Giżycko – żeglarska stolica Mazur
Giżycko wita nas słoneczną pogodą, ale i mocnym wiatrem, który zmniejsza uczucie ciepła. Swe pierwsze kroki w mieście kierujemy w stronę wybrzeża – nad jezioro Niegocin – mekkę żeglarzy.
Żaglówki, żaglówki, żaglówki – wszędzie pełno żaglówek. Tutaj można czuć i podziwiać Mazury w pełnej krasie. Nic dziwnego. Jesteśmy w końcu w giżyckim porcie. Co by tu robić, skoro nie mamy żadnej łajby? To proste – iść na rybkę do knajpy!
Cóż… w swoim budżecie na wyjazd zakładałem ten bolesny wydatek, ale raz się żyje. W końcu być na Mazurach i nie zjeść ryby, to niewybaczalny grzech! No chyba, że ktoś nie lubi ryb z zasady.
Przeglądam menu. Co by tu wybrać? Kilkanaście różnych gatunków na karcie dań nie ułatwia sprawy. Węgorz odpada od razu – cena przyprawia o zawrót głowy, ale na szczupaka można się skusić. Nigdy nie jadłem, więc wypadałoby spróbować.
Wyboru nie żałuję, choć być może bardziej na miejscu byłby leszcz, którego trzy sztuki widnieją w herbie miasta. Ryba ma co prawda ości (nowość! 🙂 ), ale jest bardzo smaczna. Moje podniebienie i żołądek są zadowolone. Aż nie chce się podnieść zza stołu, ale pora iść dalej, by odkrywać kolejne atrakcje Giżycka.
Idziemy wzdłuż Kanału Łuczańskiego, zwanego także Giżyckim, by przez most obrotowy (unikatowy zabytek w skali kraju – wspominam o nim później) przejść w kierunku Twierdzy Boyen.
Po drugiej stronie kanału zauważamy zamek krzyżacki, a właściwie hotel, który obecnie znajduje się na jego miejscu i który wyglądem bynajmniej nie przypomina średniowiecznej warowni.
Po drodze – ciekawe spostrzeżenie. Może i mewy śmieszki, których na Mazurach i nad morzem jest pełno, są śliczne, ale na pewno nie są sympatyczne! W stosunku do siebie, naturalnie, choć zdarza się, że atakują także ludzi. Gdy którakolwiek z nich dorwie się do okruchów jedzenia, pozostałe momentalnie zaczynają ją ścigać. Być wróblem czy innym ptakiem też nie jest lepiej, a nawet jeszcze gorzej. Mewy w stosunku do pozostałych gatunków nie przebierają w środkach walki. Sami jesteśmy świadkiem, jak kilkanaście mew ściga bezbronnego ptaka, który porwał okruch jedzenia. Ehhh… wredne ptaszyska!
Dochodzimy do Twierdzy Boyen. To jeden z najlepiej zachowanych przykładów XIX w. architektury obronnej w Polsce, wybudowany przez Prusaków. Jego powierzchnia wynosi ok. 100 ha.
Twierdza powstawała w latach 1843 – 1855. Jej zadaniem była blokada przesmyku pomiędzy jeziorami Niegocin i Kisajno. Rozkaz rozpoczęcia budowy wydał sam król Fryderyk Wilhelm IV. Została przygotowana dla załogi liczącej ok. 3000 żołnierzy. Była ważnym elementem strategicznym w linii obrony Wielkich Jezior Mazurskich i nigdy nie została zdobyta. Po I wojnie światowej zmieniono jej przeznaczenie i utworzono tu m.in. szpital. W 1945 r. poddano ją bez walki. Jej nazwa pochodzi od nazwiska generała von Boyena – gorącego zwolennika budowy obiektu. (www.twierdza.gizycko.pl)
Ceny biletów wstępu do twierdzy, jak na to, co oferuje, nie są wygórowane. Koszt normalnej wejściówki to 15 zł, bilet ulgowy kosztuje 10 zł (ceny w sezonie, poza sezonem jest nieco taniej). Do wyboru mamy trzy trasy: czerwoną, zieloną i niebieską. Wybieramy najdłuższą i „najtrudniejszą” – zieloną.
Spacer rozpoczynamy od Bramy Giżyckiej, przy której znajduje się kasa. Wspinamy się na punkt widokowy, by rozpocząć właściwą część trasy. Przed nami ponadgodzinna przechadzka wśród baszt i umocnień twierdzy.
Ile czasu można tutaj spędzić? To zależy. Można i pół godziny (choć wtedy niewiele się zobaczy), można godzinę (wystarczający czas), a można i 2 godziny (aby zobaczyć wszystko, co twierdza ma do zaoferowania).
Oznakowanie szlaków jest na ogół dobre, choć zdarzają się miejsca, w których można się zastanawiać, w którą stronę należy iść. Twierdza jest tak duża, że wydaje nam się, że droga ciągnie się w nieskończoność. Nie trzymamy się ściśle zielonego szlaku. Gdy zauważymy, że na czerwonym znajduje się coś ciekawego, odbijamy w bok, choć tak naprawdę potem i tak okazuje się, że szlak czerwony bądź niebieski – najkrótszy – pokrywa się z zielonym.
Twierdza jest obiektem bardzo interesującym. Spacerujemy wzdłuż murów, wchodzimy do baszt i innych budynków kompleksu. Warto wziąć latarki! Przypomina nam to trochę dzisiejszy spacer po Mamerkach, mimo że to zupełnie inne czasy i 100 lat różnicy, choć budowniczowie pod względem narodowościowym ci sami.
Poza obiektami XIX w., na terenie twierdzy naszą uwagę przykuwają paskudne, zniszczone budynki, przypominające zabudowania PGR. W zasadzie to mamy rację. W latach 50 XX w. wzniesiono tutaj coś, co zupełnie nie pasuje do charakteru miejsca, m.in. … kurzą fermę i dojrzewalnię serów (www.gizycko.wm.pl). Jak to skomentować? Chyba się nie da.
Czysta abstrakcja. Połączenie obiektów XIX w. twierdzy z socrealistyczną architekturą PRL. Na szczęście trwalsze od kurzych ferm i dojrzewalni sera okazały się być bastiony twierdzy. Na jej terenie widać prace przy rekonstrukcji zniszczonych budynków, a właściwie przy ich odbudowie od podstaw. Coś się dzieje. Wyburzanie wszystkich obiektów minionej epoki zapewne zajmie jeszcze trochę czasu, ale cóż… lepiej późno niż wcale.
Zachęcam Was do odwiedzenia Twierdzy Boyen. Zwiedziłem już kilka twierdz i muszę stwierdzić, że ta giżycka zrobiła na mnie duże wrażenie. Mimo tego, że samo Giżycko – jako miasto – ma duże walory wypoczynkowe i świetne warunki do uprawiania żeglarstwa, to Twierdza Boyen znacząco podnosi jego atrakcyjność wśród turystów.
Schodzimy ze wzgórza do centrum miasta. Do otwarcia przeprawy przez Kanał Łuczański pozostało 15 minut. Czekamy.
Most obrotowy w Giżycku został wybudowany w 1860 r., aby połączyć miasto z Twierdzą Boyen. To jedna z dwóch tego typu konstrukcji w Europie, ale jedyna czynna do dnia dzisiejszego. Mimo tego, że waży ponad 100 ton, do jego obracania wystarczy siła ludzkich mięśni, a konkretnie jednego operatora, który w określonych godzinach most otwiera i zamyka, aby statki Żeglugi Mazurskiej oraz żaglówki mogły swobodnie przedostać się z jeziora Kisajno do Niegocina i odwrotnie. (www.gizycko.pl) Jak wygląda czynność zamykania mostu, możecie zobaczyć na moim filmie. Zasadniczo polega to na tym, że Pan kręci wajchą, chodząc w kółko do momentu, gdy most zostanie całkowicie otwarty/zamknięty.
Obserwując walczące o pokarm mewy śmieszki i inne ptaki, kierujemy się w stronę nabrzeża jeziora Niegocin. Na drewnianym falochronie zauważamy kormorany – skrzydlate stworzenia kojarzące się chyba jak żadne inne z Mazurami. Wiatr wciąż wieje, ale nie na tyle, aby uprzykrzyć nam spacer wzdłuż wybrzeża. Żeglarze mają dzisiaj doskonałe warunki do uprawiania tego sportu. Zatrzymując się co jakiś czas, w końcu dochodzimy do miejsca, gdzie kończy się giżyckie molo.
Znajdujemy się na jednym z najdłuższych tego typu obiektów w Polsce. Jego długość przekracza 400 metrów i z pewnością należy do największych atrakcji miasta. Widoki na port i jezioro Niegocin – wyśmienite. Aż nie chce się wyjeżdżać… .
Molo doprowadza nas do centrum miasta. W Giżycku można jeszcze odwiedzić Wieżę Ciśnień, latem czynną nawet do godziny 22. Dla leniwych istnieje możliwość wjazdu na najwyższy poziom windą. Na samej górze wieży znajduje się kawiarnia oraz taras widokowy, skąd można podziwiać oba giżyckie jeziora – Niegocin oraz Kisajno, a także piękne zachody słońca (jeśli naturalnie pogoda na to pozwoli).
Tym razem nie decydujemy się jej odwiedzić. Zapewne dlatego, że piękne widoki, których dzisiaj mieliśmy pod dostatkiem, zaspokoiły nasze potrzeby w tym względzie. Czas ruszyć dalej! Gdzie? Jeszcze nie wiemy. To się okaże po drodze… .
Jako że jutro mamy w planach Mikołajki, kierujemy się na południe. Po kilkunastu kilometrach jazdy, po lewej stronie zauważamy znak pola biwakowego. Decydujemy się sprawdzić jak wygląda. I jest to strzał w dziesiątkę!
Jedziemy leśną, gruntową drogą, zastanawiając się, czy samochód da radę i czy nie będziemy żałować decyzji. Po kilku minutach jesteśmy na miejscu i… jesteśmy zauroczeni. Leśna Keja, bo o niej mowa, to cudowne miejsce na południowym krańcu wybrzeża jeziora Niegocin. Za stosunkowo niewielkie pieniądze (jak na standardy mazurskie – 11 zł za samochód i namiot – za jedną osobę), możemy delektować się pięknem Mazur.
Schowana w środku lasu Leśna Keja to miejsce, o którym będziemy pamiętać podczas następnych wypadów na Mazury, jeśli tylko będziemy w pobliżu. Rozbijamy namiot i postanawiamy ziścić obowiązkowy punkt wizyty nad jeziorami – kąpiel. Co mogę powiedzieć… woda nie jest za ciepła, łagodnie rzecz ujmując, żeby nie powiedzieć, że jest zimna! Tak na oko ma około 13 – 15 stopni Celsjusza, a więc: dla morsów za ciepła, dla większości plażowiczów za zimna. Wrażenia i przeżycia są za to niezapomniane.
W Leśnej Kei zatrzymują się głównie żeglarze. Zmotoryzowani są tutaj w mniejszości. Do zachodu słońca pozostało jeszcze trochę czasu, ale i tak nie dane będzie nam go dziś podziwiać, gdyż zachód znajduje się… w stronę lasu, który zasłania widok. Trudno się mówi. Po kolacji nie pozostaje nam nic innego, jak tylko kontemplować jeziorne klimaty.
Popijając miodowy trunek, podziwiamy mazurską feerię kolorów. Dzisiejszego wieczoru nie mogliśmy chyba lepiej trafić. Was też namawiam – po prostu musicie tutaj przyjechać!
Galeria zdjęć z pobytu na Mazurach do obejrzenia tutaj.
Zgoda Giżycko stolica Mazur