Mazurskie morze – jezioro Śniardwy i okolice
Nad jeziorem czekałby na nas piękny wschód słońca. No właśnie. Przyrostek „by” jest tutaj kluczowy, bo znowu od rana pada. Leśna Keja – miejsce, które tak nas zauroczyło, powoli budzi się ze snu. Czas je opuścić, aby wybrać się w kolejny, równie urokliwy zakątek Mazur – nad jezioro Łuknajno.
Po minięciu Mikołajek kierujemy się na wschód, początkowo asfaltową szosą, która ni stąd ni zowąd zmienia się w szuter. Kolejne bolesne doświadczenie dla zawieszenia auta podczas wycieczki. Leje coraz mocniej. Czujemy się, jakbyśmy jechali przez amazońską dżunglę. Ta wilgoć w powietrzu i gęste drzewa wokół… to wszystko nader dobrze nam ją przypomina.
W końcu dojeżdżamy na parking we wsi Łuknajno. Znajdujemy się tuż przy dawnym dworze i folwarku, w którym obecnie mieści się gospoda „Pod Łabędziem” i hotel. Postanawiamy poczekać na poprawę pogody i udać się na krótki posiłek, a przy okazji podładować sprzęt.
Okazuje się, że obydwie wieże widokowe nad jeziorem Łuknajno są nieczynne, gdyż grożą zawaleniem. Cóż… po rezerwacie przyrody wpisanym na międzynarodową listę biosfery UNESCO w ramach programu M&B (Man and Biosphere) oraz objętym Konwencją Ramsarską, chroniącą obszary błotne i podmokłe, spodziewaliśmy się lepszego dbania o ten piękny teren. Istniejąca tu kolonia łabędzi niemych jest jedną z największych w Europie. Niestety… żadnego w pobliżu nie zauważamy. Poza łabędziami możemy spotkać m.in. nury, perkozy, kaczki, kormorany itd…
Wracając do kwestii wieży… . Czynna jest tylko jedna z nich – nad jeziorem Śniardwy. Wejście kosztuje 3 zł i można je odliczyć od ceny posiłku w gospodzie (jeżeli zamówimy danie za odpowiednią kwotę).
W knajpie słychać język niemiecki. Kolejny przykład na to, że spośród zagranicznych turystów przeważają tutaj nasi zachodni sąsiedzi. Po posiłku postanawiamy jednak podejść do wieży nad jeziorem Łuknajno i zobaczyć w jakim jest stanie. Po przedarciu się przez chaszcze stwierdzamy, że faktycznie… po drabinie bez szczebelków trudno wchodziłoby się do góry :). Jeszcze tylko krótki rzut oka na jezioro i wio! Wracamy do auta i jedziemy do Mikołajek.
Zatrzymujemy się nieco z dala od centrum i kierujemy się w stronę wybrzeża Jeziora Mikołajskiego – centrum życia turystycznego i żeglarskiego miasta. Nie wiem, czy to przez pogodę, czy powód jest inny, ale Mikołajki do mnie nie przemawiają. Nie ma tu tej przestrzeni, która jest w Giżycku i tego klimatu. Choć Mikołajki są miastem mniejszym od swej „siostry” – żeglarskiej stolicy Mazur, widać tu także ciut większą komercję niż tam, jakby Giżycko było dla żeglarzy, a Mikołajki dla szpanerów. Coś jak Białka Tatrzańska i Zakopane.
Idziemy wybrzeżem i idziemy, podziwiając jezioro i zacumowane żaglówki, by dojść do mostu, który łączy oba jeziora. Zaczyna lać jak z cebra, więc kryjemy się pod następnym wiaduktem. W przerwie między opadami podchodzimy, aby obejrzeć Hotel Gołębiewski, usytuowany z dala od centrum miasta. Jakoś mi ten moloch nie pasuje do tego miejsca, no ale cóż… . Mikołajki są szpanerskie, więc i odpowiednia baza noclegowa musi być :).
Powracamy do centrum miasta, w którym, poza wybrzeżem, tak naprawdę nic ciekawego nie ma. Przynajmniej dla mnie, Zgłodnieliśmy, więc idziemy na pizzę, gdzie obsługuje nas cudowna i sympatyczna kelnerka. Powoli opuszczamy Mikołajki.
Podsumowując, jeszcze raz muszę stwierdzić, że lepsze wrażenie zrobiło na mnie Giżycko. Zapewne również, a może przede wszystkim dlatego, że poza żeglowaniem jest tam co robić. Mikołajki będę omijał. Zostawiam je dla turystów masowych, lubiących tłumy i nicnierobienie. Jedziemy dalej! Przed nami Kadzidłowo – miejscowość, w której znajduje się park dzikich zwierząt.
Jesteśmy jednymi z ostatnich turystów, którzy dzisiaj odwiedzili to miejsce, więc nie ma nas zbyt dużo – zaledwie cztery osoby. Bilety do tanich nie należą. Normalna wejściówka to koszt 18 zł. Zwiedzanie zajmuje ok. 1 godziny, może trochę więcej. Kto chce, może dokupić karmę, aby dożywiać mieszkańców parku. Czekamy na przewodnika, który pojawia się po 15 minutach.
Młodemu chłopakowi najwyraźniej nikt nie wytłumaczył, że mówiąc do turystów, wypadałoby być zwróconym w ich stronę, a nie gadać do zwierząt, które i tak nic nie rozumieją, a na które patrzymy, no ale cóż… .
Aby dostać się do środka i poruszać się po parku, musimy co jakiś czas przechodzić przez drabinki zabezpieczające przed ucieczką zwierząt. Jest to pewnego rodzaju atrakcja. Różnica między parkiem, a ZOO jest taka, że tutaj możemy obcować bezpośrednio ze zwierzętami, a przynajmniej ze sporą ich częścią. Oczywiście są klatki, woliery i siatki, ale przeznaczone są dla gatunków, które mogłyby albo uciec, albo potencjalnie zrobić coś człowiekowi.
Spacerujemy wśród jeleni, kóz, saren, ptaków, osłów i innych stworzeń. Gdy dochodzimy do ogrodzonego płotem miejsca, podchodzi do nas mały łoś. Możecie mi wierzyć – łosiek liżący rękę to czysta przyjemność! 🙂 Mijamy woliery, w których mieszka m.in. orzeł bielik. Robi się trochę smutno, bo za wiele przestrzeni do latania to on niestety nie ma. Od tego miejsca towarzyszy nam mała sarenka, która nie odstępuje nas na krok niczym pies. Mam mieszane uczucia. Z jednej strony fajnie tak sobie chodzić wśród leśnych zwierząt, ale z drugiej strony miejsce dzikiej zwierzyny jest w lesie i nigdy nie będą one szczęśliwe w niewoli. Od czasu do czasu podchodzą do nas również kozy, ale te są trochę mniej towarzyskie.
Po minięciu obszaru zajmowanego przez wilki, dochodzimy do rewiru łosi. Nigdy z bliska nie widziałem tych stworzeń, ale muszę przyznać, że ich postura naprawdę robi wrażenie. Nie chcę sobie nawet wyobrażać zderzenia z takim kolosem na drodze. Jak widać, nie bez przyczyny na drodze prowadzącej do parku umieszczono tablice, które ostrzegają przed spotkaniem z tą skądinąd słodką istotą.
Powoli opuszczamy park dzikich zwierząt w Kadzidłowie. Jakie wrażenia? Hmmmm… Zaraz po opuszczeniu miejsca byłem zadowolony, ale z perspektywy czasu pamiętam głównie ciasne woliery dla orłów i ich smutny wzrok, choć z tym wzrokiem to może tylko moje urojenie. Czy polecam? Jeżeli ktoś lubi ZOO, to sądzę, że może tam wpaść, ale w mojej opinii cena za wstęp jest zawyżona. Zachód słońca coraz bliżej. Czas ruszać nad Śniardwy – największe jezioro Polski.
Chcemy dostać się na jego południowy brzeg, do miejscowości Niedźwiedzi Róg, leżącej – można by rzec – na końcu świata. W miejscowości Wejsuny czeka na nas niespodzianka. Mateusz ma lekko uchylone okno. Jako że uciął sobie drzemkę, nie widzi węża ogrodowego, z którego woda za chwilę tryśnie prosto na nas. Na szczęści okno nie jest otwarte całkowicie, więc po twarzy dostaje tylko Mateusz :). Mi się upiekło.
W Niedźwiedzim Rogu zastanawiamy się, gdzie by tu się rozbić. Nie znajdujemy jednak miejsca, które by nam odpowiadało, choć pewnie gdybyśmy dłużej poszukali, to by się udało. Pole namiotowe znajduje się zresztą w okolicy. Postanawiamy przespać się w aucie.
Wokół nas stary, poniemiecki dom i lasy, lasy, lasy… . Aaaaaa, no i jezioro, przy którym się zatrzymaliśmy. Idealne miejsce :D. Decydujemy się jeszcze zobaczyć wspomniane wcześniej pole namiotowe, więc idziemy ponad 1 km na wschód. Atmosfera, jaka na nim panuje, jest w naszej opinii mniej przyjemna niż ta w Leśnej Kei. Mazurski klimat czuć tu jakby mniej, choć pole zlokalizowane jest nad jeziorem. Dziki, gęsty las ma działanie kojące. Mazury… kochane Mazury! 2 km dalej znajduje się ponoć plaża nudystów, ale jakoś nam tam niespieszno :).
Jeszcze tylko kolacja i krótka sesja fotograficzna nad jeziorem. Kolejny dzień na Mazurach uznajemy za zakończony. Jutro przyjdzie czas, aby opuścić to miejsce. Już wiemy, że z wielkim bólem serca.
Galeria zdjęć z pobytu na Mazurach do obejrzenia tutaj.
Mazury są niesamowite. Raz jeden tylko je widziałem. Pracowałem kiedyś jako pilot autokarowy i dane mi było jechać drogą przez Mazury. Najgorsze było to że miałem tylko jeden dzień na odpoczynek i nie byłem w stanie nic więcej zobaczyć oprócz pięknie położonych, cichych, spokojnych wiosek, pagórków i jezior, niestety tylko zza szyby autokaru 🙁
Dla mnie ten wyjazd to powrót po kilkunastu latach w te rejony. I mimo tego, że preferuję góry, to Mazury zrobiły na mnie duże wrażenie i gdyby były bliżej zapewne wybierałbym się tam częściej.