Road trip 2014, dzień 7, cz. 1: Dwa jeziora, dwa światy: Bohinj i Bled
Nad jezioro Bled zawitał chłodny poranek. Szczególnie tutaj, w wysokich górach, czuć zbliżającą się jesień. Niska temperatura co niektórym z nas dała się we znaki, ale będąc w tak cudownym miejscu jak to, nie wypada na cokolwiek narzekać. Po śniadaniu zwijamy swoje rzeczy do samochodów i opuszczamy kemping. Jeszcze tu wrócimy, ale tylko po to, aby pozostawić samochód na parkingu na czas naszej wycieczki na Blejski Otok, czyli słynną wyspę na jeziorze Bled. Ale… po kolei.
Z kempingu kierujemy się na południe, a następnie zachód w stronę Bohinjskiej Bistricy, aby podążać dalej ku miejscowości Ribčev Laz. Ta mała wioska położona jest już nad jeziorem Bohinj (w jego wschodniej części), a jej największym zabytkiem jest średniowieczny kościółek św. Jana Chrzciciela z XIV w. malowidłami ze św. Krzysztofem, umieszczonymi na zewnętrznej ścianie świątyni. Wnętrze tego małego, choć urokliwego zabytku, pokrywają gotyckie freski (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010). Kościółek podziwiamy tylko z okien samochodu. Naszym pierwszym celem na dzisiaj jest wodospad Savica – jeden z najwyższych wodospadów Słowenii.
Nie byłbym sobą, gdybym nie wtrącił krótkiej dygresji na temat szosy z Bledu do miejsca naszego przeznaczenia. Jest piękna, a przede wszystkim nie umieszczono wzdłuż niej ŻADNYCH reklam, które tak szpecą naszą „zakopiankę” i inne drogi w polskich górach. Dlaczego u nas nie można usunąć tych śmieci, bo tak je trzeba nazwać, tylko wciąż tkwią i niszczą krajobraz, zabijając jego atrakcyjność? Czy Górali nie razi taki widok? Pewnie nie. Najwyraźniej dutki przysłoniły im go tak bardzo, że mają to wszystko gdzieś. Cóż… miejmy nadzieję, że to badziewie zniknie w końcu z okolic „zakopianki”, a także innych naszych dróg i przestanie straszyć odwiedzających polskie góry.
Od miejscowości Ribčev Laz aż do bezpłatnego parkingu przy wejściu na szlak do wodospadu Savica, droga przebiega przez piękny las z kamiennymi, wapiennymi skałami, które sprawiają niesamowite wrażenie. Obszar, na którym się znajdujemy, jest aktywny sejsmicznie, co oznacza, że trzęsienia ziemi nie są tu niczym nadzwyczajnym. Podejrzewam, że właśnie taką genezę mogą mieć skały (wapienie triasowe), które obserwujemy. Na skutek wstrząsów mogły być oderwane od większych ścian, a procesy wietrzenia dopełniły rolę zniszczenia. Taka moja hipoteza. Faktem jest, że las wygląda trochę jak nie z tego świata. Do tego stopnia, aż postanawiamy zatrzymać się przy drodze i go sfotografować.
Po dotarciu na parking przy szlaku do wodospadu zakupujemy bilety wstępu (koszt normalnej wejściówki to € 2,50). Wraz z nimi otrzymujemy ulotkę informacyjną o Savicy i ruszamy w górę po kamiennych schodach, mijając po drodze taką oto tablicę… .
Podejście pod dolną część wodospadu zajmuje około 20 minut i jest dość męczące, gdyż prowadzi stromo pod górę. W końcu stajemy przed upragnioną Savicą – najpopularniejszym i najsłynniejszym słoweńskim wodospadem.
Początków Savicy należy poszukiwać w leżącej powyżej niego Dolinie Jezior Triglavskich, a dokładnie Jeziora Czarnego (Črno jezero), które daje mu swój początek. Następnie rzeka, która wypływa ze zbiornika, płynie podziemnymi korytarzami wydrążonymi w skałach, a potem nagle wypływa na powierzchnię, spadając z wysokiego na 51 m progu o nazwie Komarča (całkowita wysokość wodospadu wynosi ok. 80 m). Podczas obfitych opadów deszczu poszczególne kaskady mogą połączyć się w całość i utworzyć prawie jednolity strumień wody o wysokości ok. 500 m.
Okoliczne lasy obfitują w wiele gatunków roślin i zwierząt. Do osobliwości tego rejonu należy jaszczurka skalna Horvatha. Od 1947 r. w okolicy wodospadu znajduje się hydroelektrownia, będąca źródłem „zielonej energii dla regionu”.
Szczerze? Jestem trochę zawiedziony, a to głównie dlatego, że nie można podejść pod sam wodospad. Jest on niedostępny dla zwiedzających na odległość ręki i to sprawia, że wygląda na nieco mniejszy niż sobie go wyobrażałem. Strumień wody, jaki się z niego wydobywa robi wrażenie, ale nie tak oszałamiające, jak choćby wąwóz Vintgar, po którym wczoraj spacerowaliśmy.
Kwota € 2,5, jaką zapłaciliśmy za wejście na szlak, nie jest może zbyt wygórowana jak na słoweńskie warunki, ale to mimo wszystko 10 zł i biorąc pod uwagę możliwość podziwiania wodospadu z daleka sądzę, że zbyt wysoka. Po prostu uważam, że jest on przereklamowany, choć jeśli jesteście w pobliżu, to można go zobaczyć. Na pewno jednak NIE JEST to najpiękniejszy słoweński wodospad. Do takiego dojedziemy dzisiaj po południu… .
Po zejściu z powrotem na parking zakupujemy pamiątki, a także składamy się na lokalny żółty ser, który można tu nabyć wraz z innymi miejscowymi przysmakami. Palce lizać! Dla osób chcących coś zjeść w knajpie, również jest taka możliwość.
Spod wodospadu Savica wyruszamy ponownie w kierunku Bledu. Po drodze zatrzymujemy się jednak przy kolejnej wodnej atrakcji regionu: jeziorze Bohinj.
Wydawać by się mogło, że dwa tak bliskie siebie jeziora nie mogą się niczym różnić, ale to nieprawda. Po pierwsze: jezioro Bohinj jest większe od swojego bledzkiego odpowiednika. Po drugie, co najważniejsze, jest tu o wiele spokojniej niż w popularnym kurorcie, co sprawia, że miejsce jest polecane przede wszystkim osobom, które chcą odpocząć od miejskiego gwaru i ludzi. Nie oznacza to jednak, że turystów tutaj nie uświadczymy. Owszem, są, ale nie jest ich tak dużo, jak w Bledzie.
Jezioro Bohinj, podobnie jak jego bardziej znany odpowiednik, powstało pod koniec ostatniego zlodowacenia i zajmuje dno szerokiej, U-kształtnej polodowcowej doliny, przegrodzonej od wschodu moreną (czyli materiałem skalnym osadzonym przez lodowiec). Rozciąga się na długości 4 km, a jego szerokość wynosi ok. 1,2 km. Ze względu na swoje górskie położenie, jest to najgłębsze jezioro w Słowenii (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Można tu wypożyczyć łódki, aby wybrać się na przyjemną wycieczkę, która pozostanie z pewnością niezapomniana, można też skorzystać z zorganizowanych rejsów. Dla preferujących pieszy sposób obcowania z naturą, istnieje opcja spaceru wokół jeziora, choć trzeba zaznaczyć, iż jest ona zdecydowanie dłuższa niż ta sama wędrówka dookoła jeziora Bled (obwód j. Bohinj to ok. 10 km).
Spędzamy tu kilkanaście minut, fotografując, odpoczywając i podziwiając piękne widoki. Jesteśmy jakby w innym świecie, w którym nie potrzeba luksusowych hoteli, wykwintnych restauracji, czy salonów SPA. Bohinj to miejsce, gdzie rządzi przyroda i niech tak pozostanie na zawsze.
Jezioro Bohinj posiada czyste, krystaliczne wody. Nawet nie próbujemy zapuszczać się w głąb jeziora, gdyż są one tak przezroczyste, że zanim byśmy się obejrzeli, moglibyśmy zniknąć w toni.
Zastanawiamy się, czy na rejs łódką po jeziorze wybrać Bohinj, czy też może Bled. Zwycięża ta druga opcja, ale tylko z jednego powodu: bardzo chcemy odwiedzić wyspę znajdującą się w zachodniej części zbiornika – słynny Blejski Otok. W tym celu ruszamy ponownie do Bledu i zostawiamy nasze samochody na zaprzyjaźnionym kempingu.
Idziemy wzdłuż brzegów jeziora przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Po około 5 minutach docieramy do miejsca, w którym można wypożyczyć łódki. Do wyboru są mniejsze i większe. Wybieramy tę drugą, jako że zmieści się na niej aż 6 osób, czyli dokładnie tyle, ile nas jest. Idealnie! Koszt takiej przyjemności to € 15 za godzinę. Niby dużo, ale przy podziale kosztów na 6 ludzi nie wychodzi znowu aż tak drogo.
Wbrew pozorom dotarcie na Blejski Otok nie zajmuje kilku minut. Aby tam dopłynąć, trzeba się nieźle napracować, wiosłując zawzięcie i intensywnie. Ażeby każdy z nas miał wkład w ten proces, postanawiamy co jakiś czas wymieniać się wiosłami.
Pierwsze kroki, a właściwie ruchy pagajami, są trudne, ale z czasem idzie się przyzwyczaić. Jest to przyjemne do tego stopnia, że aż nie chce się oddawać wioseł. Przypada mi w udziale dobicie do brzegu i cumowanie, co wcale nie jest takie łatwe, szczególnie przy takiej ilości osób. Przypomina to mniej więcej parkowanie samochodem, ale sprawia dużo więcej frajdy. Udało się!
Po zacumowaniu naszej łódki udajemy się schodami do widocznego na wzgórzu kościółka Wniebowzięcia NMP, uważanego za najpiękniej położony słoweński kościół. I rzeczywiście. Trudno się z tym nie zgodzić, patrząc na sylwetkę świątyni z każdego miejsca otaczającego jezioro Bled. Ten pejzaż wpisał się na stałe w symbolikę Słowenii i każdy, kto odwiedza ten mały kraj, powinien tu przyjechać.
Zgodnie z legendą, w miejscu tym znajdowała się świątynia słowiańskiej bogini Živy, której strzegli: kapłan Staroslav, jego córka Bogomila oraz zakochany w niej Črtomir. Miejsce kultu zostało zniszczone podczas walk pogan z chrześcijanami, którzy na miejscu świątyni zbudowali kościół. Jako że każda legenda częściowo zawiera w sobie prawdę, nie dziwi fakt, że podczas badań archeologicznych odkryto ślad po miejscu pogańskiego kultu, a także pozostałości przedromańskiej kaplicy (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Pierwszy kościół na wyspie został poświęcony w 1142 r. Przebudowany w stylu gotyckim, w 1509 r. został zniszczony przez trzęsienie ziemi. Najbardziej interesującym obiektem świątyni jest tzw. dzwon życzeń, wykonany w 1534 r. przez F. Patavina z Padwy. W dzwon można uderzyć, a każdemu, kto to zrobi, spełni się jego życzenie (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Do wnętrza kościoła nie wchodzimy z bardzo prostej przyczyny. Za wstęp do środka pobierana jest opłata w wysokości € 6 !!! Coś takiego! Nie dość, że za wynajem łódki płacimy dość sporo, to jeszcze za wstęp do świątyni żąda się horrendalnej kwoty. O nie! Na coś takiego nie ma naszej zgody. Dużo nie tracimy, ponieważ wnętrze kościółka można oglądać przez przeszkloną ścianę, a że jest on mały, nie czujemy się smutni, że ominęła nas przyjemność zwiedzania jego interioru.
Minuty szybko płyną. Aby zdążyć przed upływem godziny i oddać łódkę w wyznaczonym czasie, ładujemy się do naszej łajby i odpływamy w kierunku brzegu jeziora, opływając uprzednio Blejski Otok.
Ufff, zdążyliśmy. Wychodzimy na ląd i kierujemy się w stronę przyjeziornej kawiarenki, gdzie zamawiamy lokalną słodką specjalność o nazwie kremšnita. Co by tu dużo opowiadać – po prostu pychota! Ciastko, przypominające trochę naszą kremówkę, serwowane jest nad jeziorem Bled od ponad 60 lat! Masło, cukier, wanilia i śmietana. Dokładnie tyle, oprócz doświadczenia, wystarczy, aby wykonać przepyszne ciacho, którym uraczymy nasze podniebienia.
Delektujemy się nim dość długo nie tylko dlatego, że nam bardzo smakuje. Zbliża się moment opuszczenia okolic jeziora i ruszenia w dalszą podróż. Mimo że czekają na nas nowe, nieodkryte jeszcze przez nas słoweńskie tereny, jesteśmy nieco smutni, że to ostatni raz, gdy widzimy jezioro podczas naszego wyjazdu. Może to świadczyć tylko o jednym: podobało się!
Ostatnie okruszki dojedzone. Ruszajmy dalej!