Road trip 2014, dzień 4, cz. 1. Deszczowa Słowenia: Maribor, Celje
Czyli jednak… . Prognozy pogody tym razem się sprawdziły. Po porannym przetarciu oczu i podejściu do okna nie chcemy spojrzeć prawdzie w oczy. A jest ona taka, że słońca ani widu ani słychu, za to deszcz bawi się w najlepsze. Co prawda ulewa to nie jest, ale spacer w takiej scenerii do przyjemności nie należy. Przynajmniej rzeczy, które zostawiliśmy do wyschnięcia poprzedniego wieczora, nie są już mokre (uwierzcie, że po ulewie nad Balatonem było co suszyć). Zasiadamy do śniadania, po czym udajemy się na obchód miasta. Nasz gospodarz, Robert, pozwolił nam zostawić rzeczy na przechowanie, z czego chętnie korzystamy. No to zobaczmy, czy w Mariborze jest co zwiedzać!
Drugie co do wielkości miasto Słowenii położone jest nad rzeką Drawą. Maribor leży na przedpolu gór, co sprawia, że jego usytuowanie należy uznać za bardzo korzystne i miłe dla oczu. Na północ od miasta znajdują się wzgórza, których zbocza porastają krzewy winogron.
Od granicy austriackiej dzieli nas zaledwie 20 km. Ma to niestety swoje przełożenie na ceny (w szczególności noclegów). Dla niskobudżetowego turysty nie jest to zatem idealne miejsce. Za łóżko w hostelu (w pokoju wieloosobowym) płaciliśmy ok. 70 zł.
To co rzuca nam się w oczy w ciągu pierwszych minut spaceru, to nowoczesne budynki sąsiadujące z zabytkami. Na naszej dzisiejszej trasie podobne sytuacje będą się powtarzać. Maribor to miasto gdzie współczesność i historia współistnieją ze sobą i mają się dobrze.
Swoją wędrówkę po Mariborze rozpoczynamy od Placu Wolności (Trg svobode). Znajduje się tutaj bardzo interesujący pomnik (możecie go oglądać na zdjęciu powyżej), wystawiony ku czci ofiar II wojny światowej. Naprzeciwko niego zauważamy spory budynek. To miejski grad, czyli zamek. Szczerze? Spodziewaliśmy się czegoś ładniejszego i bardziej interesującego. Co prawda Grajski trg, czyli kolejny plac, przy którym stoi zamek, jest całkiem sympatyczny, ale to za mało, aby określić to miejsce jako jedyne w swoim rodzaju i takie, do którego chciałbym kiedyś wrócić. Nie czuć tutaj w ogóle klimatu. Z pewnością deszcz nie pomaga w zwiedzaniu, ale mimo wszystko, czujemy się zawiedzeni. Nasz nastrój najlepiej ujmuje zdjęcie poniżej… .
Grajski trg w średniowieczu był nazywany placem św. Floriana (od XVIII w. stoi tutaj figura świętego). Znajdujący się przy nim zamek powstał w latach 1478-83. Obecnie mieści się tu muzeum regionalne (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010). Opuszczamy deszczowy Plac Zamkowy i kierujemy się na południe.
Po przejściu zaledwie kilku minut zabytki ustępują miejsca nowoczesnym budynkom, szklanemu centrum handlowemu i innym tego typu przybytkom. Nie wiem za co przyznano miastu tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2012 r., ale osobiście nie widzę powodów, dla których miano by to uczynić. Zupełnie nie czujemy, że jesteśmy w zabytkowym mieście. Zupełnie.
W jednej z uliczek „Starego Miasta” dostrzegamy ścianę, na której wodze swojej fantazji popuścili artyści. Hasło „Maribor is the future” zdecydowanie bardziej pasuje do obrazu miasta, jaki wynieśliśmy z niego do tej pory, niż zabytki, które tu widzieliśmy. Kolejnym dowodem na to, że mówię prawdę, jest ta oto rzeźba Boštjana Drinovca, którą podziwiamy w pobliżu Placu Głównego (Glavni Trg).
Plac zostawiamy jednak na deser. Postanawiamy odbić na wschód, w cichą i spokojną, ślepą uliczkę (Żydowską), biegnącą równolegle do koryta rzeki Drawy.
To był świetny wybór! Znajdujemy się w dzielnicy, którą od XIII w. zamieszkiwała żydowska część społeczności Mariboru. Do dzisiaj zachowała się tutaj synagoga z XV w. Podchodzimy bliżej. Naszym oczom ukazuje się ładny widok na Drawę i prawobrzeżną część miasta. W dole zauważamy wieżę wodną z 1555 r. – największą renesansową wieżę obronną w mieście (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Obracamy się za siebie. Wśród klimatycznej i estetycznej zabudowy naszym oczom ukazuje się taki oto budynek… . Nie byłoby w tym może i nic dziwnego, gdyby nie to, że z jego okienka uśmiecha się do nas pani… . Czyżby ktoś mieszkał w tej ruderze? Nieeee, to chyba niemożliwe… . A może jednak? Choć raczej tylko w lecie.
Wracamy ulicą Żydowską do głównego placu miasta. Glavni trg, bo takie nosi miano, to najważniejsze miejsce w starym Mariborze, a zarazem dawne centrum osady. Dopiero tutaj możemy tak naprawdę poczuć, że jesteśmy w mieście, które z kulturą ma coś jednak wspólnego.
Plac otaczają zabytkowe kamieniczki, a na jego środku stoi słup maryjny, ustawiony jako forma dziękczynienia za ustąpienie epidemii, która nawiedziła Maribor w XVII w. i spowodowała śmierć 1/3 mieszkańców miasta. Pierwotna kolumna została postawiona pod koniec XVII w. Obecna pochodzi z wieku późniejszego. Wokół niej umieszczono figury sześciu świętych, aby chronili Maribor przed kolejnymi plagami (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Muszę przyznać, że to miejsce mi się spodobało (jako jedno z niewielu w mieście) i uważam je za punkt obowiązkowy do zobaczenia (oczywiście tylko wtedy, jeśli już będziecie w centrum).
Kończymy nasz spacer po Mariborze. Czy to wszystko co można tu zobaczyć? Z pewnością nie. Warto także podejść na jeszcze jeden plac: Slomškov trg, przy którym znajduje się najważniejsza świątynia w mieście – katedra św. Jana Chrzciciela (z jej wieży można podziwiać panoramę miasta), a także gmach Uniwersytetu Mariborskiego.
Kolejną interesującą częścią Mariboru jest Lent. To jedno z najstarszych miejsc w mieście, a jego początki sięgają już średniowiecza. Wciskająca się między rzekę, a skarpę uliczka, będąca osią dzielnicy, to uczta dla ducha, choć nie do końca dla ciała. Przy Drawie znajduje się bowiem najstarszy krzew winorośli na świecie (wpisany do Księgi rekordów Guinnessa liczy sobie podobno ponad 400 lat), obrastający pobliskie domy. Aż ślinka cieknie, aby zerwać choć jeden owoc, ale niestety… . Ze względu na szczególny charakter rośliny, musimy się powstrzymać. Nic dziwnego, że każdego roku zbiór owoców z jej krzewu jest szczególnie celebrowany (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Wielbiciele zieleni miejskiej z pewnością znajdą chwilę oddechu w największym parku miejskim Słowenii. Z najwyższego wzniesienia na jego terenie roztacza się rozległa panorama Mariboru.
Deszcz ciągle pada i nie zamierza ustąpić. Kończymy zwiedzanie miasta i szykujemy się do opuszczenia hostelu. Dziękujemy Robertowi za gościnę i wyjeżdżamy do kolejnego celu naszej podróży: Celje.
Wypada mi jeszcze odpowiedzieć na jedno zasadnicze pytanie: Czy warto odwiedzić Maribor? Hmmm… Jeśli jesteście tu przejazdem, to na pewno warto przespacerować się po mieście, ale jeśli zamierzacie przyjeżdżać tu specjalnie, aby pozwiedzać, to w moim mniemaniu mocno się rozczarujecie. Nie ma tu zabytków, które znamy choćby z takich miast jak Praga, Budapeszt, czy nawet Kalisz, Przemyśl. Radzę więc wszystkim, którzy podróżują do Mariboru, aby nie nastawiali się na cuda i piękne widoki. Lepiej jechać z gorszym nastawieniem i się nie rozczarować, niż przyjechać i liczyć na nie wiadomo co, a się rozczarować, jak to było w naszym przypadku. Jedźmy do Celje!
Podczas wyjazdu z miasta po raz kolejny mylimy drogę i przez chwilę jedziemy płatną autostradą, na którą nie posiadamy wykupionej winiety. GPS znowu wyprowadził nas w pole. Po kilku kilometrach udaje nam się zjechać na lokalną drogę i w spokoju dotrzeć do Celje. Parkujemy samochód w samym centrum miasta i idziemy coś zjeść. Nasz wybór pada na McDonald’sa (tak, wiem, mało oryginalnie, ale nie mieliśmy siły szukać czegoś innego). Po posileniu się kontynuujemy nasz spacer.
Położone nad rzeką Savinją Celje to trzecie co do wielkości i jedno z atrakcyjniejszych miast Słowenii. Zabieram Was zatem na spacer po kolejnej deszczowej słoweńskiej miejscowości na naszej trasie.
Zaczynamy w pobliżu McDonald’sa. Przy ul. Krekov trg zauważamy pomnik kobiety z walizką w ręce. To Alma Karlin – pisarka urodzona w mieście.
Przy tym samym placu znajduje się jeden z bardziej interesujących budynków w mieście: Cylejski Dom. Ten secesyjny gmach wzniesiono na początku XX w. dla niemieckiej społeczności w Celje. Możecie go oglądać na zdjęciu poniżej (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Kierujemy się na południe w stronę rzeki. Docieramy do Placu Głównego (Glavni trg), będącego niegdyś najważniejszym punktem w mieście. Jeszcze nie tak dawno, bo przed II wojną światową, odbywał się tutaj cotygodniowy targ (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010). Obecnie miejsce jest bardzo klimatyczne i warto zatrzymać się tu choć na chwilę. Na placu znajduje się kolumna maryjna z XVIII w. (Marijno Znamenje).
Brukowane uliczki i ładne kamieniczki sprawiają, że spacer wśród nich to przyjemność. Jedynie bazgroły na murach, pojawiające się od czasu do czasu, psują nieco odbiór miasta, ale nie na tyle, bym nie mógł stwierdzić, że mi się tu po prostu podoba. Jeśli chodzi o starówkę, to większe wrażenie zrobiła na mnie ta w Ptuju, choć i cylejska ma w sobie „to coś”, co każe się tu zatrzymać na trochę dłużej. Chodźmy dalej!
Zamykający plac od południa kościół św. Daniela pasuje do tego miejsca jak ulał. Z zewnątrz i wewnątrz może nie oszałamia wystrojem i architekturą, ale jest bardzo ładny i warto do niego zajrzeć.
Zmieniamy kierunek marszu. Podążamy na zachód, aby na własne oczy ujrzeć najcenniejszy zabytek miasta: pałac Stara Grofija.
Spacer ulicą Gosposką to coś wspaniałego. Mariborska starówka nie ma prawa się równać z tymi w Ptuju czy Celje! Małe i stylowe kamieniczki dodają uroku temu miejscu. Co chwilę zaglądamy na podwórka i dziedzińce. Takie gubienie się wśród uliczek i domów to coś, co uwielbiam. Właśnie dlatego czuję się tu bardzo dobrze. Skręcamy w lewo w jedną z bocznych dróg i w końcu stajemy przed poszukiwanym zabytkiem.
Stara Grofija to pałac wzniesiony na przełomie XVI i XVII w. dla rodziny hrabiów Thurn-Valssasina. Dobudowano go do już istniejących wtedy murów obronnych. W kolejnych latach powstały charakterystyczne dla budowli krużganki arkadowe, a także słynny malowany sufit (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010). Aby go obejrzeć, musimy wykupić bilet wstępu do muzeum, które się tutaj znajduje. O godzinach jego otwarcia, a także o opłatach wstępu, dowiecie się tutaj. Dla wielbicieli sztuki jest to z pewnością miejsce warte odwiedzin. My aż tak się nią nie pasjonujemy, aby skorzystać z tej możliwości, jednak przyznaję, że Stara Grofija z zewnątrz prezentuje się całkiem okazale.
Od pałacu kluczymy uliczkami i docieramy do alejki (promenady) nad rzeką Savinją. Rozciąga się stąd przepiękny widok na Stari Grad, wybudowany na górującym nad miastem wzgórzu. Na stary górny zamek wybierzemy się za chwilę. Teraz kierujemy się w stronę jego dolnego odpowiednika (Spodnji Grad) – rezydencji książąt cylejskich w XIV i XV w.
Koło zamku przechodzimy szybko i sprawnie, podziwiając go jedynie z zewnątrz. Po obejściu prawie całego Starego Miasta wracamy do samochodów i ruszamy w stronę widocznego w oddali zamku (Stari Grad).
Dojazd na zamek jest stosunkowo dobrze oznakowany, więc nie powinniście się zgubić. To, że można tam dotrzeć autem, jest dużym ułatwieniem dla turystów. Na miejscu jest możliwość bezpłatnego zaparkowania swego wehikułu i udania się na zwiedzanie.
Niestety… znowu zaczyna padać. Postanawiamy zatem zakupić bilety w kasie i poczekać aż przestanie. Z pomocą przychodzi nam pewien bonus, który bardzo nam się spodobał. Otóż… kupując bilet wstępu na zamek w cenie €4, dostajemy w nim kupon na €1 do wykorzystania w zamkowej kawiarni. Przy cenie podstawowej kawy €1,70, płacimy za nią €0,70, a więc bardzo mało. Żyć nie umierać! Szczegółowy opis godzin otwarcia zamku i opłat za wstęp możecie odnaleźć tutaj. Przestało padać, zatem ruszajmy przed siebie!
Pierwszy zamek w tym miejscu powstał już w XIII w. Przez wieki zmieniali się jego właściciele, jak i przeznaczenie budowli. Był okres (XIX w.), gdy warownia służyła jako… kamieniołom. W ostatnich latach na szczęście zaczęto przywracać budowli oryginalny wygląd i odbudowano ją niemal od podstaw (Dobrzańska-Bzowska M., Bzowski K., Słowenia. Po słonecznej stronie Alp., wyd. 3, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Nie skłamię, jeśli powiem, że decyzja o wyjechaniu na zamkowe wzgórze i zakupie biletów była jedną z najlepszych dzisiejszego dnia. Zamek jest po prostu świetny!
W kasie dostaliśmy mapki, dzięki którym możemy dotrzeć w każde miejsce na zamku i się przy tym nie zgubić. W ogóle obsługa jest bardzo sympatyczna, na co zwracam szczególną uwagę. Może to tylko kwestia tego, że jest już po sezonie i pogoda nie zachęca do zwiedzania, ale ufam, że jest tak nawet wtedy, gdy nie ma tu tłumów turystów.
Może i na zamku nie znajdziemy wypasionych komnat i porcelanowych zestawów obiadowych. Może i są to w dużej mierze ruiny. Nikt jednak nie zaprzeczy, że wykonano tu kawał dobrej roboty, dzięki czemu możemy cieszyć się dzisiaj ciekawym obiektem do zwiedzania i podziwiania pięknych widoków, jakie się stąd roztaczają. A jest co podziwiać!
Uwagą zwracają głównie widoki na Stare Miasto w Celje, a także na dolinę rzeki Savinja, wzdłuż której będziemy poruszać się w kierunku Ljubljany. Po prostu zapierają dech w piersiach! Nawet pogoda nie jest w stanie zepsuć nam humorów. Co prawda akurat przestało padać, ale jesteśmy świadomi, że w każdej chwili może lunąć ponownie. Po tym jednak, co zobaczyliśmy, tego dnia nie zaliczymy do nieudanych. Cokolwiek by się stało, wspomnienia z tego miejsca będą powracać i rozjaśniać niebo, gdy zasnuje się chmurami w czasie dalszej podróży.
Na zamku znajduje się również miejsce przeznaczone specjalnie dla zakochanych, tzw. „Lovers corner”. Umieszczono nawet siatkę, na której rozkochani w sobie ludzie mogą zapiąć swoją kłódkę i wyrzucić kluczyk, aby ich miłość nigdy nie przeminęła. Miejsce chyba jednak nie jest jeszcze rozpropagowane wśród zainteresowanych, gdyż jak do tej pory na siatce zawieszono… jedną kłódkę.
Opuszczamy zamek, a więc i Celje, bardzo, ale to bardzo zadowoleni. Po zawodzie, jakiego dostarczył nam Maribor, Celje było miejscem, które poprawiło nam humor na dalszą część dnia. Miejmy nadzieję, że Ljubljana jeszcze ten stan pogłębi. Ruszajmy zatem w kierunku słoweńskiej stolicy!