamy miejscowość Kobarid, w pobliżu której znajduje się kolejny interesujący wodospad – Kozjak. Nie mamy czasu, aby zobaczyć wszystkie cuda słoweńskiej natury, więc jedziemy dalej. A może Wy, przeglądając zdjęcia Kozjaka, zdecydujecie się podejść bliżej i go zobaczyć? Kto wie? Bynajmniej nie chcę, aby moja relacja była traktowana jako ścisły plan Waszej wycieczki, bo przecież każdy ma inne priorytety, ale jeśli przyda się w rozwianiu jakichkolwiek wątpliwości, to bardzo się z tego powodu ucieszę 🙂 .

W okolicach Tolmina zatrzymujemy się na stacji benzynowej na poranną toaletę. W dalszym ciągu zmierzamy na południowy wschód, przejeżdżając przez znaną nam już miejscowość – Most na Soči. Wspominamy przedwczorajszy dzień, kiedy to spóźniliśmy się na pociąg i piliśmy kawę w dworcowej kawiarni.

Interesujący miastem na naszej trasie jest Idrija – najstarsze górnicze miasto Słowenii, którego początki sięgają końca XV w. To właśnie wtedy odkryto tu złoża „żywego srebra”, czyli rtęci. Po hiszpańskiej kopalni Almadén był to drugi co do wielkości ośrodek wydobycia tego metalu w Europie. W 2012 r. obydwa zabytkowe obiekty zostały wpisane na listę UNESCO. Obecnie kopalnia pełni funkcję atrakcji turystycznej chętnie odwiedzanej przez turystów. Więcej informacji na jej temat znajdziecie tutaj (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).

Idrija słynie jednak nie tylko z kopalni rtęci. Miasto jest znanym w Europie ośrodkiem koronkarstwa. W czerwcu odbywa się tutaj festiwal koronek. Warto zajrzeć do centrum miejscowości, gdzie znajdziemy m.in. szyby kopalniane, zabytkowe domy górnicze, szkołę koronkarstwa, najstarszy budynek teatru w Słowenii, czy zamek Gewerkenegg (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).

Podczas naszego objazdu nie decydujemy się zwiedzić miasta, ponieważ nie mamy na to czasu, ale z pewnością jest to interesująca, niecodzienna atrakcja turystyczna Słowenii, którą warto odwiedzić, jeśli będziecie w pobliżu.

Wjeżdżamy na tereny, które na początku 2014 r. dotknęła klęska żywiołowa w postaci gołoledzi i opadów marznącego deszczu. Do dzisiaj można tu obserwować szkody, jakie wyrządził w krajobrazie kataklizm. Ciężko to sobie wyobrazić, ale część Słowenii wyglądała wtedy tak.

zamek predjama w słowenii
Zamek Predjama

Skręcamy z głównej drogi, kierując się wskazaniami GPS, i zmierzamy prosto do kolejnej atrakcji dzisiejszego dnia – zamku Predjama. Momentami mamy wrażenie, że zgubiliśmy się w lesie. Jakość nawierzchni również pozostawia wiele do życzenia. Hmmm… czy na pewno dotrzemy na miejsce?

Sprzęt nas nie zawodzi. W końcu przyjeżdżamy pod zamek i zostawiamy auta na parkingu, o dziwo bezpłatnym. Nasze miny rzedną, gdy dochodzimy do kasy. Normalny bilet wstępu to koszt € 9. Rozumiem, że to najsłynniejszy zamek Słowenii, rozumiem, że jest pięknie położony, ale to chyba lekka przesada… . A najciekawsze jest to, że zgodnie z informacjami zawartymi na tej stronie internetowej, wejściówki jeszcze podrożały i kosztują € 11,90 !!! Czyste zdzierstwo. Mamy tylko nadzieję, że wiemy za co płacimy i nie będziemy rozczarowani, choć zniesmaczeni już jesteśmy. Osobom wybierającym się także do Jaskini Postojnej przyda się informacja, że bilety kombinowane (na zwiedzanie jaskini i zamku) kosztują taniej niż kupowane osobno (przynajmniej tyle).

zamek predjama w słowenii
Zamek Predjama

Po zakupieniu biletów otrzymujemy ulotkę o zamku (w języku polskim! – jedna z niewielu rzeczy, która pozytywnie nas zaskoczyła), a następnie wchodzimy do środka. Daje się zauważyć duża ilość osób narodowości włoskiej, ale nie ma się co dziwić. Do granicy jest stąd zaledwie kilkanaście km.

Zamek Predjama jest wspominany w kronikach już w 1202 r., lecz obecna budowla pochodzi z końca XVI w. Jest z nim związana legenda o królu złodziei Erasmusie (hr. Erazmie Luegerze), będącym jego ówczesnym właścicielem. Miał on w zwyczaju rabować podróżnych i kupców, a następnie umykać przed pościgiem do jaskini, skąd prowadziło tajemne przejście do zamku (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).

zamek predjama w słowenii
Zamek Predjama

Jeśli mam być szczery, to w zamku podobają mi się tylko dwie rzeczy: naturalna pieczara (pełniąca dawniej funkcję więzienia), a także sposób oznakowania poszczególnych pomieszczeń. Dzięki ponumerowaniu kolejnych zamkowych sal, nie sposób się tutaj zgubić i bardzo ułatwia to poruszanie się po obiekcie. Poza tym uważam, że € 9, które zapłaciłem za wstęp, są pieniędzmi wyrzuconymi w błoto. Najciekawsze widoki to te, które każdy z Was może zobaczyć, nie płacąc ani jednego eurocenta – panorama zamku spod kas biletowych.

zamek predjama w słowenii
Zamek Predjama

Zawiedzeni opuszczamy zamek i kierujemy się w stronę parkingu. W międzyczasie przeglądamy ulotkę, którą ktoś bardzo skrupulatnie przetłumaczył na język polski i… nie wierzymy w to, co czytamy 😀 . Ktoś, kto jest autorem tego przekładu, musiał być albo po kilku piwach, albo coś przypalał. Z pewnością jednak miał ubaw podczas tworzenia opisu, gdyż wyrafinowane słownictwo, jakie on zawiera, to przerost formy nad treścią. Dla lepszego zobrazowania tego, o czym mówię, podaję parę cytatów z ulotki:

„[…] Na świecie jest wiele pięknych, na pewno wspanialszych zamków i twierdz… jednak Zamek Predjamski jest tylko jeden. To prawdziwe „gniazdo” zbudowane zuchwale w wysokiej na 123 m pieczarze skały nawisowej […]. To wspaniały wytwór średniowiecznej fantazji, odwagi, niepokornego sprytu. Swoiste arcydzieło, w którym splotło się tysiącletnie działanie sił natury z przebłyskiem ludzkiej myśli w obliczu zagrożenia. Bezpieczny dom w niebezpiecznym środowisku.”

„[…] Ten jedyny w swoim rodzaju zamek jest swoistą kurtyną, którą człowiek zbudował, by ochronić się przed trwającym tysiąclecia wypłukiwaniem, ściekaniem i kapaniem, przebiegającym w nierównomiernym rytmie oddechu Ziemi – aż po dzień dzisiejszy.

Wsłuchajmy się w te krople i w ten rytm, by przeżyć w ciszy moment, kiedy historia planety i dzieje człowieka stapiają się w jedno, odczuć siłę łączących ich więzi i jedyny w swoim rodzaju sojusz natury i cywilizacji.

Wciągnijmy w płuca powietrze docierające tu spod ziemi i z głębi lasów. Przenieśmy się na chwilę z komfortowej współczesności w odległe czasy – od XII w. do końca XVI w., kiedy nie było jeszcze kranów z wodą i wyłączników elektrycznych. Wtedy także toczyło się tu życie: twarde, okrutne, niebezpieczne…, ale i zbytkowne, odważne, gnuśne, grzeszne, a przede wszystkim zgodne z naturą i mimo wszystko – wolne […].”

Trzeba przyznać, że ktoś miał niezłą „fazę”, gdy tworzył ten opis. Nas rozbawił on do tego stopnia, że podczas przejazdu do kolejnej atrakcji dzisiejszego dnia – Jaskiń Škocjanskich – czytamy na przemian ten tekst i nie przestajemy się niego śmiać. Zadziwiające, jak czasami mało człowiekowi jest potrzebne do szczęścia… .

Galeria zdjęć z Road Tripu do obejrzenia tutaj i tutaj.


Skomentuj

© 2024: Paweł Łacheta | Travel Theme by: D5 Creation | Powered by: WordPress