Road trip 2014, dzień 4, cz. 2. Nocna i kochana – Lublana

Z zamku w Celje wyruszamy w długą drogę do słoweńskiej stolicy. Nasza trasa wiedzie przez interesujące i przepiękne tereny, utwierdzając nas coraz bardziej w przekonaniu, że Słowenia to cudowny i uroczy kraj.

Pierwszy etap naszej podróży przebiega doliną rzeki Savinii, prawie do samego ujścia do Sawy, które znajduje się w miejscowości Zidani Most. Jadąc samochodem, po drodze mijamy Laško – miasteczko słynące ze swych źródeł termalnych, a także miejscowego browaru o tej samej nazwie, którego produkty możemy zakupić praktycznie w każdym słoweńskim sklepie.
Tuż przed osadą Zidani Most, po prawej stronie zauważamy wielki kamieniołom. Jako że wraz z Mateuszem jesteśmy absolwentami geologii, nie możemy się powstrzymać i wysiadamy z auta, aby sfotografować odkrywkę. To kopalnia wapienia, która z drogi prezentuje się naprawdę imponująco. Po krótkiej sesji zdjęciowej ruszamy dalej!

Od tej chwili zmieniamy naszą marszrutę. Będziemy kierować się nie na południe, lecz na zachód – doliną rzeki Sawy – aż do samej Ljubljany. Przez początkowy odcinek naszej drogi płynie ona bardzo blisko szosy, jednak im bliżej stolicy, tym jej dolina robi się szersza, a tym samym rzadziej ją widzimy.
W miejscowości Podkraj przekraczamy wysoki most na Sawie. Przez jakiś czas będziemy mieć rzekę po swej prawej stronie.
Po chwili naszym oczom ukazuje się ogromny komin. Jeszcze nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale budowla, którą właśnie mijamy, to najwyższy komin w Europie, będący elementem elektrowni cieplnej w miejscowości Trbovlje. Został wybudowany w 1976 r., a jego wysokość to imponujące 360 m. Nie ma się co dziwić. W końcu, aby dymy z elektrowni mogły swobodnie opuścić dolinę Sawy, konieczne było wzniesienie aż tak wysokiego obiektu. Cóż… fakt faktem, szpeci on krajobraz, ale na to już niestety nic nie poradzimy.

Deszcz cały czas siąpi. Nisko zawieszone nad doliną Sawy chmury sprawiają, że okoliczne góry wyglądają jeszcze bardziej tajemniczo niż podczas słonecznej pogody.

Z każdą minutą przybliżamy się do słoweńskiej stolicy. Góry stają się coraz niższe i niższe, a rzeka „odsuwa” się od drogi. Ruch samochodowy się wzmaga. Nie żałujemy, że wybraliśmy właśnie tę trasę. Krajobrazy, które podziwiamy są naprawdę piękne i każdemu, kto przemierza Słowenię i któremu się nie spieszy, polecam wybór zwykłych dróg, a nie szybkich autostrad.

Wjeżdżając do stolicy, zachowujemy wyjątkową czujność. Nie chcemy po raz kolejny wjechać przez przypadek na autostradę i zastanawiać się, czy za chwilę nie zatrzyma nas słoweńska policja. Na szczęście tym razem nic takiego się nie zdarza i bez problemu trafiamy do naszego hostelu położonego na ulicy Gerbiceva. Po drodze mamy okazję podziwiać interesujący mural przedstawiający… niedźwiedzia siedzącego na ptaku… . To nie jedyny oryginalny przejaw sztuki, który dzisiaj widzieliśmy i który jeszcze zobaczymy na ulicach Ljubljany.
Świat jest mały, więc przed hostelem zauważamy auto na polskich numerach rejestracyjnych, a przy recepcji trzech Polaków. 🙂 Po rozpakowaniu się i zameldowaniu dostajemy klucze do fantastycznego sześcioosobowego pokoju, który mamy cały tylko dla siebie. Przygotowujemy sobie obiad i suszymy nasze rzeczy, aby przygotować się do nocnego wypadu na miasto.
Nie będę Wam dzisiaj opowiadał o zabytkach Ljubljany. Na to przyjdzie czas w jednym z kolejnych wpisów. Dzisiaj skupię się na streszczeniu historii miasta i pokazaniu jak wygląda słoweńska stolica deszczową nocą. A jestem pewien, że warto odwiedzić ją o każdej porze dnia, roku i podczas każdej pogody, gdyż jest to miasto, które zawsze wygląda pięknie i do dzisiaj zastanawiam się, jak to się stało, że jest tak mało popularne wśród polskich turystów. Ruszajmy zatem do centrum Ljubljany!

Jak na słoweńskie warunki, Lublana jest dużym miastem, które zamieszkuje prawie 300 tys. mieszkańców. Jedna z legend dotyczących powstania miasta opowiada, że Ljubljanę założył mityczny Jazon wraz z Argonautami, a uciekając przez królem Ajetesem (którego pozbawili złotego runa), poprzez Morze Czarne wpłynęli do Dunaju, Sawy i Ljubljanicy. Napotkali tu smoka, którego udało im się pokonać. Tak oto legenda łączy Jazona i Argonautów z postacią smoka, który do dzisiaj jest symbolem Ljubljany i widnieje w herbie miasta (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Słowianie pojawili się na tych ziemiach w VI w. Początkowo osiedlili się na terenie wzgórza zamkowego, a poniżej stopniowo rozwijało się miasto. Od 1335 r. Lublana wraz z Krainą (regionem historyczno-etnograficznym Słowenii) znalazła się pod panowaniem Habsburgów. Taki stan rzeczy utrzymał się aż do I wojny światowej. 26 czerwca 1991 r. Lublana została stolicą niepodległego państwa (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).

Uprzejma pani w hostelu obdarowała nas mapą, na której przedstawiła wszystkie interesujące miejsca, które możemy zobaczyć w mieście i okolicach. Uzbrojeni w plan miasta i przewodnik po prostu nie możemy się zgubić. Od centrum Ljubljany dzieli nas kilkanaście minut drogi, zatem nie traćmy czasu, tylko ruszajmy!

Osią miasta, wzdłuż której będziemy się poruszać, jest rzeka Ljubljanica przepływająca przez sam środek Starego Miasta. Klimat, jaki panuje w dzisiejszy deszczowy wieczór w tym miejscu, jest po prostu nie do opisania. Oświetlone budynki i mosty, brukowane i śliskie uliczki, brak tłumów w centrum, kawiarniane ogródki… . To wszystko sprawia, że zakochujemy się w tym mieście (prawie) od pierwszego wejrzenia. Prawie, albowiem kierując się spoza ljubljańskiej starówki do centrum, mijamy zupełnie inny świat.

Tu nie jest tak, jak np. w Krakowie, gdzie zabudowa w miarę przybliżania się do Starego Miasta staje się coraz starsza i starsza, pozwalając nam na przyzwyczajanie się do stopniowego pokonywania „czasu historycznego” i przechodzenie z „tu i teraz” do przeszłości. W Ljubljanie wystarczy przekroczyć jedną ulicę, a już znajdziemy się w innym, piękniejszym świecie, gdzie niska, jednorodzinna zabudowa zmieni się w zabytkową dzielnicę. I to w tym mieście jest piękne i to zastanawia. Jakby stolica chciała nas mile zaskoczyć i wynagrodzić nudną wędrówkę w kierunku swego najcenniejszego skarbu, jakim jest Stare Miasto (co prawda nie tak stare jak średniowieczne włoskie, francuskie, czy nawet polskie miasta), ale jednak stare. Może właśnie to sprawiło, że Lublana urzekła nas już w pierwszych godzinach po przybyciu i urok, który na nas rzuciła, pozostał do końca naszego pobytu w tym mieście, a w moim przypadku trwa do dziś. Cóż… po prostu zakochałem się w tej uroczej stolicy i nic na to nie poradzę. Ale… wiecie co? Nie przeszkadza mi to i chętnie wybiorę się tam jeszcze raz!
Ale hola hola! Nie pokazałem Wam w Ljubljanie jeszcze praktycznie nic, a już się nią zachwycam. Dlaczego? No bo tak to już jest. Czasem nie potrzeba wchodzić do muzeów, galerii, czy na zamek, aby miasto nas urzekło. Czasem wystarczy po prostu „to coś”. I „to coś” Lublana z pewnością posiada. A to piękne, brukowane uliczki, a to klimatyczne mosty nad romantyczną Ljubljanicą, a to dziwaczne i oryginalne rzeźby, jak np. ta na zdjęciu poniżej. Stolica Słowenii potrafi zaskoczyć i to kolejna rzecz, która mi się w niej podoba.

Mnie, jako kogoś urodzonego w Krakowie, łączy z Lublaną jeszcze jedna rzecz. Podobnie jak w stolicy Małopolski, w Ljubljanie rządzi smok! Co prawda nie nasz, wawelski, ale ten ljubljański (związany ze wspomnianą wcześniej legendą). Smoka można spotkać w mieście w wielu miejscach i polecam Wam się rozglądać i mieć oczy dookoła głowy, bo naprawdę może się on pojawić tam, gdzie byście go o to nie podejrzewali… . Nie wiem, czy lubi dziewice, czy zadowala się np. rybami z pobliskiej rzeki, ale jedno jest pewne: podobnie jak jego krakowski kolega, obecnie przebywa w stanie spoczynku i przeszedł na zasłużoną emeryturę, choć gdy pójdziemy na Most Smoka, dostrzeżemy go w groźnej i przerażającej pozie mającej przypominać, kto tak naprawdę rządzi miastem 🙂 .

Wieczorny spacer po Lublanie uważamy za udany. Nie skupialiśmy się podczas niego na zabytkach, przeznaczając na to jutrzejszy dzień. Mimo deszczu i chłodu, miasto dowiodło, że jeśli jest ciekawe, to nawet pogoda nie przeszkadza w jego pozytywnym odbiorze. Przeproszę Maribor, ale muszę stwierdzić z całą stanowczością, że nie dorasta Lublanie do pięt. W dobrych nastrojach powracamy do hostelu. Cieszymy się, że to nie ostatni wieczór i nie ostatnia noc w stolicy.