Bo gdzie jeszcze ludziom…? W drodze do Lwowa.

W przeciągu ostatniego roku Ukraina była tematem nie tylko polskich, ale także światowych mediów. Wszyscy doskonale wiemy, że do dzisiaj na wschodzie kraju toczy się wojna. Nie oznacza to jednak, że zachodnia i środkowa część Ukrainy jest niebezpieczna, choć tak jak wszędzie, jadąc za naszą wschodnią granicę, należy zachować podstawowe środki bezpieczeństwa, a nic złego nie powinno się wydarzyć.

Jeszcze rok temu, gdy sytuacja na Ukrainie nie wskazywała na to, że może wydarzyć się coś złego (i to, co oglądamy dzisiaj w telewizyjnych przekazach), planowaliśmy wakacje na Krymie. Z wiadomych przyczyn nasze plany musieliśmy drastycznie zweryfikować. Wschód, a konkretnie Ukraina, pozostawała jednak w mojej głowie cały czas. Postanowiłem, że wybiorę się tam jeszcze w tym roku, choćby tylko do Lwowa.

Jeśli się czegoś bardzo chce, to się to realizuje. Nie byłem we Lwowie ponad trzy lata. Maja nie była w ogóle. Czas przypomnieć sobie to piękne miasto, które jeszcze 80 lat temu należało do Polski… . Nasz wybór pada na długi, listopadowy weekend. Złota polska jesień trwa w najlepsze, więc grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Zapraszam więc do Lwowa, miasta Semper Fidelis Poloniae, czyli zawsze wiernemu Rzeczypospolitej.

Wyjeżdżamy z Krakowa tuż przed godziną 6. Słońce jeszcze nie wzeszło. Pada deszcz. Po prostu idealny początek…! Nie jesteśmy jednak pesymistami. Do Lwowa mamy ponad 300 km, więc pogoda na miejscu może się diametralnie różnić od naszej, krakowskiej. Jak to mówią: wyjdzie w praniu :).

Za Gdowem pogoda zaczyna się poprawiać. Widoczność także. Na południu podziwiamy Beskid Wyspowy. Niebo się przeciera. Optymizm wzrasta. Niestety nasza euforia nie trwa długo. Za Lipnicą Murowaną zaczyna znowu padać. Nie jest to jednak duży deszcz. Poza tym, ustaje po kilkunastu minutach. Podróż mija bardzo przyjemnie. Docieramy do naszego pierwszego przystanku na trasie – kościoła w Binarowej, znajdującego się na liście UNESCO.

Nie będę Wam go opisywał. Zrobiłem to na końcu jednego z poprzednich wpisów. Krótką wzmiankę o świątyni możecie przeczytać tutaj. W środku kościoła trwa sprzątanie. Zupełnie nam to nie przeszkadza. Jesteśmy mile zaskoczeni, bo podejrzewaliśmy, że o tej porze może być jeszcze zamknięty. A w środku jest co oglądać, mimo że część świątyni jest w remoncie. To zrozumiałe. Żeby zabytek cieszył oko potomnych, należy o niego dbać.

Obchodzimy kościół dokoła i żegnamy biegające w pobliżu kury z kogutem. Kilkunastominutowa przerwa dobiegła końca. Następną planujemy dopiero w Przemyślu. Czas wyruszyć w dalszą podróż!

Mijamy Biecz, Jasło, Strzyżów, aby skierować się prosto na Przemyśl. Za miejscowością Lutcza krajobraz stopniowo się zmienia. Gęstość zaludnienia spada, pojawiają się długie fragmenty trasy przez lasy i pola. I co najważniejsze – świeci słońce! Na niebie nie widać ani jednej chmurki! Prezenterzy pogody po raz kolejny pomylili się, ale dzisiaj nie mamy im tego za złe. W takich okolicznościach przyrody uśmiech sam pojawia się na naszych twarzach. 🙂

Po godzinie 11 docieramy w końcu do Przemyśla. Zostawiamy auto w centrum, zabieramy nasze bagaże i kierujemy się w stronę dworca autobusowego, spod którego odjeżdżają busy do przejścia granicznego w Medyce, gdzie zamierzamy pieszo przekroczyć granicę. Tym razem nie zwiedzamy miasta, choć z pewnością jest tego warte. Postanawiamy zobaczyć je w pełnej krasie w drodze powrotnej, gdy czas nie będzie nas tak gonił.

Zanim wsiądziemy do busa, musimy wymienić pieniądze w kantorze. I tutaj jesteśmy świadkami sceny z udziałem pracownika kantoru i ukraińskiej kobiety. Nie pamiętam każdego słowa z tej rozmowy, ale spróbuję przedstawić jej ogólny kontekst.
Ukrainka (U): – (…) Ja nie rozumiem… .
Pracownik kantoru (K): – Proszę Pani. Czego Pani nie rozumie? (pracownik wychodzi zza szyby i pokazuje klientce tablicę z kursami walut) Tutaj ma Pani wypisane wszystkie kursy. Proszę sobie policzyć. Nie umie Pani?
U: – Ale proszę nie krzyczeć.
K: – Nie krzyczę na Panią, tylko tłumaczę. Wy to nie potraficie nawet takich prostych rzeczy policzyć. Czego Pani nie rozumie? Jaką tutaj mamy walutę?
U: – No hrywnę… .
K: – Nie, proszę Pani. Gdzie Pani jest? Na Ukrainie czy w Polsce?
U: – Na Ukrainie (głupi uśmiech w moim kierunku, szukający poparcia).
K: – Nie, proszę Pani. Tutaj jest Polska i tu się płaci złotówkami.
U: – Dobrze. To ja idę dalej. Do widzenia.

Aby zrozumieć kontekst całej sytuacji, należałoby opisać ją w szerszym kontekście. Od pracownika kantoru usłyszeliśmy, że takie sytuacje, jak ta, którą mieliśmy okazję oglądać, są tutaj na porządku dziennym. Chętnie chciałbym poznać opinie mieszkańców Przemyśla, którzy na co dzień mają do czynienia z dużą ilością Ukraińców w swoim mieście, o sąsiadach zza wschodniej granicy, a także jaki mają do nich stosunek. Z perspektywy naszych rodaków mieszkających w innych częściach Polski, odbiór tej sytuacji może być zupełnie inny. Szczególnie w kontekście tego, co serwują nam jednostronne media, które uważają, że wszystko co ukraińskie jest „cacy”, a wszystko co rosyjskie – „be”. W cyklu swoich wpisów poświęconych ostatniemu wyjazdowi do Lwowa będę starał się przedstawić swoje subiektywne odczucia odnośnie Ukraińców, a także tego, jak obecnie wygląda sytuacja w mieście „zawsze wiernym Rzeczypospolitej”.

Jeszcze nie przekroczyliśmy granicy, a już byliśmy świadkami scysji dającej nam sporo do myślenia. Co będzie dalej, już na Ukrainie? Zapowiada się ciekawie… . Pakujemy swoje rzeczy do busa i po kilku minutach odjeżdżamy w kierunku granicy. W środku brak wolnych miejsc. Widać, że zaczyna się długi weekend, choć wśród pasażerów przeważają Ukraińcy, którzy wracają do kraju. Kilkanaście minut później podjeżdżamy na parking w Medyce, gdzie wysiadamy. Ogarniamy swoje rzeczy i kierujemy się, już pieszo, w stronę stanowiska polskiej odprawy paszportowej. Na pewno nie zabłądzicie. Wystarczy podążać za większością ludzi z torbami i walizkami.

Przy granicy kwitnie handel oficjalny (głównie odzieżą, proszkami do prania i innymi rzeczami codziennego użytku), jak i nieoficjalny (alkoholem oraz papierosami). Nie muszę oczywiście wspominać, że handel nieoficjalny nie jest legalny, o czym przypominają gęsto rozmieszczone napisy w okolicy przejścia granicznego i krążące w jego pobliżu samochody służby celnej.

Przejście przez polskie stanowisko odprawy paszportowej zajmuje nam zaledwie kilka minut. Nie ma zbyt dużej kolejki, więc sprawnie przesuwamy się do przodu i już po chwili „lądujemy” na Ukrainie przy stanowisku odprawy celnej i paszportowej. Ludzi trochę więcej, ale nie czekamy o wiele dłużej: około 10 minut. Oprócz paszportów, musimy wyłożyć swoje bagaże na taśmę. Wszystko przebiega sprawnie, zatem zsumowany czas odprawy, liczony od opuszczenia busa, nie przekracza 30 minut. Witamy na Ukrainie!

Żeby dostać się do Lwowa z granicy, należy przejść ponad 100 metrów wgłąb Ukrainy i dotrzeć do przystanku marszrutek (czyli żółtych busów jeżdżących na określonych trasach, widocznych na zdjęciu poniżej), znajdującego się z lewej strony drogi. Bądźcie czujni i nie dajcie się nabrać! Po drodze zagaduje nas starszy Ukrainiec, który przekonuje, że z granicy żadne marszrutki do Lwowa nie kursują, a najbliższy przystanek znajduje się w… odległych o ok. 12 km Mościskach. Wolne żarty! Szukał frajerów – nie znalazł. 30 zł od osoby za przejazd to jakieś nieporozumienie. Tym bardziej, że cena marszrutki do Lwowa to zaledwie 28 hrywien (ok. 7 zł przy obecnym kursie hrywny, gdy bilet kupujemy u kierowcy), a 30,3 hrywien, gdy bilet kupujemy w kasie dworca.

żółty bus - marszrutka z szehyń do lwowa
Bus z Szehyń do Lwowa, 30 IV 2011

Gdy docieramy na przystanek, marszrutka oczekuje na odjazd. Podchodzimy bliżej – jest załadowana „na full”. Po konsultacji stwierdzamy, że poczekamy na następną. Chcemy podróż do Lwowa spędzić na siedząco. Korzystając z chwili wolnego czasu, przestawiamy zegarki godzinę do przodu. Jest godzina 14:05. Do odjazdu następnej marszrutki pozostało 40 minut. Nie ma tragedii. Wśród pasażerów zmierzających do Lwowa dominują trzy grupy. Pierwsza z nich to polscy turyści chcący wykorzystać rozpoczynający się właśnie długi weekend. Druga to Ukraińcy studiujący w Polsce, powracający do domów z takiego samego powodu co polscy turyści. I wreszcie ostatnia grupa: Ukraińcy powracający do ojczyzny z zakupów w Polsce. Tłum wokół przystanku narasta. Postanawiamy wstać i ustawić się jak najbliżej przewidywanego miejsca zatrzymania się busa. W międzyczasie Maja kupuje nasze bilety w kasie. Marszrutka podjeżdża. Jestem jednym z ostatnim pasażerów, którym udaje się znaleźć miejsce siedzące, a to wszystko dzięki Mai, która je zajęła :).

Po kilku minutach odjeżdżamy. Podróż marszrutką to atrakcja sama w sobie. To, co mnie jednak zaskakuje, to… wyremontowana droga! Nie interesowałem się szczególnie stanem jej nawierzchni, bo nie podejrzewałem, że Ukraińcom będzie się chciało ją remontować przed EURO 2012. Myliłem się. Od czasu mojego poprzedniego pobytu we Lwowie (w 2011 r.) czas podróży skrócił się o około pół godziny. Dzisiaj wynosi nieco ponad godzinę, no, maksymalnie 1,5 godziny. Szok!!!

zabytkowy budynek dworca kolejowego we lwowie
Dworzec kolejowy we Lwowie, 30 IV 2011

Podczas podróży trochę przysypiamy. Nic dziwnego. W końcu od prawie 10 godzin jesteśmy w trasie. Nawet dla nas – istot uwielbiających przemieszczanie się z miejsca na miejsce – jest to męczące. Tym bardziej, że temperatura dochodząca do prawie 20 stopni Celsjusza (mamy listopad!!!) tylko wzmaga naszą senność. W końcu, po godzinie 16 dojeżdżamy na lwowski dworzec.

perony na dworcu kolejowym we lwowie, widoczny pociąg
Dworzec kolejowy we Lwowie, 30 IV 2011

To jeden z bardziej reprezentacyjnych budynków w mieście. Został wzniesiony w latach 1899 – 1903, w stylu łączącym wiedeński neorenesans z secesją. W momencie ukończenia był jednym z największych i najnowocześniejszych dworców w Europie.  Na szczególną uwagę zasługują secesyjne, metalowe konstrukcje hal peronowych z ogromnymi, przeszklonymi przęsłami (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008). Warto zatem wejść do środka i zwiedzić ten piękny gmach.

Postanawiamy zrobić to w drodze powrotnej. Jesteśmy póki co zbyt zmęczeni i marzymy o tym, aby dostać się do naszego hostelu, nieznacznie oddalonego od dworca. Zajmuje nam to około 15 minut. To, co zwraca moją uwagę, to nowe i nowoczesne tramwaje kursujące na liniach nr 9 i nr 1 (tylko na tych marszrutach się z nimi spotkaliśmy). Nie oznacza to jednak, że stare lwowskie tramwaje odeszły do lamusa. Absolutnie nie. Mało tego – stare, mechaniczne kasowniki występują także… w nowych składach! Chciałoby się powiedzieć: „Wot, technika!” 🙂

Około godziny 17 meldujemy się w Zion Guest House. Płacimy za noclegi i instalujemy się w pokoju. Pijemy herbatę i uzupełniamy kalorie, planując nasz wieczorny wypad na miasto. Nie pozostało nam wiele czasu, więc dzisiejszy spacer po mieście Lwa będzie tylko rozpoznawczy i bardzo „na luzie”.

O godzinie 18 wychodzimy na miasto. Kierujemy się w stronę centrum, podążając ulicą Gródecką. Przechodzimy w pobliżu lwowskiej Opery i idziemy w stronę Starego Miasta. Lwów żyje. Mimo że na wschodzie kraju trwa wojna, tutaj życie płynie w normalnym rytmie. Spacerujemy i chłoniemy atmosferę centrum grodu. Wchodzimy na moment do Katedry Łacińskiej, służącej obecnie lwowskim Polakom. Natrafiamy akurat na mszę św. w języku polskim. Nie będziemy przeszkadzać. Wrócimy tutaj jutro. Robimy niewielkie zakupy i powoli wracamy do hostelu.

Zmęczeni po prawie całodziennej podróży omawiamy plan na jutro. Oby tylko pogoda dopisała!

Galeria zdjęć z różnych wypadów do Lwowa do obejrzenia tutaj.


4 komentarze do Bo gdzie jeszcze ludziom…? W drodze do Lwowa.

  1. Witam Paweł
    Przejeżdżałeś przez moje miasto w drodze na Ukrainę. Szkoda że się nie odezwałeś. Jeśli chodzi o tę sytuację przy kantorze to przeróżnych podobnych incydentów jest cała masa. Nie będę pisał o nastrojach panujących między dwoma narodami które przenikają się tu wzajemnie, jednak ludzie popadają ze skrajności w skrajność. Osobiście moje prywatne odczucia zmieniają się dość często. Czasem wiem że to wszystko jest głupie i ludzie powinni mieć do siebie wzajemny szacunek, jednak w niektórych sytuacjach sam rozkładam ręce i pukam się w czoło, bo pewne rzeczy nie mieszczą mi się w głowie. To jest hardcore …

    • Cześć! Jestem pewien, że jeszcze nie raz zawitam do Przemyśla – tym razem nie będąc w biegu – i będziemy mogli się spotkać 🙂 Dziękuję Ci za ten komentarz. Miło poznać opinię kogoś, kto mieszka tak blisko granicy i jest lepiej zaznajomiony ze specyfiką regionu pogranicza i stosunkami polsko-ukraińskimi.
      Pozdrawiam!

Skomentuj

© 2024: Paweł Łacheta | Travel Theme by: D5 Creation | Powered by: WordPress