Bunkry, bunkry, bunkry – Mamerki i tajemnicze Mazury
Ostatnie chwile nad jeziorem Dargin. To jeden z większych zbiorników wodnych na Mazurach. Planuję podziwianie wschodu słońca, ale po zerknięciu na niebo już nie mam żadnych wątpliwości – chmury nie odpuszczą – przynajmniej na razie.
Stalowy kolor obłoków prawie zlewa się w całość z szaro-niebieską barwą jeziora. Rozdziela je tylko pas lasu na horyzoncie, na drugim brzegu akwenu. Nie ma warunków do opalania – jedziemy dalej!
Zatrzymujemy się w Mamerkach – osadzie leśnej położonej nad jeziorem Mamry, którego kompleks jest drugim (po Śniardwach) największym jeziorem Polski. Tablice informacyjne wskazują nam miejsce parkingowe (obecnie płatne 5 zł). Zatrzymujemy się w środku lasu. Wokół ani jednego żywego ducha. Co nas tu przywiodło?
Mamerki to była kwatera Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych III Rzeszy. To największy w Europie kompleks niezniszczonych bunkrów z okresu II wojny światowej. Łącznie wszystkich obiektów wybudowano ponad 200. Do dzisiaj zachowało się kilkadziesiąt. Ciekawostką jest fakt, że – w przeciwieństwie do Wilczego Szańca – w Mamerkach kwitło życie towarzyskie. Odbywały się przyjęcia urodzinowe, chodzono do sauny, kina, kąpano się bez skrępowania w pobliskim jeziorze. (www.mamerki.com)
Sam Hitler odwiedził Mamerki jedynie 4 razy i były to krótkie wizyty. To właśnie tutaj mieszkali spiskowcy biorący udział w zamachu na jego życie, z pułkownikiem Stauffenbergiem na czele.
Co można zobaczyć w kompleksie? Zapraszam do kluczenia leśnymi drogami! Poranne, zachmurzone niebo i delikatny deszcz zazwyczaj nie są sprzymierzeńcem podróżnych. W tym miejscu mam jednak co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony – w deszczu człowiek moknie, a z drugiej – spacer leśnymi, tajemniczymi drogami, po których nikt nie chodzi o tej porze, jest w takich warunkach podwójnie mistycznym przeżyciem.
Dlaczego jesteśmy sami? Ze zwykłego przeoczenia. Istnieją dwie strony internetowe kompleksu Mamerki. Jedna z nich informuje, że obiekt jest otwarty od godziny 8 (sprawdzałem – obecnie poprawiono na 9.30), a na drugiej – chyba oficjalnej – widnieje informacja, że można go zwiedzać od 11 do godz. 15 (codziennie oprócz poniedziałków). Znajdziecie tu nie tylko mapę, ale i opis pozostałych atrakcji. Aktualizacja 2021: obecnie jest jedna strona obiektu, do której link umieszczono wcześniej. Zwiedzanie kosztuje 20 zł od osoby dorosłej.
Do otwarcia pozostała godzina. Nie będziemy bezczynnie siedzieć. Postanawiamy zwiedzić miejsce sami. Ma to zarówno swoje plusy – wchodzimy za darmo, ale też minusy – nie wchodzimy wszędzie, gdzie można.
Znajdujemy się w tzw. Mieście Brygidy. Przy parkingu znajduje się pierwszy obiekt udostępniony do zwiedzania. To Bunkier – muzeum II wojny światowej, zawierający takie ekspozycje jak: koniec wojny w Europie i śmierć Adolfa Hitlera, stanowisko Enigmy – maszyny szyfrującej, centrum łączności Wehrmachtu, wojnę obronną Polski w 1939 r., atak na ZSRR, a także… replikę Bursztynowej Komnaty – nieoficjalnego ósmego cudu świata. Dlaczego właśnie tutaj ją umieszczono? Ano dlatego, że po wojnie w pobliżu prowadzono jej poszukiwania. Podziemny tunel łączy muzeum z bunkrem nr 30, gdzie, jak piszą na stronie internetowej, można ponoć spotkać… samego Hitlera ;).
No trudno, przyjechaliśmy za wcześnie. Pozostaje nam tylko oglądać obiekt z zewnątrz, podziwiając ciekawostkę przyrodniczą: drzewa rosnące na betonowym dachu bunkra. Zwiedzamy schron nr 29, w którym mieściła się poczta, a następnie, po przejściu krótkim tunelem, wychodzimy na powierzchnię.
Kierujemy się w stronę Muzeum Kanału Mazurskiego (oczywiście bez planu – mój kolejny błąd – weźcie ze sobą wydrukowaną mapę z wyżej podlinkowanej strony, gdyż naprawdę się przydaje). Przed zamkniętym – a jakże – wejściem znajduje się armata przeciwpancerna D-44 produkcji radzieckiej oraz tablica informacyjna. W środku można zobaczyć rekonstrukcję niemieckiej łodzi podwodnej U-BOOT.
Kanał Mazurski to nigdy nie ukończony projekt połączenia jezior mazurskich z Morzem Bałtyckim (pośrednio przez rzekę Pręgotę). Przypuszcza się, że w dwóch spośród kilkudziesięciu zachowanych bunkrów produkowano wspomniane wcześniej łodzie podwodne U-BOOT, aby poprzez kanał mogły dotrzeć do Bałtyku. 4 km od muzeum znajduje się śluza w Leśniewie Górnym, przez którą miałoby się to odbywać.
W muzeum znajduje się także część poświęcona tajnej broni III Rzeszy, m.in. z rakietą V2 i Haunebu III – pojazdu latającego w kształcie dysku.
Powracamy do parkingu, za którym skręcamy w lewo, licząc na to, że idąc bez planu natkniemy się na jakiś supertajny obiekt czy pozostałości z czasów wojny. No… może niekoniecznie na jakiś niewypał :D. Deszcz się wzmaga. Robi się coraz mroczniej, a przez to bardziej klimatycznie.
Przechodzimy przez krzaki, klucząc leśną, słabo wydeptaną ścieżką. Po lewej zauważamy tabliczkę ostrzegającą przed wchodzeniem na brukowaną, prowadzącą do zakamarków Mamerków drogę. Cóż… na pewno dzieci nie można tutaj spuszczać z oka, ale jeżeli jesteśmy czujni i skupieni, to nie wejdziemy w żadną niezabezpieczoną studzienkę czy wykop.
Dochodzimy do drogi, która dzieli kompleks na dwie części. Teraz to już leje. Chronimy się przed deszczem w jednym z bunkrów i czekamy na poprawę pogody. Ta nadchodzi już po 10 minutach. Można iść dalej!
Natrafiamy na skupisko kilku schronów, m.in. na stację transformatorową. Na dach dwóch spośród nich prowadzą drabinki. Mateusz zaczyna wchodzić.
– Czy uważasz, że to co robię jest nieodpowiedzialne? – pyta mnie Matt.
– Nie wiem, ale za chwilę zrobię to samo – odpowiadam :).
Jesteśmy na szczycie bunkra. Widokiiiii… na pobliskie drzewa. Mateusz grymasi, ale mimo tego, że nic poza drzewami nie widać, to uczucie przebywania w takim miejscu jest niezapomniane. Świadomość, że jeszcze 70 lat temu podejmowano tutaj kluczowe decyzje wojskowe III Rzeszy działa na wyobraźnię.
Musimy uważać, gdyż po deszczu drabinka jest wyjątkowo śliska. Nie żebym Was zachęcał do próbowania tego samego – każdy odpowiada za samego siebie – ale w każdym bądź razie: nam się podobało.
Wnętrza niektórych bunkrów są dobrze zachowane, niektórych – przeciwnie. Polecam przed zwiedzaniem zaopatrzyć się w latarkę – bardzo się przydaje. W szczególności, jeśli chcemy dokładnie obejrzeć każdy schron, a nie chcemy złamać nogi, rozbić sobie głowy, bądź wykąpać się w jeziorkach powstałych w ruinach budowli.
W jednym z bunkrów natrafiamy na ptasie gniazdo, w następnym na czerwoną plamę z rozrzuconymi wokół chusteczkami nasączonymi niezidentyfikowaną cieczą. Czyżby to krew? A może ktoś po prostu robi sobie jaja i straszy odkrywców i turystów, którzy się tu znaleźli? Nie mamy zamiaru tego sprawdzać i brać płynu do analizy. Postanawiamy iść dalej.
Nie zostało nam już dużo do zobaczenia. Mijamy ostatnie schrony i powracamy na parking. Jest godzina 10. Zwiedzanie kompleksu (bez muzeów) zajęło nam 1 godzinę i myślę, że jest to odpowiedni czas na spacer wśród bunkrów. Nie chce nam się już wchodzić do muzeum i wracać do U-BOOTa (dziś trochę tego żałuję), ale i tak jesteśmy zadowoleni.
Szczerze? Jeśli miałbym Wam doradzić, co powinniście odwiedzić – czy Wilczy Szaniec, czy Mamerki – a nie macie na tyle czasu, aby zajrzeć w oba miejsca, bez wahania odparłbym, że to drugie. Bunkrów jest tutaj dużo, dużo więcej i na o wiele większej przestrzeni niż w Gierłoży. Miejsce nie jest tak rozreklamowane jak kwatera główna Hitlera, a więc i turystów jest tutaj mniej. Ceny biletów wstępu również są niższe. Koszt normalnej wejściówki to 12 zł. Wilczy Szaniec korzysta z popularności. Ja wybieram Mamerki!
Jedziemy na północ, by po kilku kilometrach odbić na zachód – w kierunku Srokowa. Po drodze zatrzymujemy się na drodze, w pobliżu śluzy Kanału Mazurskiego. Chcemy obejrzeć ją dokładniej z bliska, a tu niespodzianka. Pan parkingowy informuje, że wejście na teren obiektu tylko dla osób, które parkują swój samochód. Na miłość boską! 3 zł za wjazd to nie majątek. Ton głosu szanownego Pana jest bliższy raczej antypatii niż sympatii, więc nawet nie pytamy, czy możemy uiścić tę opłatę po prostu jako formę biletu wstępu, bo wracać do samochodu, aby podjechać na parking, nie zamierzamy. A właściwie… przecież mogliśmy w końcu przyjechać autostopem :D. To nic, że rzadko co tędy jeździ. Ale jeździ! Lekko zniesmaczeni opuszczamy to miejsce. Przed nami Srokowo – mała, klimatyczna miejscowość.
Początek zwiedzania tej wsi o charakterze miejskim jest obiecujący. W centrum – na rynku – znajduje się piękny ratusz z drewnianą wieżą zegarową, przy którym ulokowany jest spichlerz z tzw. muru pruskiego, bardzo charakterystycznego dla Mazur. Kilkaset metrów dalej odwiedzamy kościół p.w. Krzyża Świętego. Ta zabytkowa świątynia kryje w swoim wnętrzu ciekawą chrzcielnicę. Zbudowana jest ona z granitu skandynawskiego przywleczonego tutaj przez lodowiec. No i… to by było na tyle jeśli chodzi o Srokowo.
Przyznam szczerze, że miejscowość mnie trochę zawiodła. Spodziewałem się czegoś w klimacie Reszla. Może to wielkość Srokowa sprawia, że nie ma tu wielu turystów, a może brak zamku. Nie mogę napisać, że jest w niej brzydko, bo byłaby to nieprawda, ale gdybym miał do wyboru: zostać dłużej w Mamerkach albo przyjechać tutaj, wybrałbym to pierwsze. Podsumowując: jeśli przejeżdżacie przez Srokowo – warto się w nim zatrzymać, jeśli nie – nie warto nadrabiać drogi.
Pogoda nas dzisiaj nie lubi. Podczas przejazdu do kolejnego punktu na trasie leje jak z cebra. Plany naszego spaceru po Węgorzewie spaliły na panewce. Nie ma sensu spacerować po mieście w taką pogodę. Warto jednak wspomnieć, że znajdujemy się zaledwie 15 km od granicy z Obwodem Kaliningradzkim należącym do Rosji. Tak blisko, a zarazem tak daleko… .
Zamierzamy odwiedzić kwaterę polową Heinricha Himmlera – jednego z największych zbrodniarzy hitlerowskich, ale – z uwagi na pogodę – postanawiamy zatrzymać się w smażalni ryb nad jeziorem Święcajty.
Ryb nie zamawiamy – ceny przyprawiają nas o ból głowy, ale na symboliczne jedno danie dajemy się skusić. Jest to również okazja do podładowania baterii w aparacie. No i ten widok z sali restauracyjnej – wprost na jezioro – … bajka!
Gdy kończymy posiłek, świeci słońce, a nawierzchnia drogi zdążyła już wyschnąć. Możemy jechać dalej!
Z mapą w ręce szukamy zjazdu do wspomnianej wcześniej kwatery Himmlera. Zastanawiamy się, czy będzie oznaczony. Ku naszemu zaskoczeniu, w pobliżu obiektu znajduje się nawet parking, do którego prowadzi tablica informacyjna. Nie musicie się więc obawiać, że przeoczycie zjazd.
No własnie… w pobliżu obiektu, choć tak naprawdę, aby dostać się do schronu należy iść ponad 1 km. Prowadzi do niego szeroka ścieżka, którą dawniej biegła linia kolejowa. Dojście do bunkra jest dobrze oznakowane. Bezpośrednio przy obiekcie znajduje się tablica informacyjna opisująca jego funkcję, a także sylwetkę samego Heinricha Himmlera.
Cóż… bunkier jak bunkier. Czynnikiem, który przyciąga tutaj turystów, jest z pewnością nazwisko Himmlera – jednego z lepiej znanych i znienawidzonych dygnitarzy i zbrodniarzy III Rzeszy.
Słońce świeci na całego. Ruszajmy w drogę do żeglarskiej stolicy Mazur – Giżycka!
Galeria zdjęć z pobytu na Mazurach do obejrzenia tutaj.
Fajny opis 🙂 Jasny i czytelny 🙂 dziękuję 🙂
Bardzo proszę. 🙂