Road trip 2014, dzień 6, cz. 2: wąwóz Vintgar i jezioro Bled
Z zamku z Bledzie kierujemy się do największej atrakcji w okolicy jeziora, zlokalizowanej zaledwie 5 km od miejsca, które właśnie zwiedzaliśmy. Cudem natury, o jakim chciałem Wam dzisiaj opowiedzieć, jest wąwóz Vintgar. Niewielka odległość między nimi sprawia, że docieramy tam po ok. 10 minutach.
Nie musicie się martwić o oznakowanie dojazdu. Jadąc od zamku w Bledzie, jest ono wzorowe i odnalezienie parkingu przy wąwozie, na którym bezpłatnie można pozostawić samochód, nie nastręcza żadnych trudności.
Wąwóz Vintgar został odkryty dla ruchu turystycznego w 1891 r. przez burmistrza Gorje, Jakoba Žumera oraz fotografa i kartografa Benedikta Lergetporera. Już dwa lata później pierwsi turyści przemierzali jego najpiękniejsze fragmenty i zachwycali się nieskazitelną naturą, jaka w tym miejscu występuje. Nazwa Vintgar, jaką mu nadano, pochodzi od niemieckiego określenia Wingegg(er), odnoszącego się do miejsca wystawionego na działanie wiatru (Vintgar Gorge).
Na początek może trochę liczb… . Wąwóz liczy sobie ok. 1,6 km długości, a otaczające go skały są wysokie na 50 – 100 m. Całkowita suma przewyższeń między najniższym, a najwyższym punktem wąwozu wynosi ok. 250 m (Vintgar Gorge).
Interesująca jest również geologiczna historia powstania wąwozu. Przed ostatnią epoką lodowcową rzeka Radovna, która go tworzy, niosła swe wody w kierunku wschodnim. Po ich spiętrzeniu przez lód i detrytus (pokruszone fragmenty skalne) z lodowca Bohinj, powstałe jezioro „wycięło” sobie w miękkich triasowych wapieniach nową drogę na północny wschód (pomiędzy szczytami Poljana i Hom) w kierunku Doliny Górnej Sawy. Tak właśnie powstał wąwóz (Vintgar Gorge).
Po zakupieniu biletów w kasie (ceny, a także godziny udostępniania wąwozu zwiedzającym możecie zobaczyć tutaj), ruszamy na szlak! € 4, jakie musimy wydać na tę przyjemność, jest kwotą do zaakceptowania, tym bardziej, że płacimy za możliwość znalezienia się w tak cudownym miejscu jak to.
Za wejściem zauważamy tablicę przypominającą, że wkraczamy na obszar Triglavskiego Parku Narodowego, który wziął swoją nazwę od najwyższej góry Słowenii, Triglava. Rozpoczyna się cudowny spektakl, którego jesteśmy nie tylko widzami, ale i uczestnikami!
Drewniane schodki i kładki przewieszone nad rzeczką, fragmentami mocno przyklejone do ściany, sprawiają, że nie chcemy stąd wychodzić, tylko iść i ciągle iść przed siebie. Fragmentami trasa jest tak wąska, że po jednej stronie mamy wartki nurt rzeki, a po drugiej wysoką skałę. W takich momentach człowiek uświadamia sobie, że nasza planeta jest piękna i trzeba ją chronić, aby takie obrazki mogły cieszyć nasze dzieci, wnuków, prawnuków itd.
Pasja fotografowania w miejscach takich jak to jest zarówno zbawieniem, jak i przekleństwem. Zbawieniem, ponieważ można utrwalać obrazy, które namalowała sama matka natura, korzystając z różnych funkcji aparatu (np. sterowanie czasem naświetlania), co daje niesamowitą frajdę. Przekleństwem, ponieważ wykonując dziesiątki zdjęć, nie chłoniemy natury całymi sobą i umyka nam przez to wiele szczegółów. Dodatkowo po powrocie do domu może pojawić się refleksja: „byłem tam, ale pamiętam to miejsce tylko ze zdjęć”. Myślę, że należy to wypośrodkować i używać aparatu nie tyle oszczędnie co rozsądnie, nie fotografując każdego kamyczka i każdego ptaszka, który na nim usiadł, gdyż wtedy niejako odbieramy otoczenie poprzez aparat, a tak być nie powinno. Zdaję sobie sprawę, że w miejscach takich jak to, gdy zdjęcia nie oddają ich pełnego charakteru, jest to trudne, ale może właśnie dlatego powinniśmy cieszyć się chwilą, a nie trzymać kurczowo aparat przez cały czas trwania spaceru. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać… .
Powoli zbliżamy się do górnego fragmentu wąwozu. Do naszych uszu dochodzą odgłosy szumiącej i wzburzonej wody. Po chwili z lewej strony odsłania się sztuczny wodospad, a ponad nim stary, kamienny most kolejowy. Początkowo myślimy, że to kaskada, o której wspomina przewodnik, ale szczerze mówiąc, nie wygląda zbyt imponująco, aby zasługiwała na opis w książce. Idziemy dalej!
Po raz kolejny mijamy tabliczkę Triglavskiego Parku Narodowego. Huk dochodzi teraz także z drugiej strony. Patrzymy na prawo w dół… . Jest! Oto i on! Najwyższy wodospad rzeczny w Słowenii o wysokości 16 m (różne źródła podają inne wysokości) – Šum.
Nasz szlak prowadzi ponad nim, a zatem trzeba jakoś do niego zejść. Wydeptana ścieżka (nie wiemy, czy oficjalna, czy nie), po kilku minutach sprowadza nas pod dolną część wodospadu. Uwaga! Warto mieć ze sobą buty trekkingowe, bo jest tu zawsze mokro i raczej na pewno się ubrudzimy.
Im bliżej wodospadu podchodzimy, tym bardziej czujemy na swojej twarzy orzeźwiającą mgiełkę, pochodzącą z drobnych kropelek wody unoszących się w powietrzu. Miejsce jest wyjątkowe, a zatem postanawiamy je uwiecznić na wspólnej fotografii. To dopiero pierwszy dzień prawdziwego obcowania ze słoweńską naturą, a już jesteśmy podekscytowani i chcemy więcej!
Do wylotu wąwozu powracamy tą samą ścieżką, którą podchodziliśmy. Jest już późno, a zatem turystów mijamy coraz rzadziej. Po dojściu do samochodów spożywamy kolację i ruszamy ku naszemu dzisiejszemu miejscu noclegowemu – kempingowi Bled.
Jest to najpiękniej położony tego typu obiekt nad całym jeziorem, co ma przełożenie nie tylko na wspaniałe widoki, ale także ceny. Te nie należą do najniższych, choć trzeba przyznać, że wiemy za co płacimy. Kemping otrzymał 5 gwiazdek kategoryzacji (największą możliwą ilość do uzyskania przez tego typu obiekty), co czyni go komfortowym i przyjemnym miejscem do spędzania wolnego czasu. Na jego terenie znajduje się m.in. restauracja, bezpłatny parking dla samochodów oraz plaża.
Po zakwaterowaniu się w recepcji podjeżdżamy samochodami na pole kempingowe. Miejsca jest pod dostatkiem. Tak dużo, że nie możemy się zdecydować, w którym miejscu rozbić obóz. A mówią, że od przybytku głowa nie boli. Raz podjętą decyzję zmieniamy, co wiąże się z przenoszeniem sprzętów o kilkadziesiąt metrów, choć dzięki temu będziemy bliżej jeziora i sanitariatów.
Po ogarnięciu najbardziej pilnych spraw związanych z rozbiciem namiotów (cobyśmy po ciemku tego nie robili), udajemy się nad jezioro. Wieczór, który się zaczyna, zaliczę do jednego z najprzyjemniejszych podczas naszego wyjazdu. Jeśli dodam, że zdjęcie, które oglądacie po lewej stronie, do dzisiaj pełni funkcję tapety na moim komputerze (mimo że od wyjazdu minął ponad rok), to możecie się tylko domyślać, jak pięknie tutaj jest i jak wielkie wrażenie wywarło na mnie jezioro i jego okolice.
Fotografować można by tu właściwie bez końca i nadal nie miałoby się dość. Czas jednak coś z sobą zrobić i zdecydować: co dalej? Decydujemy się na ambitny plan: wieczorny spacer dookoła jeziora. Całe 6 km.
Geneza Jeziora Bledzkiego sięga ostatniego zlodowacenia, kiedy to w jego końcowej fazie, kilkanaście tysięcy lat temu, wycofujący się lodowiec pogłębił stare zapadlisko tektoniczne istniejące w tym miejscu, aby wypełniło się wodą.
Jezioro Bled nie ma większego naturalnego dopływu, lecz część źródeł, które je zasilają, to źródła ciepłych wód termalnych. Długość akwenu wynosi 2 km, a jego szerokość: 1,3 km. Największa głębia zbiornika osiąga 30 m (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Spacer dookoła jeziora zajmuje nam ponad godzinę. Trzeba przyznać, że ścieżka, którą idziemy, jest bardzo dobrze utrzymana i mogę z czystym sumieniem polecić ją każdemu z Was. Jeśli będziecie w Bledzie, wybierzcie się na taką wędrówkę, bo naprawdę warto! I nie ma znaczenia, czy pójdziecie w dzień, czy wieczorem, tak jak my. O każdej porze dnia i nocy to miejsce prezentuje się przepięknie i koniecznie musicie tu zajrzeć.
Jeśli mam być szczery, to wieczorny spacer polecam Wam najbardziej. Możliwość obserwacji oświetlonego zamku i kościółka na wyspie z różnych perspektyw dostarcza niezapomnianych emocji. Można ich doświadczyć także w inny sposób, np. spotykając łabędzie nieme wychodzące na ląd. Taka przygoda przytrafia się właśnie nam, choć okazy, na które natrafiamy, nie są na szczęście zbyt agresywne. Najwidoczniej już wystarczająco przyzwyczaiły się do widoku człowieka i się go po prostu nie boją.
Po powrocie na kemping jesteśmy bardzo zmęczeni i marzymy tylko o tym, aby położyć się spać. To też czynimy. Noc w takim miejscu to coś pięknego. Jest fantastycznie!