Pożegnanie Lwowa + Przemyśl, dzień 4

To, co dobre, szybko się kończy. Znane powiedzenie po raz kolejny okazuje się bardzo prawdziwe. Kończy się nasza przygoda ze Lwowem. Czas pożegnać to piękne miasto i powrócić do Krakowa.

Opuszczamy nasz hostel około godziny 10 i udajemy się w kierunku dworca kolejowego. Musimy przyznać, że miejsce, w którym nocowaliśmy, wywarło na nas pozytywne wrażenie. Obsłudze także nie możemy nic zarzucić. Pani z recepcji mówi nawet po polsku. Jednym słowem – polecam Zion Guest House we Lwowie, mimo tego, że znajduje się w oddaleniu od ścisłego centrum miasta.

Objuczeni bagażami lądujemy we wnętrzu zabytkowego budynku dworca. Szukamy poczty, która jednakże znajduje się poza głównym budynkiem. Maja wysyła pocztówki do Polski, a następnie udajemy się na pobliski postój marszrutek, skąd odjeżdżają one w kierunku granicy polsko-ukraińskiej. Zgodnie z rozkładem jazdy następny bus odjedzie za około 45 minut. Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak tylko czekać na pojazd pomalowany na żółto, czyli barwę typową dla marszrutek.

Wyglądając naszego środka lokomocji, mamy okazję obserwować otoczenie. Uwagę przykuwają flagi, jakimi przyozdobiony jest prawie każdy bus. Jeżeli w marszrutce pojawia się flaga – na pewno będzie to flaga Ukrainy. Jeżeli oprócz niej widać jeszcze inną – z pewnością będzie to kawałek szmaty w banderowskich barwach. Ot, takie podsumowanie naszego wyjazdu… .

Na busa oczekuje spora liczba Polaków, powracających do domów z długiego weekendu. Wśród nich znajduje się także grupa uczestników zlotu autostopowiczów, który odbywał się na Ukrainie. Swoją drogą to dosyć odważne wybierać się na wschód, nie znając cyrylicy i nie umiejąc powiedzieć najprostszych słów w języku wschodnich sąsiadów, a i tacy się wśród wspomnianego grona zdarzają. Grunt, że potrafią jakoś dotrzeć do domu :). To najważniejsze.

Marszrutka nadjeżdża. Ładujemy się do środka najszybciej, jak się da. Wchodzę pierwszy i zajmuję miejsce Majce na końcu busa. Pojazd zapełnia się momentalnie. Do środka nie wciśnie się ani jeden człowiek więcej. Kierowca marszrutki sprzedaje bilety. Za dwa kwitki do granicy płacimy po 28 hrywien każdy. Tuż przy nas rozlokowała się stara, ale jara Ukrainka objuczona bagażami. Dzięki niej manatki znajdują się nie tylko pod moimi nogami, ale i po lewej stronie – do wysokości szyi. Cóż… przynajmniej nie ma zagrożenia, że polecę w bok. Z prawej Maja, plecak prawie na kolanach. Wschód… .

Niektórzy ukraińscy kierowcy sprawiają wrażenie dzieci, które dostały na prezent nowe drogi i muszą je wypróbować i korzystać z nich do oporu, niekoniecznie z zachowaniem należytych zasad bezpieczeństwa. Taki kierowca trafia się i nam. Krajobrazy za oknem przelatują niczym pociąg pospieszny, a razem z Mają zastanawiamy się, czy cali i zdrowi dojedziemy do granicy (i po co wyremontowali tę drogę na EURO 2012 :)). Oczywiście chyba nie muszę wspominać, że o pasach bezpieczeństwa w naszej marszrutce można tylko pomarzyć :), choć bardzo możliwe, że i tak by się nie przydały, gdyż bardzo prawdopodobne, że strefa zgniotu kończy się na miejscu, gdzie siedzimy… . Przypomina mi się dowcip o podobieństwie między maluchem i mercedesem. W obydwu strefa zgniotu kończy się przecież na silniku :D.

Po ponadgodzinnej ekstremalnej podróży, w końcu docieramy do granicy. Idąc w kierunku odprawy paszportowej, spotykamy naszego „znajomego” Ukraińca, który próbował nas oszukać podczas podróży w przeciwną stronę. Najwidoczniej z polowania na frajerów uczynił swój zawód… . Pamiętajcie zatem, że jeżeli po ukraińskiej stronie granicy ktoś Wam powie, że busy do Lwowa stąd nie kursują, to nie zwracajcie na to uwagi, tylko idźcie dalej, aby po kilkuset metrach, po lewej stronie odnaleźć postój marszrutek.

Nauczony doświadczeniem ostatniego powrotu ze Lwowa (3 maja 2011 r.), obawiam się, że i tym razem, w związku z kończącym się długim weekendem, przy stanowisku polskiej odprawy celnej mogą tworzyć się kolejki.

Przejście przez część ukraińską nie nastręcza trudności. Kontrola przebiega szybko i sprawnie. Idziemy dalej, idziemy i… nie ma kolejki! Jupiiii! 😀 Moje obawy okazały się zupełnie bezpodstawne i po kolejnych 10 – 15 minutach jesteśmy już w Polsce. To jednak nie koniec naszych przygód w drodze powrotnej. Czeka nas chyba najmniej przyjemna, choć najkrótsza część podróży – przejazd busem relacji Medyka – Przemyśl.

Gdy docieramy na stanowisko odjazdowe busów do Przemyśla, jeden z nich stoi już przeładowany do tego stopnia, że nawet nie próbujemy się do niego dostać. Postanawiamy poczekać na następny. Podczas około 40 minutowego oczekiwania na busa, obserwujemy miejscowe scenki rodzajowe: pokątną sprzedaż ukraińskiego alkoholu i papierosów przez „mrówki”, Służbę Celną krążącą w poszukiwaniu i wyłapywaniu tychże, a także rosnący z każdą minutą tłum, powodujący wzrost mojego niepokoju dotyczącego możliwości dostania się do kolejnego pojazdu. Pamiętamy, że dziś 11 listopada – Święto Niepodległości – i busy mogą nie kursować tak często, jak zazwyczaj. Coś takiego, jak kolejka, tutaj nie obowiązuje. W końcu nadjeżdża długo wyczekiwany bus.

Gdybyśmy nie mieli z sobą ciężkich bagaży, nie byłoby problemu. Objuczeni do granic możliwości, mamy jednak twardy orzech do zgryzienia. Niektórzy spośród wspomnianego „zwierzęcego” tłumu chcą wejść do środka jeszcze zanim wyjdą z niego pasażerowie. Chamstwo pełną parą! Coś takiego widziałem ostatnio w Sarpi, na granicy gruzińsko-tureckiej. Cóż… i to Wschód i tamto Wschód… :).

Jakimś cudem udaje nam się zmieścić do środka. O miejscu siedzącym rzecz jasna nie ma mowy, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że w końcu jesteśmy w busie, jedziemy do Przemyśla i po kilkunastu minutach meldujemy się przy miejscowym dworcu kolejowym. Szukamy kantoru, ale z uwagi na święto narodowe, wszystkie są zamknięte. Będziemy musieli wymienić je gdzie indziej (albo zachować do kolejnej podróży na Ukrainę).

Kierujemy się w stronę ulicy Henryka Sienkiewicza, gdzie zaparkowaliśmy samochód, aby pozostawić w nim swoje bagaże i udać się na krótki spacer po pięknym Przemyślu – mieście położonym na południowo-wschodnich rubieżach Polski. Nie będzie to wyczerpujący, a nawet pobieżny opis miasta. Mam zamiar jedynie zasygnalizować, co warto tu zobaczyć i na co zwrócić szczególną uwagę. Gdy wybiorę się tu w przyszłości (co mam nadzieję nastąpi prędzej niż później), nie omieszkam umieścić dokładniejszego opisu grodu.

Przemyśl to miasto liczące około 65 tys. mieszkańców, przepięknie położone nad Sanem. Herb miejski Przemyśla przedstawia niedźwiedzia brunatnego kroczącego przed siebie z umieszczonym nad nim równoramiennym, złotym krzyżem kawalerskim. Nad herbową tarczą umieszczona jest korona królewska, a u dołu zdobi ją napis „Libera Regia Civitas”, czyli „Wolne, królewskie miasto” (visit.przemysl.pl).

Swe pierwsze kroki w mieście kierujemy w stronę rynku, w pobliżu którego zauważamy wieżę głównej świątyni Archidiecezji Przemyskiej – Bazylikę archikatedralną Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Jana Chrzciciela. Spoczywają tutaj relikwie ks. bpa Józefa Pelczara – profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego i biskupa przemyskiego – znanego z działalności  naukowej, pedagogicznej i społecznej (visit.przemysl.pl).

bazylika archikatedralna wniebowzięcia najświętszej marii panny i świętego jana chrzciciela w przemyślu
Bazylika archikatedralna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Jana Chrzciciela
na rynku w przemyślu na podkarpaciu
Rynek w Przemyślu

Przemyski rynek zachwyca swą urodą i klimatem. Szczególnie teraz – jesienią – gdy pożółkłe liście i słońce padające pod niewielkim kątem sprawia, że aż chce się przysiąść na jednej z pobliskich ławek i odetchnąć. To idealne miejsce na odpoczynek. Jeżeli wylądujecie w Przemyślu, nawet przez przypadek, musicie tu koniecznie zajrzeć. Polecam!

Na rynku znajdują się trzy pomniki: Jana III Sobieskiego, a także dwa bardziej znane: Dobrego Wojaka Szwejka oraz Niedźwiadka – symbolu miasta, który widnieje także na jego herbie. Przy niedźwiadku w ciepłe dni działa również fontanna. Aż chce się tu zostać! Chodźmy jednak dalej.

na rynku w przemyślu na podkarpaciu, widoczna figura niedźwiedzia, symbolu miasta
Przemyski rynek. Widoczny pomnik niedźwiedzia.

Przechodzimy obok Urzędu Miejskiego, aby skręcić w prawo – na wschód – w kierunku Placu Niepodległości, gdzie znajduje się Wieża Zegarowa z II połowy XIX w.  Budowano ją z założeniem, aby służyła jako dzwonnica przyszłej cerkwi grekokatolickiej, mającej powstać w tym miejscu, a której budowy nigdy nie ukończono. Obecnie możemy w niej podziwiać zbiory dzwonów i fajek, które udostępniono tu do zwiedzania w budynku oddziału Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej (visit.przemysl.pl).

wieża zegarowa i muzeum dzwonów i fajek w przemyślu
Wieża zegarowa. Muzeum dzwonów i fajek.

Tutaj, na jednej z ławek otaczających plac, robimy sobie krótki odpoczynek, aby odzyskać siły i wyruszyć w drogę powrotną w stronę naszych domów. Po przerwie zahaczamy o jeden z przemyskich kebabów i z napełnionymi żołądkami wracamy do auta.

Co trzeba zobaczyć w Przemyślu oprócz rzeczy, które wymieniłem? Na pewno należy wybrać się na przepiękny, renesansowy zamek kazimierzowski, a także zwiedzić elementy jednej z największych twierdz nowożytnej Europy – Twierdzy Przemyśl. Po więcej informacji odnośnie interesujących miejsc w mieście odsyłam do strony internetowej.

Około godziny 16 wyruszamy w stronę Krakowa. Kończy się piękna przygoda w pięknym mieście, które polecam Wam o każdej porze dnia i roku. Jedźcie do Lwowa. Niech zakręci Wam się łezka podczas chodzenia starymi, pamiętającymi czasy średniowiecza, ulicami. Niech duch polskości tego miasta wedrze się w Wasze nozdrza. Bo Lwów w sercach Polaków na zawsze pozostanie polski i nic ani nikt tego nie zmieni.

Galeria zdjęć z różnych wypadów do Lwowa do obejrzenia tutaj.


3 komentarze do Pożegnanie Lwowa + Przemyśl, dzień 4

Skomentuj

© 2024: Paweł Łacheta | Travel Theme by: D5 Creation | Powered by: WordPress