Road trip 2014, dzień 2, cz.1. Budapeszt – Aleja Andrassy’ego
Pobudka o godzinie 8. Noc w hostelu minęła spokojnie. No, może nie licząc hałasu dobiegającego nad ranem z ulicy i dziewczyny śpiewającej „Ave Maria”, po którym to wykonaniu nastąpiły gromkie brawa widzów, a właściwie słuchaczy.
Po śniadaniu opuszczamy miejsce naszego zakwaterowania i podjeżdżamy na Aleję Andrassy’ego – kolejne z miejsc w Budapeszcie wpisane w 2002 r. na listę UNESCO. Jazda autem wzdłuż Dunaju to uczta dla oczu. Mimo wszystko jednak wolę delektować się pięknem miasta z fotelu pasażera, a nie kierowcy. Jazda po Budapeszcie obrzydła mi ostatnim razem, kiedy nie mogłem wydostać się z centrum, jadąc z mapą na kolanach i bez GPS-u.
Ale dobrze. Jesteśmy na Alei Andrassy’ego. To najdłuższa ulica w mieście licząca około 2,5 km. Kilkaset metrów od nas znajduje się opera, w stronę której zmierzamy. Jej przepiękny, neorenesansowy gmach przykuwa naszą uwagę. Chyba najpiękniejszą salą budynku jest widownia zbudowana na planie podkowy i mieszcząca 1100 osób, obficie zdobiona złotem i purpurą. Nie bez powodu uważa się ją za jedną z piękniejszych sal operowych świata. Aby zobaczyć te piękne wnętrza, należy oczywiście zakupić bilet na spektakl, a nie są one tanie. Mało tego, opera cieszy się tak dużym powodzeniem, że bilety trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem (Budapeszt, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Nie wchodzimy do środka. Kroczymy dalej piękną aleją, podziwiając piękne fasady XIX i XX w. budynków. Niektóre z nich nie są jednak, jakby to powiedzieć, zbyt piękne i wyglądają jak kloce, które ktoś postawił tutaj dla żartu.
Wróżka Ola obwieszcza, że będzie padać. Po wczorajszych „sztucznych ogniach” nie brzmi to w jej ustach najlepiej. Zobaczymy, czy się sprawdzi, bo patrząc na niebo, wszystko na to wskazuje.
W końcu, po lewej stronie zauważamy kolejny, interesujący gmach. To Dom Terroru. W czasie II wojny światowej mieściła się tu siedziba węgierskiej, faszystowskiej Partii Strzałokrzyżowców, a po wojnie – komunistycznej policji politycznej. Muzeum – przestroga, bo taki właśnie ma cel (placówka ma być przestrogą dla przyszłych pokoleń), zostało otwarte w 2002 r.. To jedno z najnowocześniejszych i multimedialnych muzeów w mieście. Także i tu nie wchodzimy do środka. (Budapeszt, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Cztery lata temu trafiłem do tego miejsca przez przypadek. Zaintrygowała mnie fasada budynku, a dokładniej daszek, który się nad nią znajduje. Przy kasie okazało się wtedy, że w tym dniu bilety są darmowe. Dzięki temu, oszczędzając sporo forintów, mogłem odwiedzić to specyficzne muzeum. Czy warto? Na pewno. To, co szczególnie zapadło mi w pamięć, to telefony. Gdy podnosi się słuchawkę, słychać w nich głosy byłych przywódców, co w połączeniu z klimatycznym wystrojem wnętrz robi naprawdę duże wrażenie. W podziemiach placówki odtworzono cele, w których przetrzymywano więźniów. Zajrzyjcie tu, a nie pożałujecie!
Na horyzoncie widać już Plac Bohaterów, do którego cierpliwie zmierzamy. Przed nami wejście do metra – najstarszego w kontynentalnej części Europy. Pierwsza linia została uruchomiona w 1896 r. i przebiegała dokładnie pod Aleją Andrassy’ego. Kinomaniakom podziemna kolejka znana jest z filmu Kontrolerzy z 2003 r., który kręcono właśnie tutaj.
Przechodzimy przez Rondo Kodálya – zaskakująco symetryczne – i idziemy dalej. Aleja Andrassy’ego to ulica ambasad. Przy niej i na okolicznych alejach rozmieszczono wiele placówek dyplomatycznych. Kilkaset metrów stąd znajduje się także i nasza – polska.
Nareeeeszcie! Jesteśmy na Placu Bohaterów. On także, wraz z Aleją Andrassy’ego, figuruje na liście UNESCO. Jest zamknięty przez dwie 85 metrowe kolumnady. Wraz ze środkową kolumną tworzą one Pomnik Tysiąclecia. To jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Budapeszcie. Cztery lata temu również spacerowałem aleją, ale tutaj już nie dotarłem.
Nie jesteśmy co prawda zmęczeni, ale mamy ochotę spędzić tutaj trochę czasu. Spoczywamy zatem na placu, siedzimy i… coś się tam mimo wszystko dzieje :). Tatuś wyciąga przewodnik po Budapeszcie i czyta dzieciom co ciekawsze rzeczy na jego temat. Po obu stronach placu widoczne są dwie charakterystyczne budowle.
Pierwsza z nich to gmach Muzeum Sztuk Pięknych. Są tu eksponowane dzieła takich artystów jak Leonarda da Vinci, Rafaela, Tycjana, El Greca, czy Pabla Picassa. Po drugiej stronie placu – Műcsarnok – Pałac Sztuki, czyli największa sala wystawowa na Węgrzech (Budapeszt, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Kto znajdzie się w pobliżu z dzieciakami bądź lubi zwierzęta, powinien odwiedzić pobliskie ZOO – jedno z najstarszych i najpiękniejszych na świecie, Wesołe Miasteczko lub Wielki Cyrk.
Pasjonatom kąpieli polecam odwiedzić Kąpielisko im. Széchenyi’ego – największy tego typu obiekt w mieście, a zarazem jedno z największych i najpiękniejszych kąpielisk w Europie. Tutejsze źródła termalne są najcieplejsze w mieście, a baseny cieplicowe na wolnym powietrzu są czynne przez cały rok (Budapeszt, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Czytając i słuchając, co ma nam do powiedzenia przewodnik, decydujemy się jednak na odwiedzenie innego, równie ciekawego miejsca w pobliskim Lasku Miejskim. To ulokowany na wyspie zamek Vajdahunyad. W zimie otacza go lodowisko, a obecnie – beton. Dlaczego wybraliśmy akurat ten obiekt?
Zaintrygowały nas informacje zawarte w przewodniku – pierwotnie w tym miejscu stał zamek… z dykty i gipsu, wzniesiony z okazji wystawy milenijnej w 1896 r. Jego celem było zobrazowanie największych pereł architektonicznych Węgier z ostatnich 1000 lat. Zamek spodobał się mieszkańcom tak bardzo, że w 1906 r. ukończono go ponownie, tym razem wykorzystując trwalsze materiały. W jednej z budowli kompleksu mieści się obecnie Muzeum Rolnictwa (Budapeszt, wyd. Bezdroża, Kraków, 2010).
Ehh… . Ola znowu przepowiedziała przyszłość… . Zaczyna padać :(. Niby taka umiejętność się przydaje, szczególnie na wakacjach, ale mimo wszystko wolelibyśmy, aby miała dla nas same dobre wieści. Postanawiam więc zapytać się, jaka pogoda będzie jutro. Nie chce odpowiedzieć… . Czyżby oznaczało to, że jutro również będzie padać, czy Ola po prostu nie chce brać odpowiedzialności za deszcz, który ewentualnie może się pojawić? Nie wiadomo. Nie będziemy męczyć dziewczyny, bo jeszcze się załamie :).
Największy deszcz przeczekujemy pod drzewem. Tak bardzo zaufałem pogodzie, że nie wziąłem z auta ani peleryny, ani parasola.
Przypadkiem spotykamy polską wycieczkę z przewodnikiem. Dzięki temu dowiadujemy się o zwyczaju związanym z pobliskim pomnikiem notariusza i kronikarza króla Béli III – Anonymusa. Ponoć osoby, które pragną pisać dobre teksty, powinny dotknąć jego pióra. Jurek, jako że wybiera się na studia do Łodzi na scenariopisarstwo, robi to jako pierwszy. Ja również nie chcę kusić losu, choć nie wierzę w takie przesądy, więc czynię swoją powinność. Mam nadzieję, że teksty na blogu nie będą Was zanudzać. Jeśli tak się jednak stanie, zawsze będę miał na kogo, a właściwie „na co” zwalić (w sensie, że to pióro, które należało dotknąć, jest jakieś felerne albo po prostu się wyczerpało :)).
Pada coraz mniej. Po kilku minutach deszcz ustaje całkowicie. Pora wracać do samochodów. Początkowo kluczymy uliczkami równoległymi do Alei Andrassy’ego – potem wchodzimy na główną drogę. Z lewej strony zauważamy reprezentacyjny, dobrze chroniony budynek. Hmmm… co to może być? No tak! Przecież to oczywiste! To ambasada rosyjska!
Jeszcze tylko mały posiłek w Burger Kingu i po kilkunastu minutach jesteśmy już w samochodach. Gdzie teraz? Balatonie, oczekuj nas! Nadjeżdżamy!