Dwie Słowacje: Bratysława i Žilina, czyli powrót do domu
Deszczowy ranek choć trochę osładza nam zderzenie z rzeczywistością. To już niedziela i za kilka godzin wyjedziemy z Bratysławy. Po porannym ogarnięciu się i skonsumowaniu lekkiego śniadania udajemy się na zakupy.
W pobliskim sklepie zaopatrujemy się w to, co Słowacy mają najlepsze: czekolady Studentskie. Zapas kilku sztuk powinien nam wystarczyć na jakiś czas, choć, jak to często bywa w przypadku tych słodkości, jak już się zacznie je pożerać, nie można przestać 🙂 .
Z ciężkimi plecakami kierujemy się w stronę dworca kolejowego i wychodzimy na peron. Uważajmy, aby wsiąść do właściwego pociągu. Przy peronie, na którym czekamy, stoją dwa składy. Obydwa odjeżdżają do Koszyc, ale na każdy z nich wymagany jest inny bilet. Wynika to z faktu, iż tę trasę obsługują dwaj przewoźnicy: Regiojet (droższy, ale szybszy) i ZSSK (tańszy, ale wolniejszy). Nigdzie nam się nie spieszy, więc zajmujemy miejsca w pociągu ZSSK. Do odjazdu pozostało kilkanaście minut.
Czy Bratysława jest warta odwiedzin? Na pewno tak, choć w moim mniemaniu nie jest to miasto, do którego chciałoby się wracać co jakiś czas. Są piękniejsze miejsca na naszej planecie – z tym polemizować się nie da. Dzięki swoim dziwnym pomnikom oraz z uwagi na wzajemne przenikanie się zabytków historii, socrealistycznej zabudowy i nowoczesności, słowacka stolica posiada interesującą atmosferę, którą warto poczuć.
Bratysława jest drogim miastem. Wizerunek taniej Słowacji z pewnością nie jest zauważalny w jej stolicy. Bliskość Wiednia i europejska waluta, którą nasi południowi sąsiedzi przyjęli kilka lat temu sprawiła, że dla przeciętnego Polaka wyprawa do Bratysławy na kilka dni jest sporym wydatkiem. Co prawda w porównaniu z nieodległym Wiedniem wciąż jest to miasto tanie, ale nie jest to pocieszająca informacja dla naszych kieszeni.
Nie ma tu zabytków światowej klasy ani muzeów znanych na całym świecie. Stare Miasto da się obejść w przeciągu kilkudziesięciu minut, a mając jeden dzień przerwy w podróży, można go spokojnie wykorzystać właśnie na zwiedzanie stolicy, gdyż więcej nie potrzeba. Ale czy aby na pewno nie potrzeba? Mam nieodparte wrażenie, że Bratysławę odkrywa się stopniowo, mieszkając w niej na co dzień i poznając każdy jej szczegół. Spacerując po ulicach, widać, że to miasto radosne i patrzące na siebie z przymrużeniem oka.
Po tym co napisałem możecie stwierdzić: „Po co jechać do Bratysławy, skoro tak blisko Wiedeń i Budapeszt?” Może dlatego, że nie ma tu tylu turystów ilu w austriackiej i węgierskiej stolicy, a na Starym Mieście nie sposób się zgubić? Może dlatego, że z naszymi południowymi sąsiadami łatwiej jest nam się dogadać?
Decyzję o odwiedzeniu Bratysławy pozostawiam Wam. Nie musicie jechać do niej specjalnie, ale jeśli będziecie w Wiedniu pomyślcie o tym, czy choć na jeden dzień nie „wyskoczyć” za granicę. Pociągi między stolicami kursują bardzo często, a zatem można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i choć na chwilę odpocząć od miasta artystów i sztuki i zamienić je na rzecz klimatycznej Bratysławy. I właśnie do tego serdecznie zachęcam :).
Pociąg do Žiliny odjeżdża o czasie. Z uwagi na to, iż Słowacy także kończą dziś długi weekend, w przedziałach ciężko o wolne miejsce. Okazuje się, że większość pasażerów ma wykupione miejscówki. Nie my. Gdyby szanowny pan w kasie poinformował nas o takiej możliwości, z pewnością byśmy z niej skorzystali. € 1 za pewność miejsca siedzącego to niewielkie pieniądze, a w perspektywie ewentualnych dwóch godzin spędzonych na stojąco – tym bardziej.
No i stało się! W Trnavie do przedziału wkracza niesympatyczna pani z wykupioną miejscówką. Można kulturalnie przeprosić i zając miejsce, ale nie! Wielka dama zachowuje się tak, jakby fotel był jej dożywotnią własnością. Cóż poradzić… . Opuszczamy przedział i przez niecałe pół godziny stoimy na korytarzu. Na szczęście w końcu zwalniają się miejsca i zajmujemy je. Tym razem mamy nosa. Na nasze siedzenia nikt nie zakupił miejscówek, więc do Žiliny możemy spokojnie relaksować się i podziwiać pejzaże za oknem.
W końcu dojeżdżamy do Žiliny – jednego z najludniejszych i najważniejszych miast Słowacji. Pierwsza rzecz, która zwraca naszą uwagę, to witraż w budynku dworca przedstawiający mieszkańców w regionalnych strojach – jeden z wielu, jakie się tu znajdują. Na odkrywanie uroków miasta mamy ponad godzinę. Ulicą Národną kierujemy się w stronę centrum.
Może jesteśmy przewrażliwieni, ale od razu zwracamy uwagę na policję, która spisuje na ulicy pijanych ludzi. A jeśli już zeszliśmy na temat społeczeństwa należy wspomnieć, że między Bratysławą, a Žiliną zaznacza się spora różnica, jeśli chodzi o frekwencję na ulicach o każdej porze dnia i nocy.
Deptak, którym podążamy, jest jednym z głównych szlaków miasta, a mimo tego nie widać na nim tłumów, że o turystach nie wspominając. Ci przeważnie mijają Žilinę, traktując ją jako stację przesiadkową w kierunku Polski, Pragi, Bratysławy, Małej Fatry, Popradu, czy Koszyc. Miasto jest bowiem ważnym węzłem kolejowym i drogowym. Do tej pory, ilekroć bywałem w pobliżu, tylko przejeżdżałem przez centrum, nie zatrzymując się ani na chwilę. Czas to zmienić!
Docieramy na Námestie Andreja Hlinku – jeden z głównych placów miasta. Tu spotykamy kolejną „ekipę”, która już zdążyła uraczyć się porcją alkoholu. Ale… może trochę o zabytkach, gdyż to one, a nie miejscowe pijaczki, leżą w kręgu naszych zainteresowań.
Plac znajduje się na miejscu pierwotnego koryta Wagu – rzeki przepływającej przez Žilinę. W XVII w. zbudowano tu browar i miejską rzeźnię. Podążamy w kierunku górującej nad nim Katedry św. Trójcy. Więcej informacji o tym, a także o innych zabytkach możecie przeczytać na tej stronie internetowej.
Początki katedry sięgają XV w., choć wcześniej na jej miejscu stał już zamek. Do świątyni prowadzą kamienne schody z balustradą, a przed nią znajduje się niewielka fontanna oraz pomnik śś. Cyryla i Metodego (www.tikzilina.eu/pl). Patrząc na obiekt z perspektywy, całość sprawia imponujące wrażenie. Wg mnie to najciekawszy punkt miasta i koniecznie musicie tu zajrzeć, będąc w Žilinie.
Wchodzimy po schodach ulicą Farską, aby po chwili skręcić w prawo, w kierunku Kościoła św. Barbary i Klasztoru Franciszkanów. Nieopodal spotykamy jeden z najciekawszych budynków secesyjnych w mieście i Słowacji. To Palác Rosenfeldov zbudowany w 1907 r. (www.tikzilina.eu/pl).
Już tylko kilka kroków dzieli nas od drugiego ważnego rynku Žiliny. To Mariánskie námestie, czyli mówiąc prościej: Plac Mariacki. Podcieniowe kamieniczki i ławeczki rozmieszczone w przestrzeni sprawiają, że aż chce się tutaj odpocząć. To miejsce, podobnie jak Námestie Andreja Hlinku, zasługuje na Wasze odwiedziny. Jestem pewien, że nie pożałujecie.
Przy placu naszą uwagę przykuwają dwa budynki. Pierwszy spośród nich to miejski Stary Ratusz z początków XVI w., a drugi: Kościół Nawrócenia św. Pawła Apostoła wraz z klasztorem. Odrapany tynk nie świadczy zbyt dobrze o gospodarzach budynku, a jest to dziwne tym bardziej, że obiekt ten znajduje się w samym centrum miasta.
Mariánske námestie kryje jeszcze jeden pomnik – barokową rzeźbę Niepokalanej Panny Maryi z 1738 r. Matka Boska umieszczona na jego szczycie jedną stopą przydeptuje węża oraz stoi na kuli ziemskiej i półksiężycu o ludzkim profilu. Na cokole monumentu znajduje się wizerunek św. Floriana (www.tikzilina.eu/pl).
I… to by było na tyle, jeśli chodzi o najciekawsze zabytki miasta, które odwiedzamy. Žilina może i nie jest turystyczną mekką Słowacji, ale w przypadku wolnego czasu, choćby na przesiadkę na inny pociąg, warto po niej pospacerować. Do zabytków, których nie wymieniłem, a które również zasługują na uwagę, zaliczają się z pewnością: Cmentarz Żydowski oraz Zamek Budatín z XIV w.
Wracamy na dworzec główny, po drodze zakupując porcję lodów. Jakże ich cena różni się od tej, jaką przyszło nam zapłacić w Bratysławie! Jedna gałka kosztuje tutaj € 0,7, czyli o € 0,3 taniej niż w stolicy. Niby niewiele, ale proporcjonalnie bardzo dużo.
Pociąg jest już podstawiony. Zmierza do czeskiej Pragi, ale my potrzebujemy dostać się tylko do Czeskiego Cieszyna. Po około godzinie jazdy meldujemy się na miejscu. Do Polski nie zostało wiele kilometrów.
Po czeskiej stronie granicy spotykamy bardzo wielu Polaków. No tak… dzisiaj w kraju święto, a alkohol trzeba gdzieś kupić, skoro sklepy w Polsce są pozamykane 🙂 . Dochodzimy do dworca busów przy ul. Hejduka i oczekujemy na przyjazd środka transportu do Krakowa. Jesteśmy mile zaskoczeni, że nie ma tłumów mimo kończącego się „długiego” weekendu.
Zajmujemy miejsca w pojeździe i ruszamy. W drodze powrotnej zastanawiamy się, czy kierowca ściga się z innym autobusem, czy nam się tylko wydaje. Chyba jednak nie… . O ile normalnie bardzo lubię jazdę autokarem, o tyle w tym przypadku moje wrażenia i odczucia są zgoła inne.
Na szczęście po kilkugodzinnej jeździe docieramy cali i zdrowi na krakowski dworzec autobusowy. Skończył się kolejny wspaniały weekend. Jutro poniedziałek i powrót do szarej rzeczywistości. Apeluję zatem wszem i wobec: Jedźcie, proszę, do Bratysławy! Ona jest naprawdę piękna :).
Galeria zdjęć z Bratysławy i Žiliny do obejrzenia tutaj.
Słowacji nie znam przyznam szczerze. Byłem na Spiszu w Bardiowie, w Kupelach oraz w Starej Lubovni, widziałem dwa hrady, przejeżdżałem też przez Preszów oraz Koszyce, ale niestety Bratysławy i Ziliny na oczy nie widziałem. Dzięki wielkie za ten wpis. Mam nadzieję że tam się pojawię.
Pozdrawiam serdecznie
Widziałeś prawdziwą Słowację w takim razie. Bratysława z resztą kraju ma mało wspólnego – różni się bardzo dużo. Ale polecam, aby porównać właśnie te „dwa światy” i zobaczyć, jak są odmienne.
Pozdrawiam!