Niedźwiedzia łapa w tle. Mrągowo i Święta Lipka

Ostatni gwizdek sędziego. Hiszpania przegrywa z Chile 0:2 i odpada z Mistrzostw Świata w Brazylii. Dla mnie oznacza to jedno: nadeszła pora, aby wyjechać na Mazury! Ponad 1300 km w ciągu czterech dni do przejechania, niezliczona ilość jezior do zobaczenia. Najpierw dojazd do Krakowa, skąd zabieram Mateusza i wio! Na północ, a właściwie na północny-wschód. Do Mrągowa.

Przed nami długa, prawie ośmiogodzinna podróż do polskiej stolicy muzyki country. Mijamy Kielce, Radom, by po niecałych 4 godzinach dojechać do Warszawy. Tutaj krótki postój i prosta droga na Mazury. Wschodzące słońce przypominające landrynkę powoli zaczyna nas oślepiać. Przejeżdżamy obok Zalewu Zegrzyńskiego, przez Pułtusk (z najdłuższym rynkiem w Europie), Ostrołękę, by odbić na północ – ku Kurpiom.

Krajobraz wciąż się zmienia. Pola ustępują miejsca lasom. Zupełnie odmienny krajobraz od tego w Małopolsce. Mijamy Kadzidło, Myszyniec – jedne z ważniejszych miejsc regionu. Dziś Boże Ciało. Na domach zauważamy wywieszone flagi: polskie i kurpiowskie. To dowód na to, że Kurpie są grupą etnograficzną, która bardzo dba o swoją odrębność kulturową. Więcej o regionie – w opisie drogi powrotnej – kiedy to wspomnę o skansenie kurpiowskim w Nowogrodzie.

W końcu wjeżdżamy na Mazury. Przejeżdżamy przez Spychowo – miejscowość Juranda, znanego z powieści „Krzyżacy” Henryka Sienkiewicza – a od niedawna także z patrolu obywatelskiego, wprowadzonego po serii przestępstw w latach 1998 – 2002.

Lasów nie ubywa, ale zmienia się rzeźba terenu. Pojawiają się wzgórza morenowe i jeziora – nieodłączny element krajobrazu Warmii i Mazur. Jest godzina 7:45. Mijamy tabliczkę z napisem „Mrągowo”.

jezioro czos w mrągowie na mazurach
Nad Jeziorem Czos

Miasto dopiero budzi się do życia. To widać. Nie ma się co dziwić – dzisiaj świąteczny czwartek – dzień wolny od pracy. Zatrzymujemy się na Małym Rynku i podążamy w kierunku jeziora Czos – ku mrągowskiemu molo. Nie jest tak okazałe jak choćby sopockie czy to w Międzyzdrojach, ale to nam akurat nie przeszkadza. Na molo także pustki. No… może nie licząc kaczek, które tłumnie okupują nadmorski deptak. Czas na odpoczynek. Po kilkugodzinnej podróży coś nam się od życia w końcu należy :).

Ze zmęczenia nie zauważam ptasiej miny, bezczelnie zastawionej na mnie przez pierzastego „przyjaciela”. Ładnie zaczyna się przygoda. Dopiero co zobaczyłem jezioro, a już mam ptasi placek na spodniach… .

Nad jeziorem spędzamy niecałą godzinę. W tym czasie Mrągowo budzi się do życia. Pojawiają się spacerowicze, wędkarze, jak i plażowicze odpoczywający po wieczornej imprezie. Na niebie prawie ani jednej chmurki. Słońce przygrzewa. Pogoda iście wymarzona.

Gdy stwierdzamy, że koniec tego dobrego, wyruszamy na miasto, spacerując początkowo mrągowską promenadą, dzięki czemu podziwiamy łyski –  gatunek naszego krajowego ptaka wodnego. Po drodze spotykamy autokar pełen niemieckich turystów – emerytów. Nie da się nie zauważyć tego, że wśród zagranicznych odwiedzających zdecydowanie przeważają Niemcy. Z pewnością wynika to z tego, że przed II wojną światową Mazury należały właśnie do nich.

Dochodzimy do Placu Wyzwolenia, na którym znajduje się stosunkowo nowa fontanna, oddana do użytku w 2011 r.  Na ścianie pobliskiej kamienicy zauważam namalowaną panoramę Mrągowa wraz z miejskim herbem – łapą niedźwiedzia. Trzeba przyznać, że dość oryginalny herb, a używany już od XVI w. Jego genezę wyjaśnia legenda, którą pokrótce przedstawię… .

Dawno, dawno temu, w okolicy grasowała niepokorna niedźwiedzica. Polowała na zwierzęta gospodarskie, niszczyła barcie w lesie i zakłócała spokój mieszkańców. Nie pomagały żadne fortele, aby ją okiełznać. Próbowano nawet spoić ją miodem zmieszanym ze spirytusem, ale i ten plan się nie powiódł, gdyż śmiałkowie, którzy mieli to zrobić, postanowili sami uraczyć się przygotowaną miksturą. Od tamtej pory wódka nosiła nazwę „niedźwiedziówki”. W końcu wojsku udało się postrzelić zwierza podczas obławy, trafiając właśnie w tylną, lewą łapę. Ranna niedźwiedzica uciekła, ale dopadnięto ją niebawem i dobito. Jako dowód wykonania zadania, odcięto jej łapę i przekazano burmistrzowi, który zawiesił ją nad drzwiami magistratu. Tak oto powstał herb Mrągowa, który tylko nieznacznie zmienił się do dzisiejszych czasów (od zakończenia II wojny światowej kształt łapy jest nieco inny). (http://www.it.mragowo.pl).

Podchodzimy pod niewielkie Jezioro Magistrackie, znajdujące się w ścisłym centrum Mrągowa. Nie robi ono na nas dużego wrażenia. Może dlatego, że wokół jest tyle większych jezior, na które warto zwrócić uwagę. Co do samego miasta, to podoba mi się w nim to, że sporo uliczek w centrum jest brukowanych, a nie wyasfaltowanych. Może i dla samochodów nie jest to za wygodne, ale przecież centrum to nie miejsce na wyścigi samochodowe. Czas wyruszyć w dalsze zakątki Mrągowa – w stronę amfiteatru.

amfiteatr w mrągowie na mazurach
Amfiteatr w Mrągowie

Promenada nad jeziorem Czos prowadzi nas do obiektu, z którego znane jest miasto. Po drodze mijamy graffiti: „Sport zmienia Mrągowo”. Nic dziwnego. Hasło promocyjne miasta to „Mrągowo – miasto ludzi aktywnych”. W końcu dochodzimy do amfiteatru.

jezioro czos i pływająca żaglówka w mrągowie na mazurach
Nad Jeziorem Czos

Obiekt zbudowano w latach 80 XX w. 2 lata temu został gruntownie przebudowany i odnowiony, dzięki czemu możemy go dzisiaj podziwiać w nowoczesnej formie. Jego widownia może pomieścić ponad 5000 widzów. Najpopularniejszymi imprezami, jakie się tu odbywają są: Piknik Country oraz Mazurska Noc Kabaretowa.

Amfiteatr oglądamy tylko z zewnątrz, gdyż bramy wejściowe są zamknięte. Nie ukrywam, że robi wrażenie. Zarówno widownia, jak i scena. Wszystko pięknie się ze sobą komponuje. No i jezioro Czos z tyłu – coś pięknego! Zielona Góro! Halo! Bierz przykład z Mrągowa i zacznij odnawiać amfiteatr w swoim mieście! Nie wstyd Wam, że takie niewielkie Mrągowo odnowiło amfiteatr, a taka duża Zielona Góra nie potrafi? Rzecz jasna nie chodzi tu o same pieniądze, bo samego miasta nie byłoby na to stać, ale o CHĘCI. Jak widać, tych w Zielonej Górze brakuje. Koniec apelo-dygresji :).

Przy amfiteatrze znajduje się klimatyczna knajpka, w której można zamówić coś pysznego do jedzenia, a następnie zjeść nad samym jeziorem przy ustawionych tu stolikach. Na razie nic nie spożywamy. Korzystamy tylko z huśtawki ustawionej opodal i chwilę odpoczywamy.

Nadmorska promenada ciągnie się dalej, wzdłuż jeziora Czos. Gdybyśmy chcieli obejść cały akwen dookoła, zajęło by nam to spooooro czasu, dlatego też postanawiamy zawrócić do centrum miasta. Znowu krótka dygresja: jeśli ktoś chce, może podejść chociaż kilkaset metrów dalej – do „źródełka miłości”. Podobno, jeśli zakochani napiją się z niego wody, ich miłość będzie trwała aż po grób.

Na jeziorze nie ma zbyt wielu żaglówek. Zapewne wynika to z tego, że nie ma ono połączenia z wielkimi jeziorami mazurskimi, więc nie jest tak popularne wśród wodniaków jak choćby Niegocin czy Mamry.

My kończymy swój krótki pobyt w Mrągowie. Czy oprócz miejsc, które odwiedziliśmy warto tu coś jeszcze zobaczyć? Co kto lubi. Możecie tu zwiedzić m.in. cerkiew prawosławną, kościół ewangelicki i katolicki, zabytkowe kamieniczki… . Wiele budynków, co charakterystyczne dla północnej Polski, posiada ceglane elewacje. Ciekawym zabytkiem miasta jest Wieża Bismarcka o wysokości 23 m – najlepiej zachowany obiekt tego rodzaju w województwie warmińsko-mazurskim. Niestety nie jest udostępniona do zwiedzania i można ją oglądać tylko z zewnątrz.

Na mrągowskiej Górze Czterech Wiatrów funkcjonują 3 wyciągi narciarskie, co sprawia, że turyści przyjeżdżają do Mrągowa nie tylko w sezonie letnim. Warto również wspomnieć o Mrongoville – miasteczku w stylu country, wzorowanym na miastach Dzikiego Zachodu, które przyciąga tu miłośników muzyki country.

Podsumowując… . Z perspektywy całego wyjazdu mogę stwierdzić, że jeśli ktoś lubi jeziora, przeszkadza mu gwar Mikołajek czy Giżycka, a nie chce całkowicie odciąć się od cywilizacji, to Mrągowo jest miastem dla niego. Osobiście, jeśli miałbym tu przyjechać jeszcze raz, zrobiłbym to podczas jednego z festiwali, np. Mazurskiej Nocy Kabaretowej, która już w lipcu!

Jedziemy dalej! Obieramy kierunek na północny-zachód i ruszamy w stronę Świętej Lipki. Po drodze postanawiamy zatrzymać się na krótki posiłek. Najlepiej, aby było to nad jakimś jeziorem w zacisznym miejscu. Mijamy jedno jezioro, drugie, aż w końcu – jest! Po lewej stronie zauważamy polną drogę, a nieco poniżej lustro wody. Jesteśmy nad Jeziorem Kiersztanowskim.

łąka nad jeziorem kiersztanowskim na mazurach
W pobliżu Jeziora Kiersztanowskiego

Miejsce fantastyczne. Łąka nad jeziorem w otoczeniu lasu, odgrodzona od drogi wzgórzem morenowym. Czego chcieć więcej? Gdybyśmy przyjechali tu wieczorem, nie ruszylibyśmy się stąd do jutrzejszego poranka.

Nie tracąc czasu, przygotowujemy sobie posiłek w formie tradycyjnie przyrządzonego chińskiego jedzenia „Made in Vietnam”. Zajmuje nam to trochę czasu, jako że wiatr w dniu dzisiejszym nie jest naszym sprzymierzeńcem.

Po ponad półgodzinnym pobycie nad Jeziorem Kiersztanowskim, nadszedł czas na dalszą drogę. Przed nami sanktuarium maryjne w Świętej Lipce.

W miejscowości zatrzymuje nas korek, spowodowany procesją z okazji Bożego Ciała. Szukamy miejsca parkingowego, ale, w związku ze świętem, są z tym problemy. W końcu znajdujemy wolną przestrzeń, płacimy 5 zł (wszystkie parkingi w Świętej Lipce tyle kosztują) i kierujemy się w stronę sanktuarium.

Jeśli nie chcemy płacić za parking, a nie przeszkadza nam kilkusetmetrowy spacer do kościoła, możemy zaparkować nieco dalej (jadąc od strony Kiersztanowa, już w Świętej Lipce skręcamy w lewo, w stronę Reszla, by po kilkudziesięciu metrach zatrzymać się w zatoczce na poboczu).

sanktuarium w świętej lipce na mazurach, widoczna piękna barokowa fasada budowli
Sanktuarium w Świętej Lipce

Sanktuarium to jeden z najwspanialszych przykładów sztuki późnego baroku w Polsce. Jego kustoszami są ojcowie Jezuici. W skład całego zespołu architektonicznego wchodzą: kościół, klasztor oraz krużganki.

Początki kultu maryjnego w Świętej Lipce sięgają XIV w. i znamy je tylko z opowiadań ludowych. Według nich, pewnego razu, na jednej z miejscowych lip pojawiła się figurka Matki Bożej z Dzieciątkiem – dzieło rąk boskich. Od początku miejscowość stała się centrum pielgrzymkowym. Pielgrzymowano nie tylko z Warmii i Prus, ale i Mazowsza. Świętą Lipkę odwiedził także ostatni Wielki Mistrz Krzyżacki – Albrecht Hohenzollern, przybywając tu pieszo z Królewca (obecnie Kaliningrad).

Po kilku wiekach burzliwych dziejów, 15 sierpnia 1693 r. kościół został konsekrowany. Wyposażanie wnętrz trwało ponad 50 lat. Z uwagi na brak dostatecznej ilości miejsca w obrębie kompleksu, był on systematycznie rozbudowywany. 11 sierpnia 1968 r. obraz Matki Jedności Chrześcijan, znajdujący się w ołtarzu głównym, został przyozdobiony koronami papieskimi, a 29 maja 1983 r. kościołowi został nadany tytuł Bazyliki Mniejszej. Od 1989 r. w okresie wakacyjnym (w piątki o godz. 20.00) w sanktuarium odbywają się „Świętolipskie Wieczory Muzyczne” . Co ciekawe, świątynię odwiedzają po dziś dzień także ewangelicy. Powyższy skrócony opis historii pochodzi ze strony internetowej sanktuarium (obecnie niedostępnej).

krużganki na wewnętrznym dziedzińcu sanktuarium w świętej lipce na mazurach
Krużganki sanktuarium w Świętej Lipce

Pierwsze, na co zwracam uwagę, to przepiękne położenie obiektu. Wszędzie wokół lasy. Może nie jest to tej klasy zabytek, co Kalwaria Zebrzydowska, ale na Warmii i Mazurach żadne sanktuarium nie może z nim konkurować, jeśli można oczywiście mówić o konkurowaniu sanktuariów :).

Idziemy dalej. Kolejną rzeczą, która robi na mnie wrażenie, jest brama wejściowa ze złotymi okuciami i kowalskimi zdobieniami. Wykazano się tutaj ogromnym kunsztem artystycznym.

Wchodzimy do środka, gdzie wita nas przyjemny chłód. Wnętrze nie odbiega standardem od otoczenia sanktuarium. Jest po prostu piękne. Szczególną uwagę zwracają malowidła ścienne, wyjątkowo efektowne na suficie.

Postanawiamy na chwilę opuścić wnętrze kościoła i przespacerować się krużgankami. W moim subiektywnym odczuciu to jedne z ładniejszych, jakie widziałem w życiu. Można nimi obejść dokoła dosłownie całe sanktuarium. Humorystycznym akcentem spaceru jest widok księdza ganiącego ministrantów w związku z ich nieprzyzwoitym zachowaniem podczas uroczystości.

zabytkowe organy w sanktuarium w świętej lipce na mazurach
Organy w sanktuarium w Świętej Lipce

Organy! Słychać już słynne świętolipskie organy! Pospiesznie wracamy do kościoła i zajmujemy dogodne miejsca obserwacyjne. No właśnie…, ale dlaczego te organy są takie wyjątkowe? Może pokrótce wyjaśnię.

Instrument powstał w latach 1719 – 1721 w Królewcu, w pracowni Jana Josue Mosengela, uważanego za najlepszego organomistrza swoich czasów. W roku 1721 dysponował trzema manuałami, pedałem oraz możliwością emitowania 40 głosów o barokowym brzmieniu. Do naszych czasów w niezmienionej formie zachował się jedynie prospekt instrumentu. Jego wnętrze zostało gruntownie przebudowane w 1905 r. Organy bardzo ucierpiały podczas obu wojen światowych. Dzięki ludzkiemu uporowi, dzisiaj ponownie cieszą zarówno oczy, jak i uszy odwiedzających świętolipskie sanktuarium. Pokazy instrumentu odbywają się w ściśle określonych godzinach.

Dźwięków, jaki wydają organy, nie da się opisać. I nie oddadzą tego nawet nagrania, jak np. moje, prezentujące utwór „Ave Maria”. Tutaj trzeba po prostu być. Poza dźwiękami, organy świętolipskie są wyjątkowe jeszcze z jednego powodu. Poszczególne figury, które zdobią instrument, poruszają się za każdym razem inaczej, w zależności od utworu, który wygrywa organista. Cały pokaz trwa kilkanaście minut. Cóż… nie da się ukryć, że organy ze Świętej Lipki to magnes przyciągający tutaj turystów.

Oklaski dla organisty kończą mini koncert. Święta Lipka to bardzo urokliwe miejsce i z czystym sumieniem mogę Wam je polecić. Na nas już przyszedł czas. Odjeżdżamy na zachód – do Reszla – robiąc krótki wypad na Warmię.

Galeria zdjęć z pobytu na Mazurach do obejrzenia tutaj.


Skomentuj

© 2024: Paweł Łacheta | Travel Theme by: D5 Creation | Powered by: WordPress