Wśród jodeł olbrzymich – z Koniny na Kudłoń

Dawno nie byłem w Gorcach. Pewnego dnia stwierdziłem, że czas w końcu to zmienić. Chodziła mi po głowie trasa krótka, a zarazem z dogodnym dojazdem z Krakowa, na której można spotkać coś interesującego i wyjątkowego. Wybór padł na szlak czarny z osiedla Koniny zwanej Halamy na Kudłoń, a następnie zejście do Lubomierza.
Szlak liczy zaledwie 11 km długości. Co prawda fragmentów „po płaskim” prawie na nim nie znajdziemy, ale za to możemy podziwiać stare gorczańskie szałasy (o ich historii i ciekawostkach możecie przeczytać tutaj – bardzo interesujący artykuł – polecam) oraz osobliwości natury. Spokojnie można przejść go w 5 godzin, a zatem jest to idealna trasa na choćby półdzienny spacer. Z tego właśnie względu, mając zajęty sobotni wieczór, postanowiliśmy wykorzystać pozostałą część dnia i wybrać się w góry.
Na krakowski dworzec autobusowy przybywamy przed 7:00. Punktualnie o pełnej godzinie odjeżdża nasz bus do osiedla Konina Halamy, z którego wyruszymy na wędrówkę. Podróż do miejsca przeznaczenia zajmie nam ok. 1,5 godziny, a więc stosunkowo niewiele.
Konina jest długą miejscowością, dlatego nie wysiadajcie w centrum miasta, lecz dojedźcie do końcowego przystanku. W przeciwnym wypadku będziecie musieli przejść wiele metrów asfaltową drogą, co jest zupełnie niepotrzebne.
Po dotarciu na miejsce ruszamy w góry! Początkowy odcinek trasy nie jest zbyt ciekawy. Przebiega szosą na południe wzdłuż potoku Konina. Po ok. 500 metrach skręcamy w lewo na most na potoku, a następnie tuż za nim w prawo. Opuszczamy asfaltową drogę, aby rozpocząć wspinaczkę na Kudłoń.

Po kilku minutach osiągamy granicę Gorczańskiego Parku Narodowego. Podejście robi się coraz bardziej strome. Pojawiają się schody, a także… pierwsze jodły. Na początku „normalne”, lecz po pewnym czasie już dość spore, które w tym miejscu są wyjątkowe.
Tutejsze jodły osiągają rekordowe rozmiary. W okolicy zinwentaryzowano aż 31 pomnikowych drzew! Wiele spośród nich liczy 35 – 40 metrów wysokości, a ich średnica przekracza 100 cm w pierśnicy (czyli mierząc 1,3 m od gruntu). Są również bardzo stare. Mają nawet 250 – 300 lat. Warto także wspomnieć, że właśnie tutaj rośnie największa rozmiarami jodła w całym Gorczańskim Parku Narodowym (i zapewne jedna z największych w Polsce) o wysokości 41 metrów i obwodzie 138 cm w pierśnicy (Cieszkowski M. i inni, Gorce – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2004). Jedną z takich pięknych, gorczańskich jodeł możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej.

Wspinamy się coraz wyżej przez piękny las. Na jednym z zakrętów szlaku zatrzymujemy się na chwilę, robiąc sobie krótki odpoczynek. Po dalszych kilku minutach docieramy do miejsca, w którym umieszczono ostrzeżenie dla turystów: „Poruszanie się podczas wiatru, opadów, okiści śniegowej grozi niebezpieczeństwem!”. Hmmm… co prawda dzisiaj wieje, ale nie na tyle, aby nie można było iść dalej. Po chwili wychodzimy na polanę Cyrla Hanulowa.

Wreszcie możemy choć na chwilę odpocząć. Polana znajduje się na wypłaszczeniu grzbietu, co skrzętnie wykorzystujemy, przysiadając na pobliskim zwalonym drzewie.

Znajduje się tu interesujący szałas pokryty czerwoną dachówką. Podchodzę bliżej i zaglądam do środka, jednak z zewnątrz prezentuje się zdecydowanie lepiej niż od środka. Powiem tak: w przypadku nagłej potrzeby noclegu… ujdzie, choć na wygody rzecz jasna nie ma co liczyć :). Oblepiony pajęczynami opuszczam ten zabytek i, już razem, podążamy dalej.
Warto wspomnieć, że z polany można podziwiać Masyw Kudłonia, choć na bardziej rozległe widoki niestety się nie nastawiajmy. Ale… panoram się jeszcze doczekamy.

Podczas wędrówki przez las w dalszym ciągu towarzyszą nam okazałe drzewa, głównie jodły. Na tym odcinku szlak biegnie płasko, a więc możemy przez jakiś czas odpocząć od stromego podejścia. Gdy las się kończy, wychodzimy na kolejną gorczańską polanę Kopa.
Pierwsze co rzuca nam się w oczy, to tablica informacyjna, którą umieszczono tutaj wraz z ławeczkami i stolikiem na odpoczynek. Możemy się z niej dowiedzieć co nieco o orłach przednich, gdyż polana jest miejscem, z którego da się obserwować te piękne i duże ptaki. Na tablicy umieszczono także rysunek panoramy, jaką możemy podziwiać z Kopy.
A jest co oglądać. Przez nami odsłaniają się cudowne widoki na Beskid Makowski i Wyspowy. Od zachodu na pierwszym planie pojawiają się kolejno: Luboń Wielki, Zembalowa, Szczebel, Lubogoszcz, Wierzbanowska Góra, Ciecień, Śnieżnica, Ćwilin, Kostrza, Łopień, Jasień, a na końcu najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego – Mogielica. Miejsce jest cudowne i dlatego spędzamy tutaj kilkanaście minut.
W północnej części polany zauważamy pozostałości po szałasie, który jeszcze kilkanaście lat temu miał charakterystyczny dach z tzw. wypustem, czyli przedłużeniem osłaniającym wejście przed deszczem. Był to wyjątkowy typ szałasu, nawet w samych Gorcach, które, jak wiadomo, szałasami stoją. W pobliżu znajduje się jaskinia zwana Szczeliną w Kudłoniu (Cieszkowski M. i inni, Gorce – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2004).
Pojawiają się pierwsze krzewy borówek, które od tej pory będą nam towarzyszyć przez znaczną część wycieczki. Aż chciałoby się je skosztować, gdyby tylko były już dojrzałe… . Żeby nie było, nie namawiam Was do tego. W końcu jesteśmy na obszarze parku narodowego, co oznacza, że nie możemy zbierać niczego, nawet borówek (albo jagód – co kto tam woli 🙂 ). A że borówek w górach jest pod dostatkiem, polecam zbierać je w innych miejscach. W Gorcach będzie więcej dla mnie (haha, taki suchar :D).
Za polaną zaczynamy ponownie podchodzić przez las. Mijamy niewielkie odsłonięcia piaskowcowych skałek (są ledwo widoczne), a także polany: Figurki Niżne, Średnie i Wyżne. Po drodze spotykamy przepiękne drzewo obrośnięte miłym w dotyku mchem. Jest idealne do sylwoterapii, czyli leczenia drzewami. Nie możemy się powstrzymać i przytulamy się do niego. Coś wspaniałego!

Z polanek odsłaniają się widoki na centralną część Gorców. Szczególnie efektownie prezentują się: Hala Długa oraz Jaworzyna Kamienicka z widoczną Bulandową Kapliczką. Widać nawet schronisko pod szczytem Turbacza.
Z roślin, które zauważamy na szlaku, naszą uwagę zwraca przede wszystkim charakterystyczna ciemiężyca zielona, występująca tutaj niezwykle obficie i objęta częściową ochroną.

Wychodzimy na główny grzbiet Kudłonia i spotykamy szlak żółty. Jesteśmy na polanie Pustak. Roztacza się stąd wspaniały widok na Gorce i Tatry, choć niestety musimy przyznać, że dzisiaj najwyższe góry w Polsce nie są zbyt dobrze widoczne. Siadamy na ławce i chwilę odpoczywamy.

Ruszamy dalej w kierunku wierzchołka Kudłonia. Po ponad 500 metrach spotykamy tabliczki, które nakazują skręt w lewo, co też czynimy, jednocześnie opuszczają szlak żółty. W ogóle muszę stwierdzić, że oznakowanie na naszej dzisiejszej trasie jest bardzo dobre. Są mylne miejsca, ale tylko na trasie powrotnej, czyli tej, którą właśnie zaczynam opisywać, ale jeśli będziecie czujni, nie powinniście się zgubić.
Z rozstaju szlaków na szczyt Kudłonia idziemy zaledwie 100 metrów. Szczerze mówiąc, od czasu, gdy byłem tu ostatnim razem (jakieś 7 – 8 lat temu) niewiele się zmieniło. Może tylko to, że postawiono tu krzyż (choć nawet nie pamiętam, czy już wtedy stał, czy nie). Pamiętam za to, że nie jest to punkt widokowy. Aby podziwiać widoki spod Kudłonia, należy zejść nieco poniżej szczytu, co też zaraz zrobimy.
Spędzamy na wierzchołku kilka minut i rozpoczynamy strome zejście po schodkach. Gdy dochodzimy do poprzecznej ścieżki, wybieramy drogę w lewo (pierwsze mylne miejsce). Oznakowanie jest stąd widoczne w zasięgu wzroku, ale trzeba się skupić, aby je dostrzec. Kontynuujemy zejście, podziwiając piękny gorczański bór.

Powoli zaczynam odczuwać kolana, choć to przecież dopiero początek drogi powrotnej. Świadczy to tylko o jednym: jest tu naprawdę stromo i nie warto się spieszyć, tym bardziej, że po kilkuset metrach czeka na nas przepiękna widokowa polana Kudłoń.
Na pobliskiej tablicy umieszczono informacje o kolejnym gorczańskim zwierzaku – rysiu, który bywa widziany w okolicach masywu Kudłonia, a także rysunek panoramy, jaką możemy stąd podziwiać. A jest równie piękna i urocza jak ta, którą oglądaliśmy z polany Kopa. Od zachodu widoczne są podobne szczyty, jak ze wspomnianej wcześniej hali, choć Lubonia Wielkiego na zachodzie już nie zobaczymy. Za to na wschodzie panoramę uzupełniają: Pasmo Łososińskie, Cichoń i Ostra.
Spędzamy tu prawie pół godziny, relaksując się, posilając i kontemplując widoki. Tak bardzo chciałoby się tu zostać na dłużej, ale już czas ruszać dalej!

Mijamy kolejne skupiska borówczysk. Ile ich tutaj jeeeeest?! Tylko spójrzcie na zdjęcie obok! Aż ślinka cieknie! Cóż… taka „szkoda”, że jest tu park narodowy… . Nic to! Czeka już na nas Kudłoński Baca, więc czym prędzej zmierzamy w jego stronę.

Po kilku minutach zauważamy wielką ambonę skalną. – To musi być on! – myślimy. Pewni swego robimy zdjęcia i zbliżamy się do skałki. Nie namawiam Was do złego, czyli do wejścia na sam ostaniec, bo to także na obszarze parku narodowego jest zabronione, ale chcę tylko wspomnieć, że ścieżka do niego jest wydeptana… i roztaczają się stąd piękne widoki na północ 🙂 .
Zadowoleni idziemy dalej. Chwilę później zauważamy kolejną skałkę. A więc to jest Kudłoński Baca! Zdziwieni podchodzimy bliżej. Szlak nie prowadzi bezpośrednio do Bacy, ale odbija od niego lekko w lewo (skręt i tablica są dobrze widoczne – na pewno zauważycie).
Kudłoński Baca to jedna z najsłynniejszych wychodni skalnych w Gorcach. Jej obecny kształt utworzył się w okresie ostatniego zlodowacenia, kiedy to pod wpływem czynników klimatycznych zachodziło wietrzenie mrozowe i erozja. Przekładając to na prostszy język, zamarzająca w szczelinach skały woda rozsadzała ją stopniowo na kawałki, a pozostałe czynniki dopełniały dzieła zniszczenia). To tak w skrócie, bowiem dokładny przebieg powstawania skałki jest bardzo skomplikowany. Warto wspomnieć, że trwa on do tej pory, choć jest mniej intensywny. Zainteresowanych geologią Gorców i Kudłońskiego Bacy odsyłam na tę stronę internetową.

Z Kudłońskim Bacą związana jest także legenda, którą przypisuje się chyba każdej samotnie stojącej skałce. Przytacza ją ludowy gawędziarz Sebastian Kurek z Koniny. Opowiada on, że gdy na początku XX w. wznoszono kościół w Lubomierzu, Lucyfer postanowił go zniszczyć, zanim zostanie ukończony. Polecił jednemu z diabłów, aby wziął w szpony największy górski kamień i zrzucił go na powstającą budowlę. Upomniał go, aby zrobił to szybko, zanim zadzwonią dzwony w jednej z pobliskich miejscowości. Diabeł wyruszył z samego rana. Głaz był ciężki, więc szło mu bardzo wolno. Gdy w południe zobaczył Lubomierz, w Niedźwiedziu uderzono w dzwony na Anioł Pański. Ich głos odebrał moc czortowi, który cisnął go na zbocza Kudłonia i… zwiał (Cieszkowski M. i inni, Gorce – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2004). Tak oto Kudłoński Baca stoi w tym miejscu do dziś.

Opuszczamy dostojnego gospodarza Kudłonia i rozpoczynamy bardzo strome zejście. Mijamy kolejno polany: Pyrzówka i Kosarzysko, na której spotykamy pozostałości po jednym z gorczańskich szałasów. Łezka się w oku kręci na wspomnienie, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu służyły one swym gospodarzom. Wielka szkoda, że dziś już nikt o nie nie dba. Wielka szkoda, że kultowy wypad owiec w Gorcach zanikł, choć próbuje się go przywracać (np. na Hali Długiej pod Turbaczem). Miejmy nadzieję, że przyjdą lepsze czasy i odbudowane szałasy znów będą cieszyć oczy podróżników, bo jak na razie z każdym rokiem jest ich coraz mniej i są w coraz gorszym stanie.
Idąc dalej, mijamy długą polanę Jastrzębie. Ponoć w pobliżu gnieżdżą się te drapieżne ptaki, stąd jej nazwa. Widoki z hali niestety nie są tak okazałe, jak choćby z polany Kudłoń. Drzewa, które stopniowo zawłaszczają Jastrzębie, są coraz wyższe, co utrudnia podziwianie widoków, dlatego też nie zatrzymujemy się tutaj, tylko idziemy dalej.

Po wejściu w las docierają do nas złowieszcze dźwięki. Wydaje nam się, że to grzmoty, ale nie jesteśmy pewni. Chwilę później sytuacja się powtarza. Zaczyna huczeć. Nasze wątpliwości zostały rozwiane. Jest burza. Przez niewielki prześwit między drzewami patrzymy w górę. Widać piękne, niebieskie niebo. Na niewielkiej polance dostrzegamy ciemne chmury na północy. Z kierunku ich przesuwania się wnioskujemy, że burza nas ominie, choć w przypadku tego zjawiska niczego nie można być pewnym. Jak dobrze, że schodzimy z grzbietu!
Niestety nie możemy iść zbyt szybko, gdyż szlak z wygodnej ścieżki zmienił się w nieprzyjemną kamienną drogę. Cóż poradzić… . Jedyną zaletą takiej sytuacji jest to, że w „ścianach” wąwozu odnajdujemy ładnie warstwowany flisz karpacki, czyli skałę budującą w dużej części polskie Karpaty. W wielu z poprzednich wpisów wspominałem o tym, czym jest flisz karpacki, dlatego teraz tylko przypomnę, że są to naprzemianległe warstwy skał osadowych morskiego pochodzenia (najczęściej piaskowców i łupków). Co prawda znam miejsca, gdzie można obserwować dużo bardziej interesujące odsłonięcia, ale trzeba się cieszyć tym, co jest na szlaku :).

Wąwóz się kończy. Wychodzimy na pola nad Lubomierzem, który jest stąd bardzo dobrze widoczny. Z prawej strony mijamy szałas (o dziwo posiadający dach). Od tego miejsca zalecam maksymalne skupienie, bowiem można się zapędzić i pójść za daleko, co przydarza się właśnie nam.

Widząc przed sobą ciemne, stalowe chmury i burzę szalejącą na północ od nas, nie patrzymy na oznakowanie, lecz kierujemy się wyraźniejszą drogą na północ. Błąd. Należy podążać wzdłuż pasa zieleni, którym płynie potok Rosocha (czyli w kierunku północno-wschodnim). Oznakowanie do końca naszej trasy (z uwagi na przebieg przez pola) nie będzie już idealne, dlatego warto być skupionym i korzystać z mapy.
Idąc za znakami czarnymi, dojdziecie do wspomnianego potoku, przekroczycie go, a następnie asfaltową drogą dotrzecie do centrum Lubomierza przy kościele. Po drodze będziecie mogli podziwiać warstwy fliszu karpackiego, o których pisałem wcześniej.
Jednak jeśli się zgubicie i zejdziecie z grzbietu na północ (tak jak my), nic wielkiego się nie stanie. Po prostu dojdziecie na skraj miejscowości nieco dłuższą drogą. Ważne, aby w przybliżeniu, idąc uliczkami Lubomierza, wybierać kierunek północny marszu.
Dochodzimy do drogi wojewódzkiej nr 968 prowadzącej z Zabrzeży do Lubnia. Nie zdążyliśmy na autobus do Krakowa, który odjechał kilka minut temu. Na szczęście po chwili zatrzymuje się bus do Mszany Dolnej. Wsiadamy i docieramy na mszański dworzec. Przyjeżdża bus do Krakowa, a w nim… znajomy kierowca, z którym podróżowaliśmy do Koniny :). Zajmujemy miejsca i… w tym momencie zaczyna padać. Co za szczęście! Zdążyliśmy dosłownie w ostatniej chwili!
Jadąc przed ulewę docieramy do Krakowa. Teraz deszcz ani burza nam już nie przeszkadzają. Po raz kolejny wyjazd okazał się udany!