Na hetmańskiej ziemi: Żółkiew i Krechów
Po wizycie w podkarpackim uzdrowisku, Truskawcu, a także mieście Brunona Schulza, Drohobyczu, dzisiaj mamy zamiar odkrywać tereny położone na północ i północny-zachód od Lwowa. Naszym celem są dwa kresowe miasteczka: Żółkiew oraz Krechów, związane ze znanymi i zasłużonymi dla Polski rodami Żółkiewskich i Sobieskich.
Planując naszą podróż na Kresy, zastanawialiśmy się, które spośród miast w okolicach Lwowa (będących w zasięgu jednodniowej wycieczki) są warte odwiedzin. Po długich wahaniach i rozważaniach wybór padł na wspomniane dwie miejscowości, których historia i znajdujące się tam zabytki sprawią, że każdemu Polakowi serce zabije mocniej, gdy wspomni czasy I i II Rzeczpospolitej… .
Wyposażeni w przewodnik i podekscytowani wizytą w rodzinnych stronach wielkich polskich rodów, opuszczamy hostel i udajemy się w kierunku podmiejskiego dworca kolejowego. Mamy zamiar wsiąść do tzw. elektriczki i dojechać nią do Żółkwi.
Podmiejski dworzec kolejowy we Lwowie obsługuje kursy w stronę Mościsk, Truskawca czy Sianek. Aby się do niego dostać, jadąc tramwajem, należy wysiąść jeden przystanek przez dworcem głównym i iść… za tłumem. Nie będziecie mieć z tym problemu, gdyż rzesza ludzi, jaka zmierza w jego kierunku, jest doprawdy ogromna (szczególnie o poranku i wieczorem). Aby wejść na peron, należy zakupić w kasie bilet na przejazd (jest on sprawdzany przy wejściu, tak samo jak w Polsce jeszcze kilkanaście lat temu). Ceny są śmiesznie niskie (nawet w porównaniu z marszrutkami), choć czas przejazdu zazwyczaj dłuższy.
Przed wyjazdem sprawdziliśmy rozkład jazdy elektriczek do Rawy Ruskiej, więc zadowoleni ruszamy w kierunku kasy. Do odjazdu elektriczki pozostało kilkanaście minut, a kolejka jest baaaardzo długa. Chcę się dowiedzieć, z którego peronu odjedzie nasz pociąg, ale… nie ma go na rozkładzie jazdy. Czyżby kursy do Rawy Ruskiej (ten kierunek powinniśmy wybrać, chcąc dostać się do Żółkwi) odbywają się z głównego, a nie podmiejskiego dworca kolejowego? Ale wtopa!
W internecie sprawdziłem ostatnio rozkłady jazdy na stronie miasta Lwowa. Zarówno z dworca głównego, jak i podmiejskiego nie widać połączenia do Rawy Ruskiej, a więc wygląda na to, że chcieliśmy wybrać się do Żółkwi pociągiem widmo… . Cóż… takie rzeczy to tylko na Wschodzie!
Zniesmaczeni i smutni (elektryczka miała być jedną z atrakcji tego dnia) nie mamy wyboru. Musimy dotrzeć do Żółkwi marszrutką. W tym celu udajemy się na przystanek autobusowy przy ulicy Gródeckiej (głównej drodze prowadzącej do przejścia granicznego w Medyce) w stronę centrum miasta. Z tego miejsca dostaniemy się do Żółkwi tylko z przesiadką. Najprościej jest „łapać” marszrutkę nr 25 lub 34, która dowiezie nas na dworzec autobusowy nr 2 (awtostancja nr 2, AC-2). Stamtąd nie jest już problemem wsiąść do którejkolwiek z marszrutek jadących w stronę Żółkwi. Za przejazd po Lwowie płacimy 4 hrywny (jest to stawka standardowa, niezależnie od tego, czy przejeżdżamy 200 metrów, czy kilka km po mieście). Za podróż z AC-2 do Żółkwi kierowca żąda 10 hrywien, więc nie za dużo.
Alternatywną opcją dojazdu do Żółkwi jest marszrutka nr 151 odjeżdżająca z okolic lwowskiej opery. Najprościej (i najbliżej Starego Miasta) będzie Wam ją „złapać” przy ulicy Zernova. Stamtąd dostaniecie się prosto na żółkiewski dworzec autobusowy. Marszrutki jeżdżą co chwilę, więc nie musicie nawet patrzeć na rozkład jazdy. Koszt przejazdu do Żółkwi wynosi 12 hrywien, a więc jadąc z centrum Lwowa (bez przesiadki) do Żółkwi, oszczędzamy 2 hrywny :).
Chcąc dostać się ze Lwowa bezpośrednio do Krechowa, musimy dojechać na wspomniany wcześniej dworzec autobusowy nr 2, skąd odjeżdżają marszrutki nr 295 dojeżdżające do centrum wsi. Stamtąd do klasztoru pozostanie nam ponad pół godziny marszu. Musicie jednak pamiętać o tym, że linia nr 295 jeździ trzy razy rzadziej niż nr 151. Rozkład jazdy marszrutek, a także ich trasy, możecie odnaleźć tutaj. Jest to bardzo przydatna strona (na wzór polskiej jakdojade.pl), gdzie uzyskamy cenne informacje na temat prawie wszystkich środków transportu w mieście.
Po dotarciu na dworzec AC-2 odnajdujemy naszą marszrutkę do Żółkwi i płacimy kierowcy. Bus zapełnia się w imponującym tempie i po kilku minutach jest już ścisk nie do opisania. Co prawda zajmujemy miejsca siedzące, ale w upale, jaki jest dzisiaj, ciężko się oddycha. Muszę także wspomnieć o tym, że pierwszy raz spotykam się z… rezerwacją miejsca w marszrutce. Państwo, którzy wykupili bilety do Żółkwi, wyprosili Pana z zajmowanego przez niego siedzenia, ponieważ na bilecie zakupionym przez nich w kasie były wskazane ich miejsca. Patrzymy na busa – rzeczywiście! Może i stanem technicznym marszrutka nie grzeszy, ale numeracja zaiste jest! 🙂
Droga do Żółkwi upływa nam sennie. Kilkadziesiąt kilometrów pokonujemy w ponad 40 minut. Dojeżdżamy na miejscowy dworzec autobusowy, na którym panuje gwar jak na jarmarku (w końcu dziś sobota) i oczekujemy na marszrutkę do Krechowa. W międzyczasie w pobliskim sklepie zakupujemy wodę mineralną.
Czekamy, czekamy, czekamy… i nic. Bus nie nadjeżdża, a więc stwierdzamy, że nie ma na co tracić czasu. Postanawiamy wyruszyć najpierw na zwiedzanie Żółkwi, a dopiero potem wybrać się do Krechowa.
Żółkiew to jedno z najciekawszych miast polskich Kresów. Została założona w 1594 r. przez hetmana polnego (później wielkiego) koronnego Stanisława Żółkiewskiego. To on sam stworzył koncepcję założenia urbanistycznego nawiązującą do renesansowego Zamościa, założonego wcześniej przez Jana Zamoyskiego. Sam Żółkiewski urodził się w pobliskiej wsi Turynka i był jednym z najwybitniejszych wodzów w dziejach Rzeczypospolitej. Po bohaterskiej śmierci w bitwie pod Cecorą, spoczął w podziemiach żółkiewskiego kościoła (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Na zamku w Żółkwi spędził dzieciństwo kolejny wielki Polak – Jan III Sobieski. Już po wstąpieniu na tron była to jedna z jego ulubionych rezydencji. Po wiktorii wiedeńskiej król urządził na zamku wystawę trofeów zdobytych na Turkach i przez wiele lat często tu bywał. Do 1939 r. przez budynkiem ratusza znajdowały się pomniki: jego i hetmana Żółkiewskiego (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Swe pierwsze kroki w mieście kierujemy w stronę pobliskiego zespołu dominikanów. Z zewnątrz kościół niespecjalnie zachęca do odwiedzin, natomiast gdy już wejdziemy do środka, jest się mile zaskoczonym. Najciekawszym elementem wyposażenia świątyni są nagrobki Sobieskich (Marka i Teofili z Daniłowiczów – ich szczątki obecnie spoczywają w kościele św. Trójcy w Krakowie) wykonane z czarnego marmuru. Ufundował je sam król Jan III Sobieski, który uważał świątynię za rodowe mauzoleum. Kościół był także sanktuarium maryjnym, w którym znajdował się cudowny obraz Matki Bożej Różańcowej (Żółkiewskiej) (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Mamy szczęście, że udało nam się obejrzeć wnętrze. Gdybyśmy pojawili się w świątyni kilka minut później, byłaby już zamknięta. Zadowoleni ruszamy na dalsze odkrywanie miasta!
Podążając na wschód ulicą Lwowską, na murze zauważamy tabliczkę w trzech językach: polskim, angielskim i ukraińskim, która przypomina nam, że znajdujemy się w zabytkowym mieście. Jak to miło spotkać polskie napisy w takim miejscu… .
Niestety… nasza radość nie trwa długo. Po przeciwnej stronie drogi zauważamy wielki socrealistyczny budynek, na którego ścianie frontowej umieszczono wizerunek zbrodniarza Stepana Bandery. Gdyby nie to, że chodzi o jednego z największych wrogów Polaków, można by się nawet śmiać, gdyż sposób, w jaki przedstawiono Banderę, jest po prostu żałosny i naiwny. Gdybym obudził się ze snu, mógłbym pomyśleć, że byłem w Korei Północnej, w której oddają cześć swojemu władcy. Tragikomiczne.
Po minięciu zespołu felicjanek stajemy przed przepiękną drewnianą cerkwią pw. Świętej Trójcy, w 2013 r. wpisaną na międzynarodową listę UNESCO. Nie omieszkamy zajrzeć do jej wnętrza.
Co prawda nie da się wejść całkowicie do środka, ale jest po prostu urzekająco. Dawno nie widziałem tak pięknego wystroju cerkwi. W zbudowanej w 1720 r. świątyni szczególną uwagę zwraca cudowny ikonostas z misternie rzeźbionymi carskimi wrotami (widocznymi na zdjęciu powyżej). I to właśnie one chyba najbardziej zapadły mi w pamięć. Są po prostu wspaniałe!
Idziemy dalej – cały czas prosto na wschód. Po kilku minutach dochodzimy do cmentarza miejskiego, na którym znajduje się wiele interesujących nagrobków. Skupiamy się oczywiście na polskich śladach napisów na mogiłach, choć coraz trudniej je wypatrzeć. Stopniowo giną pod coraz większą ilością ukraińskich grobów. Nic dziwnego. Po II wojnie światowej większość Polaków wysiedlono. Pozostały tylko znaki czasu… .
Na jednym z nagrobków odnajdujemy rok 1943 i napis „zginął nagle”. Nie chcemy się nawet domyślać, co może oznaczać ten zwięzły opis. Pamiętamy tylko o tym, że w okresie okupacji hitlerowskiej i działalności na tych terenach band UPA, w ten sposób kamuflowano zbrodnie ukraińskich morderców na Polakach. Nie można było pisać o tym, że zostali zamordowani, więc w ten tchórzowski i cyniczny sposób określano okoliczności ich śmierci (Korman A., Stosunek UPA do Polaków na ziemiach południowo-wschodnich II Rzeczypospolitej, Wyd. Nortom, wydanie II, Wrocław, 2010).
Na cmentarzu pojawiają się także oryginalne, już ukraińskie, mogiły. Wiele jest płyt nagrobnych ze zdjęciami i podobiznami zmarłych, a także m.in. grób obwieszony reklamówką z napisem BMW, czy poniższe „dzieło sztuki” nie pozostawiające wątpliwości, czym zajmowała się zmarła osoba.
Po kilkunastominutowym spacerze po nekropolii wracamy do centrum miasta. Postanawiamy sprawdzić, czy aby marszrutka do Krechowa nie stoi na przystanku dworcowym. No i stoi! Ha! Jest co prawda niesłychanie zatłoczona i prawie nie można oddychać, ale mamy transport! Ściśnięci jak ogórki w zalewie, ruszamy na zachód. 20 minut później wysiadamy na obrzeżach Krechowa. Do klasztoru bazylianów mamy stąd jeszcze ponad 3 km. Płacimy za przejazd 6 hrywien i ruszamy w dal!
To lllubię! Mimo upału i żaru lejącego się z nieba mam wrażenie, że właśnie tak wyobrażałem sobie Kresy. Wokół tylko pola i smagający policzki wiatr. Zniszczona droga i pojedyncze gospodarstwa. Co jakiś czas przejedzie samochód, ale tłoku na drodze nie uświadczysz. Aż chce się tu zostać!
Drogę do klasztoru wskazują nam drogowskazy, więc na pewno się nie zgubimy. W razie trudności orientacyjnych zawsze możemy pytać o drogę mieszkańców. Wskażą nam ją bez problemu. W końcu Krechów słynie z klasztoru, więc każdy „tutejszy” wie, jak się do niego dostać.
Wraz z rosyjskimi turystami próbujemy zatrzymać marszrutkę, ale niestety nie zmierza w kierunku zespołu bazylianów. Pozostają nam tylko własne nogi. Po prawie godzinnej wędrówce udało się! Przechodząc piękną, lipową aleją, stajemy przed bramą główną krechowskiego klasztoru.
Na przełomie XVI i XVII w. w rejony Krechowa przybyli dwaj prawosławni mnisi z kijowskiej Ławry Pieczersko-Kijowskiej i założyli tu monastyr. Początkowo mieścił się on w pieczarach w pobliskim lesie. Potem przeniesiono go w obecne miejsce. Za czasów Jana III Sobieskiego w miejscowości istniał pałacyk myśliwski monarchy, z uwagi na to, iż król lubił polować w tych okolicach (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Niemal od początków swego istnienia Krechów stał się ośrodkiem pielgrzymkowym. Kultem otaczano figurę św. Mikołaja, a także ikonę Matki Bożej Werchrackiej. Miejscowe odpusty gromadziły wielu wiernych. Po II wojnie światowej władze komunistyczne urządziły tu dzieciniec, potem zlikwidowały zgromadzenie i utworzyły szkołę rolniczą. Obiekt zwrócono bazylianom w 1990 r., a po odzyskaniu dwóch cudownych ikon odrodził się także ośrodek pielgrzymkowy (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Wkraczamy na teren klasztoru przez barokową bramę z końca XVIII w. Naszym oczom ukazuje się piękny dziedziniec, przed którym wzniesiono główną świątynię kompleksu: cerkiew pw. św. Mikołaja. To właśnie w niej znajdują się XVII w. cudowne ikony: św. Mikołaja oraz Matki Bożej Werchrackiej (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Wchodzimy do środka. Trwają przygotowania do ceremonii zaślubin. Jak widać, miejsce jest popularne wśród narzeczonych, którzy właśnie w tym miejscu chcieliby powiedzieć sobie sakramentalne „tak”. Wnętrze nie robi na nas jednak oszałamiającego wrażenia. Owszem, jest ładne, ale bez przesady. Wg mnie piękniejsza jest cerkiew pw. św. Trójcy w Żółkwi, ale o gustach się nie dyskutuje :).
Teren zespołu klasztornego otacza XVII w. mur oraz trzy baszty. Na dziedzińcu kilka lat temu odtworzono drewnianą cerkiew pw. Przemienienia Pańskiego, która istniała dawniej w tym miejscu. Na zboczu pobliskiej Pobojnej Góry znajduje się stara kaplica Grobu Pańskiego (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Na terenie klasztoru spędzamy ponad pół godziny. Odwiedzamy także sklep z pamiątkami, gdzie można kupić interesujące nas przedmioty i wyruszamy na odkrywanie okolic!
Zastanawiamy się, czy podążać w kierunku cudownego źródła (mającego podobno moc uzdrawiającą), czy jaskini zwanej Pieczarą Jojiła (wchodzi się do niej po tzw. Kamieniu św. Piotra), w której żyli ponoć pierwsi mnisi. Jedno jest pewne: dotrzecie tam, gdzie chcecie, gdyż oznakowanie doprowadzi Was zarówno do źródła, jak i jaskini.
Wybieramy źródło. Obchodząc mury klasztoru dokoła, wchodzimy na obszar Jaworowskiego Parku Narodowego utworzonego w 1998 r. i pokrytego w większości lasem. Naszym oczom ukazują się wąwozy i doliny górskich potoków. Jeden z nich płynie od cudownego źródła w dół. Jego kolor nie zachęca do picia wody, więc nie zamierzamy tego robić. Po minięciu rozwrzeszczanej grupy dzieci, docieramy do kapliczki ze źródłem.
Można tu odpocząć i odetchnąć po sporym podejściu, które było naszym udziałem. Napełniamy butelkę wodą, kontemplujemy widoki i wracamy. Żółkiew czeka!
Docieramy do przystanku marszrutek (tak, tak, tutaj też one docierają) i czekamy aż nadjedzie. W międzyczasie spotykamy liczne grono turystów z Polski, którzy wybrali się na odkrywanie Kresów. Liczenie na to, iż bus spod samego klasztoru do Żółkwi pojedzie akurat wtedy, gdy będziecie tego potrzebować, jest bezsensowne, gdyż jeździ on bardzo rzadko. Na szczęście zgodnie z rozkładem jazdy. Około 15.15 marszrutka do Lwowa podjeżdża, zajmujemy miejsca w środku i ruszamy w kierunku Żółkwi! Po drodze spotykamy ukraińskiego żołnierza (ciekawe, gdzie jedzie) i zza okna podziwiamy przepiękne Kresy.
Krechów zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie, choć bardziej od wnętrz klasztornych podobało nam się otoczenie całego założenia. Nie żałujemy ani czasu spędzonego w zatłoczonej marszrutce, ani wędrówki w upale pod górę, dlatego z całego serca polecamy Wam to miejsce na odwiedziny. Jeśli pragniecie odpocząć od wielkomiejskiego gwaru Lwowa, przyjeździe do Krechowa! Nie zawiedziecie się.
Galeria zdjęć z pobytu na Kresach do obejrzenia tutaj.