W krypcie u Hetmana: Żółkiew
Marszrutka z Krechowa przejeżdża przez żółkiewski rynek, na którym wysiadamy. Zgłodnieliśmy, więc czym prędzej szukamy miejsca, w którym można się posilić. Mogłoby się wydawać, że nic prostszego. Otóż nie! Znalezienie przyzwoitego lokalu w Żółkwi nie należy do łatwych rzeczy. I nie chodzi mi o jakiś wykwintny lokal z jedwabnymi obrusami czy innymi tego typu wymysłami, tylko o restaurację, w której nie zastanawiamy się, czy wyjdziemy z niej z problemami żołądkowymi.
W pierwszej restauracji, do której wchodzimy, trwa prywatna biesiada, więc nie zostajemy obsłużeni. W kolejnym barze wybór dań jest tak niewielki, że rezygnujemy mimo głodu. Po kilkunastu minutach poszukiwań w końcu decydujemy się na zamówienie czebureków, czyli pierogów z mięsem o charakterystycznym kształcie, na stoisku znajdującym się na samym środku żółkiewskiego rynku.
Siedząc przy stoliku, podziwiamy centralny plac miasta, noszący obecnie nazwę Placu Wiecowego (sic!). Od północnej i wschodniej strony otaczają go XVII w. kamienice (niektóre podcieniowe), a od południa zamek i ratusz. Po zachodniej strony rynku dostrzegamy żółkiewską kolegiatę.
Centrum miasta od 1994 r. posiada status państwowego rezerwatu historyczno-architektonicznego. Obserwujemy tu regularny renesansowy układ urbanistyczny z okresu lokacji, oparty na koncepcji idealnego miasta włoskiego (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Rynek nie jest idealnie płaski. Lekko opada na południe, co tylko urozmaica jego charakter. Zastanawiamy się, co będzie następnym punktem na trasie naszego zwiedzania miasta. Wybór pada na zespół klasztorny bazylianów, znajdujący się tuż obok centralnego placu Żółkwi, a dokładniej – na północ od niego.
Zespół klasztorny został założony w 1682 r. Tuż po II wojnie światowej został zamknięty, a w jego zabudowaniach umieszczono jednostkę wojsk NKWD. W ostatnich latach na terenie zespołu odkryto szczątki ok. 200 osób (prawdopodobnie ofiar reżimu komunistycznego). Klasztor w kolejnych latach pełnił funkcje szkoły i magazynu. Obecnie ponownie służy wiernym (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Przed świątynią znajdującą się na terenie zespołu bazylianów (cerkwią pw. Serca Pana Jezusa) zgromadziła się wycieczka ukraińskich turystów. Wchodzimy do środka. Wnętrze cerkwi jest ładne, choć skłamałbym, gdybym napisał, że nie widziałem w swoim życiu piękniejszych świątyń. Na pewno warto odwiedzić to miejsce, ale naszym głównym punktem, do którego zmierzamy (takie nasze „must see” w Żółkwi), jest znajdująca się w pobliżu kolegiata pw. św. Wawrzyńca – jedna z najcenniejszych zabytkowych świątyń polskich Kresów.
Oglądana z daleka, z zewnątrz wygląda niepozornie, ale niech Was to nie zmyli. Kolegiata kryje w sobie polskie pamiątki, które musicie zobaczyć, będąc w Żółkwi.
Podchodzimy do bramy świątyni. Zamknięta. Spoglądamy na pobliską tablicę ogłoszeń. Umieszczono na niej historię kościoła spisaną po polsku i ogłoszenia parafialne. Nie napisano nic na temat możliwości zwiedzania i godzinach jej otwarcia. Zaczynamy się niepokoić, bo być tutaj i nie wejść do środka, to byłaby niesamowita wpadka. Niestety nic nie wskazuje na to, że nam się uda. Zaglądamy w każdą szparę ogrodzenia, ale nie ma innego wejścia – jedynie przez bramę plebanii. Smutni i zrezygnowani oddalamy się od świątyni. Nasze nastroje w jednej chwili uległy pogorszeniu. Jesteśmy po prostu wkurzeni. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko ruszyć dalej na zwiedzanie pozostałej części miasta.
Przechodzimy przez Bramę Glińską, znajdującą się na zachód od kolegiaty – jedną z dwóch, które zachowały się do naszych czasów. Jest ona repliką starej budowli, wysadzonej w latach 60 XX w. Oprócz niej, w mieście zobaczymy także Bramę Zwierzyniecką. W ich pobliżu można obserwować pozostałości starych murów miejskich, jakie dawniej otaczały Żółkiew. Do naszych czasów zachowały się ich kilkusetmetrowe fragmenty, a w nich trzy baszty obronne (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Przekraczamy rzekę Świnię 🙂 i poszukujemy budynek klasztoru Dominikanek, który ma znajdować się w pobliżu. Patrzymy, patrzymy i nie możemy go dostrzec. W końcu konstatujemy, że obiekt, o który nam chodzi, to zwykły budynek niczym nie wyróżniający się z otoczenia, a który obecnie mieści punkt usługowy. Zdziwieni powracamy przez Bramę Glińską do centrum miasta.
Kierujemy się w stronę południowej części rynku, którą zamyka zamek. Wznoszono go w latach 1594 – 1610, a swój okres świetności przeżywał za czasów Jana III Sobieskiego. Od II połowy XVIII w. ulegał stopniowej degradacji do tego stopnia, że obecnie prowadzone są na szeroką skalę prace remontowe, które mają przywrócić zamek do przyjaznej dla oka i ducha postaci (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
A przydałoby się to, oj przydało! Bo o ile z zewnątrz zamek prezentuje się całkiem sympatycznie, o tyle po przekroczeniu bramy i wejściu na wewnętrzny dziedziniec czar pryska jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Widać jak duże są zaniedbania w utrzymaniu zamku i jak wiele jeszcze potrzeba środków i pracy, aby przywrócić obiekt do przyzwoitego stanu. Przykro oglądać pozostałości pięknych polskich grodów doprowadzone do takiego stanu. Przykro… .
Żółkiewski zamek można zwiedzać, choć to za dużo powiedziane. Odwiedzającym udostępniono jedynie niewielką salę ze skromną ekspozycją. Równie mała jest opłata za wstęp. Ostatnio wynosiła kilka hrywien, więc jeśli macie ochotę – zapraszam na wizytę! Muzeum otwarte jest od wtorku do niedzieli (od 10 do 17, w niedzielę od 12-17).
Wychodząc z zamkowego dziedzińca, na zewnętrznej ścianie zauważamy wzbudzające niepokój tabliczki w czerwono-czarnych i żółto-niebieskich barwach. Pierwsza z nich informuje, że w budynku znajduje się oddział organizacji „Kongres Ukraińskich Nacjonalistów”, a druga, że znajduje się tutaj biuro jednego z deputowanych Lwowskiej Rady Obwodowej, należącego do nacjonalistycznej partii Swoboda. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że oprócz wyżej wymienionych biur, w budynku zamku działa także miejskie centrum informacji turystycznej, a także Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej (oddział w Żółkwi)… . Nie wiemy, czy śmiać się przez łzy, czy płakać… .
Przed zamkiem para młoda wraz z gośćmi weselnymi urządza sobie sesję zdjęciową. Śmiechy i chichy. Nam nie jest do śmiechu, bo wciąż siedzi w nas myśl, że nie wejdziemy do środka kolegiaty… . Postanawiamy jednak spróbować jeszcze raz i podejść pod bramę.
Zauważamy, że za ogrodzeniem pan kosi trawę. Hałas, jaki wydaje kosiarka, jest spory, więc doniosłym głosem krzyczymy „dzień dobry!”. Po kilku chwilach pan nas dostrzega i odpowiada po polsku. Okazuje się, że mamy do czynienia z kościelnym. Pytamy się, czy istnieje jeszcze możliwość zwiedzenia świątyni, na co słyszymy, że musimy porozmawiać z księdzem proboszczem – Józefem. Podchodzimy zatem do bramy plebanii i dzwonimy. Wrota zostają nam otworzone 😀 . Ksiądz proboszcz pyta się, w jakim celu przybyliśmy, jednocześnie zaznaczając, że nie ma za bardzo czasu. Prosi jednak pomocnika, aby otworzył nam drzwi kolegiaty. A więc udało się! Hurraaa! Nasza radość nie ma granic! Jeszcze nie możemy uwierzyć w to, że udało nam się wejść do środka.
Kościelny wchodzi razem z nami i rozpoczyna opowieść o świątyni. Kościół pw. św. Wawrzyńca został ufundowany przez hetmana Stanisława Żółkiewskiego w latach 1606-18, a dwa lata później, w 1620 r. spoczął on w jego podziemiach. Po II wojnie światowej, jak w wielu obiektach tego typu, mieścił się w nim magazyn, aby w 1989 r. powrócić do katolickiej wspólnoty w Żółkwi. Obecnie w świątyni ciągle prowadzone są prace restauracyjne (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013). O wnętrzu kościoła dużo by opowiadać, więc skupię się tylko na najważniejszych rzeczach.
To, co rzuca się w oczy, to bogata dekoracja stiukowa, szczególnie efektowna w prezbiterium, a także barokowy ołtarz główny z 1740 r., zwieńczony złoconym kartuszem. Naszą uwagę przykuwają również drewniane stalle z XVII w.
Największe wrażenie wywierają na nas jednak renesansowe nagrobki Żółkiewskich – bez wątpienia najcenniejsze elementy wyposażenia kolegiaty, znajdujące się po obydwu stronach ołtarza. Dla mnie, geologa, mają one dodatkową wartość, gdyż wykonano je z bardzo ładnego czerwonego wapienia bulastego Ammonitico Rosso. Po lewej stronie znajduje się nagrobek hetmana Stanisława Żółkiewskiego i jego syna Jana, a po prawej – żony hetmana Reginy z Herburtów i córki Zofii Daniłowiczowej. Muszę przyznać, że ich widok zapiera dech w piersiach. Są po prostu przepiękne! (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013)
Przy połączeniu prezbiterium i nawy głównej zauważamy drugą parę nagrobków, ufundowaną przez króla Jana III Sobieskiego i wykonaną z czarnego wapienia dębnickiego (wydobywanego w ubiegłych wiekach zaledwie kilkanaście km na zachód od Krakowa). Upamiętniają one ojca władcy – Jakuba Sobieskiego, a także wuja – Stanisława Daniłowicza. Oprócz tego, w świątyni znajduje się wiele innych epitafiów i tablic, o których długo by wspominać (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Pan kościelny pozwala nam na chwilę kontemplować wnętrze świątyni w spokoju, a po chwili przychodzi wraz ze swoją nastoletnią córką, którą chciałby posłać na studia do Polski. Bardzo mnie cieszą takie spotkania z uwagi na historię tych ziem i sympatię, jaką darzę Kresy. Pan opowiada, że obecnie w Żółkwi Polaków zostało niewielu, że żyje się tutaj ciężko i w ogóle kto może, to stąd wyjeżdża, a głównie młodzi. Cóż… znak naszych czasów.
Po chwili kościelny wychodzi jeszcze raz i przychodzi z kluczem… . Nie wierzymy własnym oczom! Otworzy nam kryptę Żółkiewskich! Czuję się zaszczycony, gdy mam przyjemność pomagać w podnoszeniu kraty strzegącej dostępu do miejsca, gdzie spoczywają szczątki doczesne Hetmana i jego krewnych. Mam przed oczami historię i bitwy, w jakich brał udział. Coś niesamowitego. W takich miejscach powinno się uczyć historii, a nie w szkolnych ławach! To by było to!
W krypcie spędzamy kilka minut, chwilę w samotności i chwilę w obecności pana kościelnego. Atmosfera, jaka tutaj panuje, jest nie do opisania. Po prostu musicie odwiedzić to miejsce, będąc w Żółkwi! Bez tego obraz miasta, jaki wywieziecie z powrotem, nie będzie prawdziwy.
Po wyjściu z krypty i kościoła rozmawiamy jeszcze przez kilka minut i żegnamy się z żalem, dziękując za oprowadzanie po kolegiacie. Nasz nastrój zmienił się o 180 stopni w ciągu kilkudziesięciu minut. Bardzo się cieszymy, że mogliśmy zwiedzić kościół, bo z pewnością nie darowalibyśmy sobie tego i bylibyśmy zawiedzeni. Dziękujemy zatem jeszcze raz księdzu proboszczowi i panu kościelnemu za tę jakże wspaniałą możliwość! Najważniejsze jest jednak to, że świątynia pięknieje z roku na rok. Widać efekty prac konserwatorskich i choć jeszcze nie wszystko zostało odnowione, to mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej.
Po obejrzeniu najważniejszego zabytku Żółkwi zmierzamy na dworzec autobusowy. Po drodze mijamy starą synagogę z XVII w., obecnie nieużytkowaną (z uwagi na stan, w jakim się znajduje; zresztą, możecie to ocenić, spoglądając na zdjęcie obok). W przyszłości planuje się utworzenie w niej muzeum judaików, ale ile czasu zajmie odnawianie bożnicy? Któż to wie… . Na pewno nie będzie to prędko (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Na dworcu autobusowym już czeka na nas marszrutka nr 151 do Lwowa. Zajmujemy miejsca siedzące, płacimy 12 hrywien za przejazd do centrum miasta i ruszamy w drogę!
Zmęczeni ucinamy sobie w busie króciutką drzemkę. W pobliże opery docieramy po ponadpółgodzinnej podróży. Żółkiewskie czebureki nie napełniły naszych żołądków na tyle, aby głód odpuścił, więc postanawiamy coś przekąsić. Wybór tradycyjnie pada na Puzatą Chatę przy ulicy Strzelców Siczowych.
Idąc ulicą Panteleimona Kulisha, po przeciwnej stronie drogi zauważamy polskie i hebrajskie napisy na sklepowej witrynie. Piękny przykład na to, że od polskiej historii to miasto nigdy się nie uwolni. I bardzo dobrze!
Po wizycie w Puzatej Chacie kierujemy się w stronę ostatniej atrakcji na trasie naszego dzisiejszego zwiedzania – lwowskiego browaru. Po skręcie w ulicę Kleparowską, stopniowo zagłębiamy się w byłą dzielnicę żydowską.
Z prawej strony mijamy obszar po dawnym cmentarzu żydowskim, uznawanym za najstarszy w przedwojennej Polsce (założono go jeszcze za czasów Kazimierza Wielkiego). Podczas II wojny światowej kirkut został zniszczony przez Niemców, a nagrobki wykorzystano do brukowania dróg. Obecnie na terenie cmentarza znajduje się… bazar. Po przeciwnej stronie byłego cmentarza znajduje się zadrzewiona Góra Stracenia. Ludzi pozbawiano życia w tym miejscu już w XV w. (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Po kilku minutach dalszej wędrówki dostrzegamy pierwsze zabudowania istniejącego od 1715 r. lwowskiego browaru. Planując naszą wycieczkę na Kresy, braliśmy także pod uwagę zwiedzanie położonego na jego terenie Muzeum Piwowarstwa, ale w końcu zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. I całkiem słusznie, gdyż po wejściu do środka okazuje się, że placówka jest w remoncie.
Mimo tego, postanawiamy pokręcić się po browarze i pooglądać zdjęcia i postaci, które tu umieszczono. Naszą uwagę przykuwa w szczególności lampa oświetlająca przedwojenny herb Lwowa, a także wizerunki Zosi z Kleparowa i Roberta Domsa. Wokół oczywiście pełno beczek z piwem.
Postanawiamy skorzystać z niepowtarzalnej okazji i napić się piwa u źródła 🙂 . Niestety. Nasz plan po kilku minutach jest już nieaktualny. Wszystkie miejsca w browarze są już zarezerwowane i nie możemy nic na to poradzić. W związku z powyższym radzę Wam: w piątkowe i weekendowe wieczory, jeśli chcecie mieć pewne miejsce przy stoliku, rezerwujcie je sobie. Inaczej możecie odejść stąd z kwitkiem – jak my.
Czując lekki niedosyt opuszczamy browar i kierujemy się w stronę naszego hostelu. Trzy dni na Kresach minęły jak z bicza strzelił. Następnego dnia powracamy do Polski bez przygód i kolejek na granicy. Kiedy następna wizyta na wschodzie? Czas pokaże :).
Galeria zdjęć z pobytu na Kresach do obejrzenia tutaj.
no coz tu komentowac sa to zienie nalezace dawniej do polski a ile tu zabytkow kture sie jednak ostaly pomimo sowieckiej dewastacji
pRZEPIĘKNA OPOWIEŚC O KRESACH-BYŁAM PRZED WIELU LATY W ZÓLKWI ALE OBRAZ TEGO MIASTA I ZABYTKÓW BYŁ BARDZO SMUTNY