Road trip 2014, dzień 5, cz. 2. Lublena Lublana – spacer po Mieście Smoka
Po krótkiej, porannej wycieczce na Šmarną Górę powracamy do słoweńskiej stolicy, aby co nieco przekąsić i nabrać sił do popołudniowego spaceru po Mieście Smoka. Czy zauroczy nas tak samo jak wczorajszego wieczoru? Zobaczymy!
Z hostelu kierujemy się na północ, w stronę ulubionego przez mieszkańców Lublany miejsca odpoczynku – Parku Tivoli. I bynajmniej nie jest to park rozrywki (jak ten o identycznej nazwie w Kopenhadze), lecz zielone płuca słoweńskiej stolicy. Znajduje się ok. 1 km na zachód od Starego Miasta, więc jest to doskonałe miejsce wytchnienia po zwiedzaniu centrum. My jednak postanawiamy od niego zacząć.
Park sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Jest piękny i zadbany. Dodatkowo czekają w nim takie atrakcje, jak widoczny na zdjęciu po lewej stronie kącik czytelniczy, w którym każdy może sobie usiąść na leżaku bądź krzesełku i wybrać lekturę, przy której się zrelaksuje. Bardzo podoba nam się ten pomysł. Cóż jest bowiem przyjemniejszego od odpoczynku wśród zieleni z książką w ręce? Dlaczego w polskich parkach nie można by stworzyć czegoś takiego? Hmmm… Tylko czy z drugiej strony, w naszym kochanym kraju, ktoś nie pokusiłby się na przygarnięcie sobie takiej książeczki na własność? Chyba jednak nie, gdyż środowisko czytelnicze ma swoje zasady, a miejscy kloszardzi chętniej łakomią się na metalowe surowce wtórne, bo na nich można zarobić, a nie na makulaturę. No i chwała im za to, pod warunkiem, że tymi metalowymi surowcami są walające się puszki po piwie na Miasteczku Studenckim w Krakowie, a nie włazy do studzienek kanalizacyjnych przed przedszkolami czy krzyże na cmentarzach. Koniec dygresji.
Przechadzając się po parkowych alejkach, mijamy Grad Tivoli, czyli niewielki pałacyk z XVII w. otoczony przez przepiękne kwiaty i drzewa oraz pilnowany przez dwa pomnikowe psy. W pobliżu znajduje się również staw z bujną roślinnością i interesującymi rzeźbami. Krótko mówiąc: będąc w Lublanie, musicie tutaj zajrzeć, bo naprawdę warto. Nie dziwimy się mieszkańcom miasta, że lubią tu przychodzić. Wiemy dlaczego.
Z parku Tivoli na Stare Miasto dostać się jest bardzo łatwo. Wystarczy kierować się główną alejką na wschód, podziemnym przejściem minąć ulicę Bleiwesovą i już jesteśmy na ul. Cankarjeva, która zaprowadzi nas prosto na Tromostovlje. Postanawiamy nieco urozmaicić tę drogę i po drodze odwiedzić inne ciekawe miejsca i obiekty słoweńskiej stolicy.
Przechodzimy obok budynku lublańskiej opery, wzniesionego pod koniec XIX w. Z zewnątrz prezentuje się bardzo okazale. Niestety tego samego nie można powiedzieć o znajdującym się ok. 100 metrów dalej budynku Kina Komuna, który swoją architekturą rzeczywiście przypomina świetlane lata socrealizmu i zupełnie nie pasuje do wizerunku miasta. Mówiąc wprost: szpeci tę ulicę i całą stolicę. Zresztą… nie tylko on, ale o tym może później.
Na chwilę skręcamy na północ i spoglądamy wysoko w górę. Nad naszymi głowami góruje Nebotičnik, czyli „sięgający nieba” wieżowiec, wzniesiony w 1933 r. To pierwszy w mieście tak wysoki drapacz chmur, który w momencie powstania był najwyższym budynkiem w całej środkowej Europie (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010). Cóż… 80 lat temu może i robił wrażenie, ale dzisiaj, w XXI w. to po prostu wieżowiec. I tyle. Idziemy dalej.
Na najruchliwszy plac miasta – Prešernov trg – dochodzimy ulicą Miklošičeva. To dobry wybór, gdyż dzięki temu możemy zobaczyć… jak wygląda segregacja odpadów w Lublanie oraz wielki pojemnik po Nutelli (niestety pusty). A już tak na serio… przy ulicy znajduje się jedna z najładniejszych kamienic w mieście, jeśli nie najpiękniejsza. Zbudowana w stylu secesyjnym jest pięknym przykładem słoweńskiej odmiany Art Nouveau. Obecnie mieści się tu siedziba banku i budynek nie jest udostępniony do zwiedzania.
Jeszcze tylko parę kroków i jesteśmy na placu imienia Prešerena – słoweńskiego poety epoki romantyzmu. Jak wielkie znaczenie w literaturze i kulturze tego malutkiego kraju ma jego poezja, niech świadczy fakt, że wiersz Zdravljica (Toast), którego jest autorem, to hymn Słowenii. Na placu znajduje się jego pomnik (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Chyba najbardziej charakterystyczną budowlą, która rzuca się w oczy w tym miejscu, jest kościół Franciszkanów z XVII w. Nie mniejsze wrażenie wywierają: wysunięta na środek placu secesyjna kamienica – Šmalčeva hiša, a także znajdująca się na rogu ulic Trubarjeva i Miklošičeva – Urbanceva hiša (szczególnie pięknie prezentuje się nocą, gdy jest oświetlona – na zdjęciu po lewej stronie).
Chcąc przejść na drugą stronę Lublanicy, musimy pokonać jeden z dwóch mostów; moim zdaniem najciekawszy w mieście: Tromostovlje, czyli most Potrójny, zbudowany w latach 30 XX w. Nie pamiętam, abym gdziekolwiek na świecie widział coś podobnego. Może dlatego to miejsce wydaje mi się tak wyjątkowe. Prešernov trg i jego okolice zupełnie inaczej wyglądają wieczorem, a zupełnie inaczej w dzień. Nie oznacza to bynajmniej, że czar wczorajszego nocnego spaceru po stolicy nagle prysł. O nie! W Lublanie jest zawsze pięknie, niezależnie od tego czy świeci słońce, czy pada deszcz.
Idąc ulicą Stritarjeva, dochodzimy do kolejnego placu miasta. Tym razem to wydłużony Mestni trg z pięknym budynkiem ratusza, przed którym znajduje się tzw. Fontanna Trzech Rzek – alegoryczne wyobrażenie Sawy, Krki i Lublanicy – powstała w latach 1743 – 1751 (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Naszym głównym celem spaceru po prawobrzeżnej części Lublany jest górujący nad miastem zamek, ale postanawiamy odbić na chwilę na północ, aby przez plac Cyryla i Metodego dotrzeć pod katedrę św. Mikołaja.
Świątynia ani nie zachwyca, ani nie odpycha. Jak dla mnie: kościół jak kościół, choć muszę przyznać, że wnętrze prezentuje się lepiej niż jego obudowa. Nie spędzamy tu jednak zbyt wiele czasu. Chcemy zobaczyć zamek przed zachodem słońca, więc czym prędzej ruszamy przed siebie, po drodze mijając takie oto cuda… 🙂 .
Na lublański zamek można się dostać na kilka sposobów i z kilku różnych stron. Upraszczając: wzgórze zamkowe możecie zdobyć albo na piechotę, albo wjeżdżając na górę kolejką. Wybór należy do Was. Wspomnę tylko o tym, że jeśli planujecie zwiedzanie słoweńskiego „gradu”, możecie zakupić bilet łączony, dzięki któremu wjedziecie i zjedziecie z zamkowego wzgórza taniej, niż wtedy, gdybyście mieli płacić za to osobno.
Decydujemy się na wejście na zamek od zachodniej strony, czyli od rzeki Lublanicy. Ulica, którą się poruszamy (Stari trg), jest przepięknie wciśnięta między rzekę, a zamkowe wzgórze. Musimy być uważni, gdyż za chwilę po lewej stronie pojawi się wąska, ale urocza dróżka spacerowa, która wyprowadzi nas na szlak na „grad”.
Idąc na zamek, stopniowo zdobywamy wysokość, a naszym oczom ukazują się coraz rozleglejsze widoki. Niestety także i takie, jak na zdjęciu poniżej. Przepiękną panoramę lublańskiego Starego Miasta psuje wieżowiec grupy bankowej NBL, wystający z centrum miasta niczym kikut. Ktoś, kto wydał zgodę na wybudowanie czegoś takiego w takim miejscu, powinien smażyć się w piekle. Co prawda do krakowskiego „Szkieletora” trochę mu brakuje, ale mimo wszystko wygląda fatalnie i nie powinien się tutaj znaleźć.
Jesteśmy na wzgórzu zamkowym! Pierwsza rzecz, która zwraca naszą uwagę, to skrzynki na książki, które każdy może otworzyć i zabrać z nich interesującą go/ją pozycję do domu. Oczywiście w zamian należy pozostawić swoją. Jest to bardzo fajna idea, którą należy promować. W polskich miastach nieśmiało, bo nieśmiało, ale także się pojawia. Słyszymy przecież o akcjach pozostawiania książek w parkach czy w środkach komunikacji miejskiej. W czasach kryzysu czytelnictwa takie inicjatywy godne są pochwał i warto je wspierać.
Początki średniowiecznego zamku w Lublanie sięgają IX w., choć osadnictwo na wzgórzu pojawiło się już za czasów celtyckich. Po wielkim trzęsieniu ziemi, które nawiedziło słoweńską stolicę w 1511 r., zamek przebudowano. Był zamieszkiwany przez prowincjonalnych władców, a potem zamieniony na więzienie. Jego obecny wygląd dość luźno nawiązuje do średniowiecznego charakteru budowli (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Nie jesteśmy zainteresowani ani zwiedzaniem zamkowych wnętrz, ani wejściem na wieżę widokową (całkiem ładną panoramę Lublany można oglądać spod twierdzy), zatem ograniczamy się do spaceru po wzgórzu. Bilety wejściowe na zamek nie należą do tanich. Najtańsza i najbardziej podstawowa wersja wycieczki kosztuje € 7,5 (z wjazdem kolejką € 10), a zatem postanawiamy przeznaczyć te pieniądze na coś innego. Po raz kolejny przekonujemy się, że Słowenia do tanich krajów już nie należy… .
Na zamkowym wzgórzu warto wypatrywać ciekawych szczegółów. Możemy się bowiem natknąć na takie interesujące detale jak poniższy wizerunek smoka, umieszczony przy bramie wjazdowej.
Podczas spaceru odwiedzamy pomieszczenia udostępnione do zwiedzania wszystkim turystom (także tym, którzy nie wykupili biletów), m.in. zamkową kaplicę, która jednak nie wywiera na nas dużego wrażenia.
Podsumowując, mogę stwierdzić, że zamek w Lublanie jako obiekt sam w sobie nie jest interesujący. Do jego niewątpliwych zalet należy z pewnością przepiękna panorama, jaka się z/spod niego rozciąga i choćby dlatego warto tu zajrzeć. Być w Lublanie, a nie być na tutejszym zamku, to tak jakby w ogóle nie odwiedzić tego miasta.
Opuszczając wzgórze, rzucamy jeszcze okiem na pobliskie góry. W oddali dostrzegamy znajome sylwetki. To Šmarna Gora i jej dwa charakterystyczne wierzchołki. Wyrasta z Kotliny Lublańskiej jak spod ziemi. Patrząc na nią z tej perspektywy, już wiemy, dlaczego wychodząc na nią, tak bardzo się zmęczyliśmy.
Z zamku schodzimy ulicą Študentovską, aby wyjść na Vodnikov trg. Stąd już tylko kilka kroków dzieli nas od drugiej najsłynniejszej lublańskiej przeprawy – Mostu Smoka – strzeżonego z obydwu stron przez dwie pary gadów.
Skojarzenia z Krakowem są tu jak najbardziej na miejscu. W końcu smok wawelski także nieodłącznie kojarzy się z Krakowem i właśnie dlatego, jak już wcześniej wspomniałem, czuję bliższą więź ze słoweńską stolicą. A smoki prezentują się bardzo dostojnie. Niczego im nie brakuje i aż „rwą się do lotu”, unosząc swoje skrzydła do góry.
Zanim przechodzimy na lewobrzeżną część Starego Miasta, zwracamy uwagę na kolumnadę ciągnącą się wzdłuż Lublanicy aż do Tromostovlja. Została ona zaprojektowana przez najwybitniejszego słoweńskiego architekta Jože Plečnika w latach 1939-30 i miała służyć jako część placu targowego. Autorstwa Plečnika są także inne lublańskie budowle, jak np. Tromostovlje, czy też Biblioteka Uniwersytecka i Narodowa, a więc można rzec, że Lublana i Słowenia zawdzięczają mu bardzo wiele (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Po długim spacerze zgłodnieliśmy, więc zaglądamy do pierwszego lepszego sklepu z przekąskami. Co pysznego można zjeść na szybko w Słowenii i innych bałkańskich krajach? Przede wszystkim burek! Ten pyszny placek z nadzieniem z białego sera, mięsa, szpinaku, czy jeszcze innym, można tu kupić prawie na każdym kroku i smakuje wybornie! Nie będę się rozpisywał odnośnie tego czym jest burek, gdyż zostało to bardzo dokładnie wyjaśnione na tej stronie internetowej, gdzie znajdziecie także przepis, na podstawie którego przyrządzicie to cudo :). Palce lizać!
W sklepie, w którym robimy zakupy obsługuje bardzo sympatyczna pani, co sprawia, że burek smakuje jeszcze lepiej. Gdyby wszyscy ekspedienci (i nie tylko) we wszystkich sklepach na świecie byli tak pozytywnie nastawieni do życia, świat byłby piękniejszy. Naprawdę!
Z napełnionymi brzuszkami… oddalamy się od centrum miasta. Naszym celem jest wyjątkowe miejsce: „AKC Metelkova mesto” – niezależne centrum kulturalne powstałe na terenie dawnych koszar wojsk jugosłowiańskich.
„Metelkova” skupia artystów kultury alternatywnej, którzy właśnie w tym miejscu postanowili tworzyć coś wyjątkowego. Odbywają się tutaj wystawy, koncerty, przestawienia teatralne i inne tego typu wydarzenia (www.metelkovamesto.org).
Pierwsze co zauważamy po wkroczeniu na teren „Metelkovej”, to mroczny klimat tego miejsca i wszechobecny syf. Graffiti na ścianach i murach przedstawiają postaci, które mogły powstać chyba tylko w umysłach ludzi faszerujących się psychotropami albo narkotykami. Idziemy i nie wierzymy w to, co widzimy.
Nasze przypuszczenia odnośnie stanu fizyczno-psychicznego niektórych stałych bywalców „Metelkovej” potwierdzają się prawie natychmiast. Widzimy słaniającą się na nogach parę, a parę metrów dalej człowieka przypominającego zombie z filmu „Wiecznie żywy”. Autentycznie. Czuję się, jakbym przez chwilę był na planie tego filmu. Masakra.
Cóż… może akurat trafiliśmy na taki moment. Może tylko wieczorami to miejsce zamienia się w mroczne i tajemnicze, ale jeśli macie dzieci, raczej ich tutaj nie przyprowadzajcie 😀 . Pozostałym mimo wszystko polecam, bo jest to swego rodzaju „miasto w mieście”, które na pewno warto odwiedzić, aby spojrzeć na Lublanę z nieco innej strony.
Będąc wciąż pod wrażeniem „Metelkovej”, wracamy na Stare Miasto. Przechodzimy w pobliżu Mostu Smoka i Tromostovlja, aby ponownie znaleźć się w pobliżu Fontanny Trzech Rzek. Słońce zaszło za horyzontem. Czas na kolację, zatem wyruszamy na poszukiwanie knajpy, klucząc klimatycznymi uliczkami zabytkowej Lublany.
W końcu, po dość długim obchodzie, znajdujemy dogodne miejsce w pobliżu rzeki. Napełniamy nasze brzuchy do pełna, choć szczerze mówiąc, owoce morza, którymi się uraczyłem, wraz z pozostałą częścią dania, nie należały do najlepszych rzeczy, jakie jadłem w życiu. Czyżby im bliżej Adriatyku, tym frutti di mare gorzej przyrządzane? Nie może być! Owoce morza z włoskiej restauracji Angelus w Varaždinie, w której mieliśmy okazję się wcześniej stołować, były o niebo lepsze! No cóż… najważniejsze, że głód odszedł w niepamięć. Chodźmy zatem dalej!
W poszukiwaniu alkoholu na wieczór opuszczamy prawobrzeżną część miasta już na dobre, aby skierować się na Dvorni trg, a następnie na znajdujący się w pobliżu Kongresni trg.
Przy tym uroczym i przyjemnym placyku znajduje się wiele interesujących budynków, o których warto wspomnieć. Należy do nich przede wszystkim wielki gmach Uniwersytetu Lublańskiego, wzniesiony na przełomie XIX i XX w. przed którym znajduje się dość oryginalny pomnik. Nie będę Wam sugerował, co może przedstawiać, ale mam swoją teorię na ten temat 😀 .
Obok budynku uniwersytetu przy placu znajduje się także filharmonia oraz kolumna Świętej Trójcy – rzeźba ustawiona w XVII w, jako wotum wdzięczności za uratowanie miasta przed zarazą (początkowo drewniana, a obecnie kamienna). Warto także wspomnieć o jednym z cenniejszych zabytków barokowej Lublany: kościele św. Trójcy i klasztorze Urszulanek z XVIII w. (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Podążając w dalszym ciągu na południe, mijamy gmach Biblioteki Narodowej i Uniwersyteckiej, przechodzimy przez Novi trg, z którego przepięknie prezentuje się lublański zamek i osiągamy Trg francosko revolucije (czyli po prostu Plac Francuskiej Rewolucji), na którym znajduje się pomnik Napoleona Bonapartego.
Kolejny dzień spaceru po Lublanie tylko utwierdził nas w przekonaniu, że to piękne miasto i bardzo będziemy chcieli jeszcze kiedyś do niego wrócić. Słoweńska stolica nie liczy nawet 300 tys. mieszkańców, ale mimo tego, a może właśnie dlatego, jest niezwykle klimatycznym i przyjaznym dla turystów miastem, dlatego z czystym sumieniem polecam lubleną Lublanę! Przyjeżdżajcie tu i pałaszujcie burki! 😉