Z dreszczykiem grozy: Stary Sącz – Przehyba

Zima jest już odległym wspomnieniem, a za oknem coraz intensywniej świeci słońce. Wyjątkowo jednak chciałbym Was dzisiaj zabrać na trudną, zimową wędrówkę jednym ze szlaków Beskidu Sądeckiego, która była naszym udziałem w połowie lutego. Tytuł wpisu jest nieprzypadkowy, ale aby zrozumieć dlaczego, warto dotrwać do końca relacji.

Trasa, którą opiszę, to najdłuższe, a zarazem chyba najmniej popularne dojście do schroniska na Przehybie. Żółty szlak ze Starego Sącza wiedzie przez długi odcinek asfaltowymi drogami i może właśnie dlatego wielu turystów wybiera inne – krótsze i mniej męczące podejścia – choćby ze Szczawnicy.

Opisywana trasa jest dla mnie ważna z jednego – mogłoby się wydawać – prozaicznego powodu. Otóż ostatni raz szedłem nią podczas studenckiego, weekendowego wyjazdu cztery lata temu. Niby tak niedawno, a jednak czas płynie szybciej niż byśmy chcieli i podejrzewali. Wyruszam zatem z Mają śladem wspomnień o miłych, sympatycznych czasach. Przed nami nieco ponad 15 km marszu i wspinaczki. Zapraszam do wędrówki!

Autobus do Nowego Sącza już oczekuje nas na przystanku. Aby wyruszyć z Krakowa przed godziną 7, musieliśmy wstać o nieludzkiej porze, ale w końcu… czego się nie robi dla przyjemności chłonięcia górskich widoków i powietrza? 🙂 Podróż do stolicy Sądecczyzny mija nam szybko i sennie. Organizmu się nie da oszukać. Wykorzystujemy każdą chwilę, aby choć trochę odespać krótką noc.

Po przybyciu na nowosądecki dworzec autobusowy od razu „łapiemy” busa do… Starego Sącza. Kilkanaście minut później jesteśmy już na pięknym i zadbanym rynku.

Rynek w Starym Sączu w Małopolsce
Rynek w Starym Sączu

Stary Sącz to jedno z najstarszych i najpiękniejszych miast na Sądecczyźnie. Bywałem tutaj nie raz i mogę z czystym sumieniem polecić je jako idealne miejsce na sobotni bądź niedzielny wypad. Zabytków jest tu co niemiara i mam nadzieję, że po pierwszej wizycie w mieście będziecie chcieli wracać do niego częściej.

Bus zatrzymuje się na samym rynku. Tym razem nie zwiedzamy miasta. Gdybyśmy chcieli to zrobić, moglibyśmy nie dojść do schroniska na czas. Chciałbym Wam jednak odrobinę przybliżyć historię i główne zabytki Starego Sącza, aby dzisiejszy opis nie skupiał się tylko na górskich przeżyciach.

Początki miasta sięgają okresu średniowiecza, kiedy to w 1270 r. otrzymało prawa miejskie. Od tego czasu jest z nim nierozłącznie związana postać węgierskiej królewny – św. Kingi, która właśnie tutaj sprowadziła franciszkanów i klaryski, do których sama przed śmiercią przystąpiła. Zasłynęła wieloma cudami, utrwalonymi w legendach (Mościcki B., Beskid Sądecki – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2002).

We współczesnej historii Starego Sącza ważnym wydarzeniem były odwiedziny Ojca Świętego Jana Pawła II, który 16 VI 1999 r. odprawił na pobliskiej łące mszę świętą, podczas której kanonizował św. Kingę. Uczestniczyło w niej około 600 tys. wiernych. Było to największe zgromadzenie w historii Sądecczyzny (Mościcki B., Beskid Sądecki – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2002).

Mieszkańców Starego Sącza nazywano dawniej bryjokami. Określenie to pochodzi od nazwy potrawy. Od średniowiecza miasto słynie z końskich targów, na które zjeżdżają hodowcy nie tylko z najbliższych okolic (Mościcki B., Beskid Sądecki – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2002).

Wyruszmy na miasto, w którym prawie na każdym kroku spotkamy zabytek historii!

Zwiedzanie rozpocznijmy od rynku, przy którym zachowały się piękne domy z podcieniami. Brukowana nawierzchnia największego placu w mieście sprawia, że lepiej odczuwa się klimat minionych lat. Jak dobrze, że nie wylano tutaj asfaltu, co bezpowrotnie zmieniłoby na gorsze odbiór tego miejsca. Będąc na sądeckim rynku, zainteresowani mogą odwiedzić dwa muzea znajdujące się w budynku „Domu na Dołkach”: Muzeum Regionalne i Muzeum ks. Józefa Tischnera, który właśnie w Starym Sączu przyszedł na świat. Chodźmy dalej w kierunku głównej atrakcji miasta – klasztoru klarysek.

Po drodze, idąc ulicą Sobieskiego, pod numerem 16 zauważamy dom. Nie byłoby w nim nic specjalnego, gdyby nie to, że właśnie tutaj spędziła swoje dzieciństwo znana śpiewaczka Ada Sari, której ojciec był burmistrzem Starego Sącza (Mościcki B., Beskid Sądecki – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2002).

Doszliśmy w końcu do kościoła i klasztoru klarysek. Świątynia jest budowlą gotycko-barokową. Naprzeciw kruchty przylega do niej kaplica św. Kingi, gdzie znajduje się grób kanonizowanej, a w relikwiarzach są umieszczone jej głowa i ręka. Do kaplicy można zajrzeć przez kratę. Przylegający do kościoła klasztor został wybudowany w latach 1601-1604 (Mościcki B., Beskid Sądecki – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2002).

W tym miejscu warto zatrzymać się na dłużej. Cisza i spokój (chyba że przybędziecie na jedną z niedzielnych mszy świętych) są nieodłącznym elementem tego miejsca. To właśnie sprawia, że gdy tylko jestem w Starym Sączu, chętnie tu wstępuję. Samego wnętrza świątyni nie będę opisywał. Powiem krótko – jest przepiękne. Myślę, że to powinno Was zachęcić do jej odwiedzin :).

Z klasztoru klarysek warto przejść do miejsca, w którym znajduje się ołtarz papieski, stworzony z okazji wspomnianej wcześniej wizyty Jana Pawła II w 1999 r.

Wychodząc ze świątyni, przechodzimy przez wykonaną z drewna dębowego Bramę Szeklerską. To dar narodu węgierskiego dla Ojca Świętego Jana Pawła II z okazji kanonizacji świętej Kingi. Kto raz przejdzie pod tą bramą, staje się gościem Szeklerów (zmadziaryzowanych potomków Hunów i Awarów, mieszkających w górach Siedmiogrodu) i jest przez nich otaczany opieką (Mościcki B., Beskid Sądecki – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2002).

W pobliżu kościoła klarysek znajduje się kolejne interesujące miejsce w Starym Sączu – źródło św. Kingi. Jak głosi legenda, wytrysnęło ono u stóp lipy, która wyrosła w ciągu jednej nocy z laski wetkniętej w ziemię przez świętą. Woda ze źródła jest uważana za cudowną (Mościcki B., Beskid Sądecki – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2002).

Kierujemy się w stronę torów kolejowych. Po ich przekroczeniu skręcamy w dróżkę w prawo, aby po kilkuset metrach po lewej stronie ujrzeć papieski ołtarz.

Budowlę zaprojektował Zenon Remi. Ma 21 m wysokości. Stół ołtarzowy jest wspierany przez słupy soli, które mają symbolizować powiązanie świętej Kingi z legendą o jej pierścieniu odnalezionym w kopalni soli w Wieliczce. (Mościcki B., Beskid Sądecki – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2002).

Koniec zwiedzania – czas wyruszyć na szlak! Przed nami kilkunastokilometrowa wędrówka na Przehybę. Po niewielkich zakupach na sądeckim rynku bierzemy mapę w dłoń i podążamy za znakami żółtymi, które w pobliżu cmentarza wyprowadzają nas poza obręb miasta.

na zimowym żółtym szlaku ze starego sącza na prehybę w beskidzie sądeckim
Na szlaku ze Starego Sącza na Prehybę

Pierwsze, co daje nam w kość, to wiatr, który na odkrytym terenie wieje niemiłosiernie. Polna droga prowadzi przez rozległą Kotlinę Sądecką do osiedla Lipie. Cel naszej wędrówki – Przehyba – jest już widoczny, choć znajduje się bardzo daleko. Idziemy na południe, więc słońce oślepia nasze twarze. Łatwo nie jest, a to dopiero początek… .

na zimowym żółtym szlaku ze starego sącza na prehybę w beskidzie sądeckim
Na szlaku ze Starego Sącza na Prehybę

Dochodzimy do utwardzonej szosy. Przed nami najnudniejszy odcinek szlaku, czyli 4 km marszu po asfalcie. Co jakiś czas marsz „umila” nam miejscowy król szos w „golfie” bądź „beemie”, który myśli, że pędząc ponad 70 km/h przez wieś jest nieśmiertelny. Droga wznosi się stopniowo w górę. Pasmo Radziejowej „przybliża się” do nas coraz bardziej.

Przy tablicy ogłoszeniowej i dorodnym drzewie osiągamy skrzyżowanie dróg. Wybieramy tę odchodzącą w prawo i po kilkuset metrach zatrzymujemy się na odpoczynek przy murowanej kapliczce. Siadamy na ławeczce, ogrzewamy się ciepłą herbatą z termosu i uzupełniamy zapas kalorii. Można iść dalej!

Idziemy gruntową, zaśnieżoną drogą i po kilkunastu minutach dochodzimy do skrzyżowania dróg w Moszczenicy Wyżnej. Przez cały czas mamy przed sobą piękne widoki na Pasmo Radziejowej. Skręcamy w prawo, aby zaraz potem (przy kolejnym, ogromnym drzewie mającym status pomnika przyrody) odbić w lewo. Nie powinniście mieć w tym miejscu żadnych problemów orientacyjnych. Znak skrętu szlaku jest dobrze oznaczony. Na wspomnianym pniu dodatkowo umieszczono tabliczkę, która rozwiewa nasze wątpliwości.

drzewo na żółtym szlaku ze starego sącza na prehybę w beskidzie sądeckim
Na szlaku ze Starego Sącza na Prehybę

To już końcowe fragmenty asfaltowej szosy. Niedługo opuścimy ostatnie zabudowania Moszczenicy i rozpoczniemy wspinaczkę na główny grzbiet Pasma Radziejowej.

przysietnica w beskidzie sądeckim podziwiana z żółtego szlaku ze starego sącza na prehybę
Widok na Przysietnicę

Z drogi, która śmiało wznosi się do góry, roztaczają się coraz rozleglejsze widoki. Na pierwszym planie najokazalej prezentuje się wieś Przysietnica. Za nią – po drugiej stronie Popradu – rozpościera się Pasmo Jaworzyny Krynickiej. To jeden z ostatnich momentów, aby podziwiać panoramę gór. Za niedługo wejdziemy w las i jedyne, co będziemy mogli robić, to kontemplować naturę w otoczeniu karpackiej kniei.

na zimowym żółtym szlaku ze starego sącza na prehybę w beskidzie sądeckim
Na szlaku ze Starego Sącza na Prehybę

Patrzymy uważnie na znaki. W tym miejscu bardzo łatwo przegapić odbicie żółtego szlaku z wygodnej, asfaltowej drogi w las. Tym bardziej w zimie, gdy ścieżki są nieprzetarte.

Po chwili odsłaniają się widoki na północ – dolinę Dunajca i Gołkowice. Śniegu na szlaku więcej niż na nizinach. Idzie się coraz ciężej i w końcu dochodzi do nas, że szlak na Przehybę może być nieprzetarty. Mamy zapas czasu, mamy także latarki, więc na razie nie widzimy w tym żadnego problemu. Ot – taka pora roku :).

na zimowym żółtym szlaku ze starego sącza na prehybę w beskidzie sądeckim
Na szlaku ze Starego Sącza na Prehybę

Na leśnym odcinku drogi koncentracja to podstawa. Znaki co jakiś czas prowadzą w inną ścieżkę, a zatem musimy być czujni, aby nie przegapić zmiany przebiegu szlaku. Słońce obniża swoją wysokość na niebie. Za trzy godziny zajdzie na dobre i wtedy w orientacji pomogą nam tylko latarki. Nie damy się! Idziemy dalej!

na zimowym żółtym szlaku ze starego sącza na prehybę w beskidzie sądeckim
Na szlaku ze Starego Sącza na Prehybę

Wygodny, leśny dukt kończy się. Strzałka namalowana na drzewie nakazuje skręt w lewo. Patrzymy ze skwaszonymi minami. Ścieżka, którą będziemy wspinać się na Przehybę, nie wygląda obiecująco. Jest ZUPEŁNIE nie przetarta. Po wykonaniu kilku kroków zapadamy się prawie po kolana. Będzie ciężko… . Na szczęście po około 10 minutach prawie wszystko wraca do normy. Ścieżka staje się bardziej znośna, a my zapadamy się „tylko” po dolną część łydki.

„Wszystko, co dobre, szybko się kończy” – chciałoby się rzec. Nasza radość nie trwa długo. O ile nieprzetarty szlak sam w sobie nie stanowi dużego problemu, o tyle rodzaj śniegu, jaki pokrywa stoki Przehyby, już niestety tak. To najgorsze, co mogliśmy spotkać na swojej drodze: skostniały, zapadający się pod naszymi stopami biały puch, choć bardziej odpowiednim byłoby określenie „biały lód”. Każdy krok jest niesamowicie deprymujący i działa destrukcyjnie na psychikę. Oprócz tego, odbiera nam lwią część naszych sił. Mimo zapasów jedzenia w postaci czekolad i batonów, powoli tracimy moc w nogach. Do zachodu słońca coraz bliżej… .

na zimowym żółtym szlaku ze starego sącza na prehybę w beskidzie sądeckim
Na szlaku ze Starego Sącza na Prehybę

Zapadamy się coraz głębiej, po kolana, co chwilę zatrzymując się, aby zaczerpnąć powietrza. W pewnej chwili Maja wypuszcza z rąk jeden z kijków trekkingowych… O nie! Tylko nie to! Na śliskim podłożu kijek osuwa się kilkadziesiąt metrów w dół zbocza. Cóż… mówi się trudno. Trzeba zejść na dół i przebijając się przez zwały śniegu, a właściwie lodu, odzyskać zgubę. Udało się! Można iść dalej.

widok spod prehyby w beskidzie sądeckim na mogielicę w beskidzie wyspowym
Widok ze szlaku na Mogielicę

Z prześwitów między drzewami, w blasku czerwonego, zachodzącego słońca obserwujemy szczyty Beskidu Wyspowego z wyróżniającą się swoim kształtem Mogielicą. Nie tracimy czasu na długą sesję fotograficzną. Teraz chcemy po prostu jak najszybciej dotrzeć do schroniska. A przed nami jeszcze dłuuuga droga.

Gdy słońce zachodzi, docieramy do drogi stokowej, która prowadzi południowymi stokami Przehyby. Zastanawiamy się, czy ryzykować i iść w dalszym ciągu żółtym, nieprzetartym, ale krótszym szlakiem, czy też dojść do schroniska ową stokówką. Po chwili wspólnie decydujemy o opuszczeniu żółtego szlaku i kontynuowaniu wędrówki drogą, która na pierwszy rzut oka wygląda na przetartą.

Dla zachowania rzetelności relacji wspomnę, iż dalsza część żółtego, a następnie czerwonego szlaku na Przehybę, nie wyróżnia się niczym szczególnym, zatem opuszczenie opisu jego fragmentu nie stanowi wielkiej straty dla czytelnika. W skrócie mogę napisać, że idzie się przez las, las i… brawo! odgadliście! Las! 🙂

Pozory mylą. Takie myśli przychodzą nam do głowy po kilku minutach wędrówki stokówką. Wygodniejsza droga okazuje się wcale taką nie być. Zapadamy się w niej tak samo, no, może trochę mniej, jak na odcinku, który opisywałem przed chwilą. Jako że nocleg w schronisku na Przehybie mamy zarezerwowany, dzwonię do gospodyni z informacją, że będziemy nieco później. Tak naprawdę nie wiemy, ile dokładnie zajmie nam dotarcie do upragnionego miejsca noclegowego, ale łudzimy się, że jak najkrócej.

W naszych głowach powstaje nawet koncepcja, aby iść na skróty przez las w stronę widocznej na północy wieży przekaźnikowej na Przehybie. Po kilku krokach i zapadaniu się po pas w śniegu, rezygnujemy z tego pomysłu. Nie da rady – trzeba iść naokoło.

Nagle z prawej strony zauważamy szeroką drogę. Już cieszę się i raduję na samą myśl o tym, że to upragniona stokówka z Gabonia, ale musimy obejść się smakiem – to jeszcze nie ona. Na szczęście dzieli nas od niej jedyne kilkanaście minut marszu, a raczej walki ze śniegiem i lodem.

Nasza radość po dotarciu do głównej drogi prowadzącej do schroniska na Przehybie jest nie do opisania. Po raz pierwszy od kilku godzin każdy stawiany krok nie męczy i przybliża nas do ciepłego, schroniskowego pokoju i… jedzenia :). Mamy nadzieję, że kuchnia odłożyła dla nas pyszne dania, gdyż wspominaliśmy wcześniej o planowanym spóźnieniu. Czy nasze marzenia się spełnią? Zobaczymy!

Ostatni kilometr przed schroniskiem to nagły i niesamowity przypływ sił. Maja dyktuje takie tempo, o jakie bym jej nie podejrzewał. Tym bardziej po wysiłku, jaki oboje wykonaliśmy. Wieża przekaźnikowa, a zaraz potem światła schroniska upewniają nas w przekonaniu, że to nie fatamorgana. To naprawdę już koniec dzisiejszej wędrówki! Przejście ostatniego fragmentu trasy, które w normalnych warunkach zajmuje 1,5 godziny, nam zajęło… 5 godzin… .

Wyczerpani wchodzimy do środka, zamawiamy obfite dania i kwaterujemy się. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem żurek smakował nam tak wyśmienicie! Nasz głód został w końcu zaspokojony. Możemy iść spać i wypocząć przed jutrzejszym powrotem. O tym, czy zejdziemy do Szczawnicy, czy gdzieś indziej, zdecydujemy jutro. Dzisiaj nie mamy już siły na myślenie, a jedynie na sen.

(Kolejny post) »


2 komentarze do Z dreszczykiem grozy: Stary Sącz – Przehyba

  1. Szedłem tamtędy 🙂 Szlak może nie zachwyca ale ma w sobie to coś co lubię czyli wyjście z kompletnych „nizin” wysoko w góry i jeszcze ten krajobraz przed Tobą kiedy widzisz co Cie czeka 😉

    Podobnie jest z Nowego Sącz na Makowicę ale tam wydaje mi się że jest ciutkę dalej

    • To prawda. Pasmo Radziejowej widziane ze Starego Sącza wyrasta jak spod ziemi. Rzeczywiście robi to wrażenie.
      Co do szlaku z Nowego Sącza na Makowicę – nigdy nim nie szedłem z uwagi na początkowy odcinek, który po przestudiowaniu mapy wydał mi się mało interesujący. Skoro piszesz, że jest podobnie, to pewnie kiedyś przetestuję i to rozwiązanie. 🙂

      Pozdrawiam!

Skomentuj

© 2024: Paweł Łacheta | Travel Theme by: D5 Creation | Powered by: WordPress