Warmia i Mazury – Reszel, Kętrzyn i Wilczy Szaniec
Tuż po opuszczeniu Świętej Lipki, jadąc w kierunku Reszla, przy drodze zauważamy tablicę oznajmiającą opuszczenie historycznej krainy Mazur, a wkroczenie na obszar Warmii. Warto pamiętać o tym, że to nie jeziora, lecz zaszłości historyczne wyznaczają granicę regionów. To, że jesteśmy nad jeziorem wcale nie oznacza, że jesteśmy na Mazurach. A różnica wbrew pozorom jest duża. Przez wiele lat, aż do I rozbioru Polski, Warmię i Mazury dzieliło wiele, m.in. wiara – Warmia była katolicka, a Mazury protestanckie (głównie ewangelickie). Związki Warmii z Polską są więc dużo bliższe. Od 1525 r., kiedy to Albrecht Hohenzollern złożył Hołd Pruski królowi Zygmuntowi Staremu, Prusy Książęce (których częścią były historyczne Mazury) stały się co prawda lennem Polski (do 1657 r.), ale nie wchodziły oficjalnie w skład jej terytorium. Dzisiaj granica jakby się zatarła, choć nadal warto pamiętać o historii tych ziem, gdyż jest niezmiernie ciekawa.
Droga do Reszla nie zajmuje zbyt wiele czasu – jedynie kilkanaście minut – ale warto o niej wspomnieć w kontekście innych dróg na Warmii i Mazurach. Ich charakterystycznym elementem są przydrożne aleje drzew, zasadzone w czasach, gdy prędkości osiągane na drogach nie były tak duże jak dzisiaj. Można powiedzieć, że drzewa zdają się „wchodzić” na szosę i są przez to niebezpieczne z jednego, głównego powodu – nie wybaczają błędów. Od wielu lat toczy się w Polsce, a szczególnie na północy kraju, dyskusja, czy należy je wyciąć, czy też nie. Problem jest złożony. Życie ludzkie jest najwyższą wartością, choć niewątpliwie szkoda tych pięknych alei, które są znakiem rozpoznawczym Warmii, Mazur, a także Pomorza.
Podczas przejazdu do Reszla warto także zwrócić uwagę na przydrożne kapliczki różańcowe. Jest ich w sumie 15, a zostały postawione najprawdopodobniej w XVIII w.
Reszel wita. Zatrzymujemy się w tym kilkutysięcznym miasteczku w pobliżu zamku i postanawiamy go zwiedzić. Koszt takiej przyjemności nie jest zbyt duży. Normalny bilet kosztuje zaledwie 3 zł. Wchodzimy!
Zamek w Reszlu to XIV w. budowla wzniesiona przez biskupów warmińskich, a konkretnie jednego z nich – bpa Jana z Miśni. Wcześniej na tym terenie istniał krzyżacki gród. Twierdza pełniła funkcję fortecy nadgranicznej zwróconej przeciwko Litwie, a zarazem umacniała niezależność biskupów od władzy terytorialnej Zakonu. Gdy zamek dostał się w polskie ręce, stracił swój obronny charakter. Przez lata zaniedbywany, po renowacjach w XX i XXI w. częściowo odzyskał swój dawny blask. Po ostatnich zabiegach konserwatorskich w 2001 r. na zamku utworzono galerię, powstał hotel oraz restauracja. Więcej o historii reszelskiego zamku możecie dowiedzieć się tutaj.
Galeria jest dzisiaj nieczynna, więc jej nie zwiedzamy. Na początek obchodzimy budowlę dokoła. Naszą szczególną uwagę, jako geologów, zwracają sporych rozmiarów skały, użyte do budowy drogi wjazdowej oraz muru otaczającego zamek. Naturalnie pochodzą ze Skandynawii, a zostały tutaj przetransportowane przez lodowiec i zebrane z okolic. Sama twierdza zbudowana jest z cegły.
Na dachu fortecy wciąż prowadzone są prace wykończeniowe. Po obejściu całego obiektu wchodzimy na dziedziniec ze studnią pośrodku. W wyższych kondygnacjach istnieją do dziś machikuły – otwory służące do rzucania kamieni oraz lania wrzątku i roztopionej smoły na oblegających. To rzadkość w zachowanych do chwili obecnej budowlach obronnych.
W narożu dziedzińca znajduje się wejście na wieżę widokową. Nie omieszkamy skorzystać z takiej możliwości i wspinamy się na górę po kilkudziesięciu schodach (nie liczę dokładnie po ilu). Niektóre spośród nich są dość wysokie i trzeba się natrudzić, aby wejść na samą górę, szczególnie w początkowej fazie wspinaczki.
Z reszelskiego zamku roztaczają się wspaniałe widoki na miasto i okolice. Najbardziej charakterystycznym elementem krajobrazu są czerwone dachy Reszla, okoliczne pagórki, kościół farny p.w. św. Piotra i Pawła, a także… stara plebania, której obecny stan mocno kontrastuje z pięknem otoczenia. Nie bez przyczyny uważa się, że Reszel to jedno z piękniejszych, a kto wie, czy nie najpiękniejsze z miast Warmii. Cóż… z miast regionu jak dotąd odwiedziłem tylko Olsztyn i z pewnością lepsze wrażenie wywarł na mnie Reszel. O innych się nie wypowiadam, gdyż jeszcze mnie tam nie wywiało :).
Reszel to także polskie cittaslow, czyli jedno z miast wpisanych na listę Międzynarodowego Stowarzyszenia Miast „Cittaslow”. Zostało na nią wpisane w 2004 r. – jako pierwsze w Polsce. Czym jest idea przedsięwzięcia? Ujmując sprawę najprościej, można powiedzieć, że stowarzyszenie skupia miasta, w których życie płynie spokojnie, cicho i przyjemnie, a które są zarazem przyjazne dla turystów pragnących odpocząć od zgiełku przepełnionych metropolii. Więcej o pomyśle, a także wykaz miast z Polski i świata wpisanych na listę, możecie znaleźć tutaj.
Schodzimy z wieży i opuszczamy zamek. Za taką niewygórowaną cenę – polecam! Szczególnie widok z wieży. Teraz postanawiamy zobaczyć z bliska tę „nie pierwszej świeżości” budowlę, tak dobrze widoczną z zamku, a która znajduje się w pobliżu kościoła farnego.
Rezydencja archiprezbitera w Reszlu, jak brzmi jej oficjalna nazwa, to najstarszy budynek mieszkalny w mieście, a także najstarsza plebania na Warmii. Obecnie w ruinie, choć od jakiegoś czasu prowadzone są tu prace remontowe. Szczerze mówiąc, ciężko mi w to uwierzyć, patrząc na tę wyróżniającą się niekorzystnie na tle pozostałych budynków Reszla, starą plebanię. Póki obiekt nie jest wyremontowany, nie ma co oglądać. Wchodzimy do pobliskiego kościoła p.w. św. Piotra i Pawła z XIV w.
Świątynia z zewnątrz i wewnątrz przypomina inne warmińskie kościoły. Też zbudowana jest z cegły, a architektura wnętrza (szczególnie sklepienie gwiaździste) przypomina nam, że jesteśmy na północnym – wschodzie Polski. Nie korzystamy z okazji wejścia na wieżę kościelną, na której znajduje się punkt widokowy (bilet normalny w cenie 4 zł), ponieważ dopiero co oglądaliśmy Reszel z zamkowej baszty. Z pewnością widoki z kościelnej wieżycy są równie piękne, jak z pobliskiej fortecy.
Najważniejsze zabytki miasta zwiedzone. Pora, aby obejrzeć miejscowe dzieło techniki – most gotycki na rzece Sajnie z XIV w. Początkowo nie zauważamy, że jesteśmy właśnie na nim. Idąc i nie rozglądając się na boki ciężko zorientować się, że to zabytek. Dopiero wychylając się za barierkę ochronną zauważamy, jak bardzo jest wysoki. Zastanawiamy się, jak zejść na dół, aby zobaczyć go z innej perspektywy. Po drugiej stronie drogi odnajdujemy wąską ścieżkę, którą schodzimy do rzeki. Most odnowiono w 2000 r. Widać, że cegły nie są gotyckiej świeżości… . W pobliżu znajduje się miejski park, po którym można pospacerować. My wracamy do ścisłego centrum.
Zaczyna kropić, choć na szczęście niezbyt mocno. Po chwili przestaje. Naszą uwagę w centrum zwraca miejski ratusz. Na stronie internetowej miasta nie piszą o nim zbyt dobrze. Moim zdaniem nie wygląda tragicznie, choć drewniane, stare drzwi na tle tynkowanych ścian wyglądają dość śmiesznie :).
Reszel ma również ciekawy herb. Widnieje na nim – a jakże! – niedźwiedź wspinający się na biskupią laskę… . Ludzka fantazja nie zna granic :D. Wchodzimy na ulicę Wyspiańskiego i… jesteśmy zauroczeni tym miejscem. Urokliwe, XIX w. kamienice, knajpki, kwiaty na chodnikach… . To miejsce ma klimat! Postanawiamy odpocząć w pobliskiej kawiarence i przez chwilę podziwiać Reszel z siedzącej – równie ciekawej – perspektywy.
Zobaczyliśmy większość atrakcji. Nie ukrywam, że miasteczko wywarło na mnie pozytywne wrażenie i polecam je dla osób, które uwielbiają klimat średniowiecznych, cichych, małych miasteczek. No i te brukowane uliczki – miodzio! Przyjeżdżajcie, a na pewno się nie zawiedziecie!
Gwoli ścisłości wspomnę jeszcze, że w Reszlu znajduje się cerkiew prawosławna. Moglibyście zapytać: skąd cerkiew na Warmii? Po II wojnie światowej znaczna część ludności ukraińskiej (głównie z Podkarpacia), została przesiedlona na te tereny. Dzisiaj województwo warmińsko-mazurskie to jedno z najliczniejszych skupisk tej mniejszości w Polsce. Tak naprawdę należy jednak pamiętać, że sporą część z przesiedlonych stanowili Łemkowie, będący odrębną grupą etniczną i nie będący „czystymi” Ukraińcami.
Czas opuścić klimatyczny Reszel i Warmię i ruszyć dalej – na wschód – do Kętrzyna.
Napiszę krótko: jeśli chodzi o Kętrzyn – szału nie ma. Relację z naszego pobytu w tym mieście ograniczę do niezbędnego minimum. Nie mogę powiedzieć – centrum miasta jest zadbane. Widać, że coś się tu dzieje. Remontowane są drogi i budynki, ale brakuje mi tu klimatu, którego doświadczyliśmy w Reszlu. To już nie to samo.
Na pewno warto wspomnieć o architekturze, której istotnym elementem, podobnie jak na całej północy, jest cegła. Budynki użyteczności publicznej, jak i kościoły zbudowane z tego materiału, są piękne. To jednak za mało, aby Kętrzyn „zdobył” nasze serca i umysły. Czegoś mi w nim brakuje. Zapewne właśnie tego klimatu… .
Co odwiedzamy w mieście? Na początek neogotycki kościół św. Katarzyny – typowy przykład budownictwa sakralnego na Warmii. Nieco dalej – piękny, eklektyczny budynek miejskiego ratusza. Obecnie mieści się w nim punkt informacji turystycznej.
Jedną z niewielu budowli, która mnie poważnie zaciekawia, jest bazylika kolegiacka św. Jerzego z XIV w. Jest to najlepiej zachowany kościół obronny na Mazurach. Niestety, mimo tego, że dziś święto, świątynia jest zamknięta, co uniemożliwia zwiedzenie jej od środka. Wielka szkoda… . Tak, tę bazylikę warto odwiedzić. Zdecydowanie!
Kierujemy się w stronę zamku, w którym obecnie znajduje się muzeum. Odwiedziliśmy już jedną twierdzę – w Reszlu – zatem zwiedzanie kętrzyńskiej sobie darujemy. Zresztą… prostokątne okna, paskudne prostokątne okna, które „ozdabiają” budynek od zewnątrz, powodują u mnie odrazę. To jest po prostu masakra! Jak można było tak oszpecić zamek! Rozumiem, że zdecydowana większość średniowiecznych zabytków miasta została zniszczona podczas II wojny światowej przez wojska radzieckie, ale te okna zupełnie nie pasują do reszty „gotyckiej” budowli! Ehh… szkoda gadać. Idziemy dalej!
Zatrzymujemy się w pobliżu obelisku, który zaintrygował nas napisem w języku niemieckim. To cokół pomnika 4 Regimentu Grenadierów Króla Fryderyka Wielkiego, odsłoniętego 2 maja 1926 r. Znak, że Kętrzyn przed II wojną światową należał do Niemiec. Oczywiście nie muszę wspominać, że miasto i okolice są równie często odwiedzane przez Niemców, jak pozostała część Mazur. Zwracamy na to szczególną uwagę, gdy przed przejściem dla pieszych zatrzymuje się i przepuszcza nas dopiero auto na niemieckich tablicach rejestracyjnych.
Nieco znudzeni miastem, postanawiamy wyruszyć w dalszą drogę. Czy coś jeszcze warto odwiedzić w Kętrzynie? Z ciekawszych rzeczy znajdziecie tu jeszcze schrony z okresu II wojny światowej. No i byłbym zapomniał. W herbie miasta znajduje się… . Tak! Brawo! Niedźwiedź na tle trzech drzew iglastych! 😀 Podsumowując: mimo tego, że miasto znajduje się o rzut beretem od Wilczego Szańca, polecam spędzić więcej czasu w Reszlu bądź Świętej Lipce. Kętrzyn to nie moje klimaty. Decyzję o tym, czy się tu jednak zatrzymać, pozostawiam Wam.
Kętrzyn od Wilczego Szańca w Gierłoży dzieli niecałe 10 kilometrów. Kilkanaście minut jazdy i jesteśmy na miejscu. Zanim tam docieramy, zatrzymujemy się jeszcze w miejscu, które nas zauroczyło. Niecały kilometr przez Wilczym Szańcem, po obu stronach drogi (jadąc od Kętrzyna), znajdują się wybitnie podmokłe tereny – w sam raz na sesję fotograficzną. Klimat tego miejsca wprowadza nas niejako w specyficzny nastrój tajemniczości, związany z pobliską kwaterą główną Hitlera, która była jego centrum dowodzenia podczas II wojny światowej – po agresji na Związek Radziecki. Trzeba przyznać, że miejsce na jej budowę wybrał idealne.
Zdjęcia zrobione, można podjechać na parking Wilczego Szańca. Opłata za zwiedzanie wynosi 20 zł w sezonie i 15 zł poza nim (bilet normalny). Parking jest dodatkowo płatny (10 zł). Jeśli chcemy skorzystać z usługi przewodnickiej, możemy dołączyć do grupy. Koszt oprowadzania wynosi 50 zł, a więc im więcej osób, tym mniej płacimy. Decydujemy się skorzystać z tej możliwości i poczekać, aż zbierze się więcej osób. Jest już późno, zatem może być z tym ciężko. Po kilkunastu minutach oczekiwania wyruszamy na trasę!
To właśnie tutaj, 20 lipca 1944 roku pułkownik hrabia Claus Schenk von Stauffenberg dokonał nieudanego zamachu na Adolfa Hitlera. Kto wie, jak potoczyłyby się losy II wojny światowej, gdyby zamach się powiódł. To tutaj były podejmowane kluczowe decyzje III Rzeszy, m.in, o budowie nowych obozów koncentracyjnych. Oprócz Adolfa Hitlera w Wilczym Szańcu przebywali najwyżsi dygnitarze nazistowskich Niemiec, tacy jak m.in. Hermann Goring, Heinrich Himmler, Martin Bormann czy Joseph Goebbels. Sam Hitler spędził tu w sumie ponad 800 dni. Nie będę się więcej rozpisywał o historii obiektu, choć jest bardzo ciekawa. Zainteresowanych odsyłam na stronę internetową muzeum.
Wspomniałem o możliwości zwiedzania Wilczego Szańca z przewodnikiem (jak wcześniej zaznaczyłem, sami skorzystaliśmy z tej opcji). Jeżeli jesteście zainteresowani historią, a nie tylko „przeleceniem” przez bunkry, to polecam. Spacer wśród pustych budynków, nawet z tablicami informacyjnymi w pobliżu (choć nie są umieszczone przy wszystkich obiektach), zdecydowanie różni się od zwiedzania z przewodnikiem. Dzięki temu możemy dokładniej poznać miejsce związane z osobami odpowiedzialnymi na największą tragedię w historii ludzkości. Taka opcja zajmuje czasowo około 1 godziny.
Jako że obiekt został przez Niemców wysadzony przed jego opuszczeniem, nie spodziewajmy się cudów w postaci idealnie zachowanych schronów. Owszem, są pomieszczenia w dobrym stanie (głównie ze względu na grube ściany, które bardzo trudno było wysadzić w powietrze), ale są też zniszczone, których odkrywanie może zakończyć się nie najlepiej.
Wilczy Szaniec to miejsce obowiązkowe do zobaczenia dla osób, które interesują się historią II wojny światowej. Pozostali również powinny tu zajrzeć, aby poznać rozmach niemieckiej, totalitarnej, zbrodniczej machiny. Muszę jednak przyznać, że Wilczy Szaniec to miejsce nastawione na zysk z turystów. Niby nic dziwnego – każda atrakcja turystyczna powinna na siebie zarabiać, ale w tym miejscu odczuwam to nazbyt widocznie. Miejsce naprawdę warte jest odwiedzin, ale ten szczegół to łyżka dziegciu w beczce miodu.
Sporą część odwiedzających obiekt stanowią niemieccy turyści, ale tylko ci starsi. Młodsi do Wilczego Szańca raczej nie zaglądają. Ot – znak czasów – historia wśród młodzieży nie jest już dziś tak popularna jak choćby facebook.
Do zmroku coraz bliżej, a zatem czas ruszać dalej i… szukać miejsca do spania :). Najlepiej nad jakimś jeziorem. Przejeżdżamy przez Parcz, Mażany, a następnie skręcamy na wschód – w kierunku Radziejów. Jakieś 2 km przed Radziejami kończy się dobra droga, a zaczyna… kostka brukowa. Coś, czego nie znoszę. Nie mamy jednak wyboru. Jakoś nad jezioro trzeba się dostać. Obmyśliliśmy sobie, że spróbujemy rozbić się nad jeziorem Łabap.
Droga z Radziejów do Łabapy jest jeszcze gorsza, więc postanawiamy zawrócić i dostać się tam przez Stawiska. W okolicach Łabapy znajdujemy zaciszne miejsce i zatrzymujemy się. Modlimy się, aby zawieszenie auta się na nas nie obraziło. Przechodzimy kilkadziesiąt metrów i lądujemy na plaży, na której… inni ludzie zdążyli już rozbić 2 namioty. Na nasz nie ma zbytnio miejsca. Próbujemy szukać dalej, ale bezskutecznie. Wracamy, spotykając po drodze traktor, który toruje sobie drogę przez leśne krzaki tak, jakby nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Jedziemy dalej! Po osiągnięciu drogi głównej do Sztynortu, nawierzchnia poprawia się. Asfalt jest równy i gładki. Sam Sztynort to zupełnie inna bajka niż okolice. To pierwsze „prawdziwie mazurskie” miejsce na naszej dotychczasowej trasie, w którym czuć chęć dojenia turystów na każdym kroku. Po lewej mijamy pozostałości pałacu Lehendorffów z XVI w., ale nie zatrzymujemy się przy nim. Szukamy jakiejkolwiek bocznej drogi, która mogłaby nas zaprowadzić nad jezioro.
W pobliżu stacji benzynowej – po prawej stronie – zauważamy jedną z nich. Po raz kolejny zastanawiamy się, czy wrócimy z powrotem, bo dojechać będzie z pewnością łatwiej niż zawrócić. Zatrzymujemy się i idziemy sprawdzić, czy w pobliżu znajduje się wymarzone miejsce na rozbicie namiotu. Może przy kanale łączącym Jezioro Sztynorckie z jeziorem Kisajno? Widoki ładne, ale miejsce zbyt widoczne. Szukamy dalej!
Idziemy ścieżką w drugą stronę. Znajdujemy polanę wśród krzaków. Jest co prawda nad jeziorem, ale niezbyt mi odpowiada. Latające wokół komary również nie pomagają w podjęciu decyzji o noclegu w tym miejscu. Postanawiamy, że jedziemy jeszcze dalej.
Szczęśliwie udaje nam się wyjechać leśną, nierówną drogą i skręcić na wschód – w kierunku miejscowości Harsz. Zatrzymujemy się na niewielkim półwyspie w miejscowości Zdorkowo. Już wiemy, że odnaleźliśmy miejsce na wymarzony nocleg.
Jesteśmy nad jeziorem Dargin, w pobliżu przystani żeglarskiej. Postanawiamy, że nie rozbijamy namiotu, lecz śpimy w aucie. Miejsce jest cudowne. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przygotować kolację i upajać się widokiem jeziora i żaglówek.
Wieczorna pogoda nie rozpieszcza. Idziemy do pobliskiego baru, gdzie oglądamy transmisję z meczu Anglia – Urugwaj. Ja już nie ogarniam. Zmęczenie robi swoje. Kończy się pierwszy dzień na Mazurach. Jutro czas na wielkie jeziora! :).
Galeria zdjęć z pobytu na Mazurach do obejrzenia tutaj.