Na końcu świata – w dolinie Jasiela
Pole namiotowe w pobliżu Przełomu Jasiołki wita mnie poranną mgłą, potęgującą klimat tego miejsca. Po szybkim śniadaniu wyruszam w kierunku Woli Niżnej, aby rozpocząć pożegnalny spacer po Beskidzie Niskim – spacer doliną Jasiela – jednej z najdzikszych dolin w polskich Karpatach.
Zatrzymuję się pod kościołem w Woli Niżnej. To dawna greckokatolicka cerkiew parafialna p.w. św. Mikołaja z początku XIX w. Obecnie świątynia jest remontowana. W jej pobliżu znajduje się mały cmentarzyk, na którym podziwiam stare krzyże. To właśnie w taką pogodę jak dzisiaj, o poranku, można najlepiej poczuć atmosferę Łemkowszczyzny. Gdy większość ludzi jeszcze śpi, a wokół mogił widać tylko drzewa i trawy, nie trzeba wyjeżdżać dalej, aby wyobrazić sobie dawne, opuszczone wsie.
Przy kościele zauważam grób Wołodymyra Kostyszyna – ostatniego proboszcza greckokatolickiej parafii, zastrzelonego przez oddziały Wojska Polskiego zwalczające UPA w 1946 r. (http://archiwum.dukla.pl/dps/dps0905/wydarzenia.htm).
Spod kościoła kieruję się na wschód, wzdłuż drogi wojewódzkiej prowadzącej w stronę Komańczy. Po przejściu 1 km, po lewej stronie zauważam pomnik żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza, którzy polegli w potyczce z bandami UPA w pobliżu placówki WOP w Jasielu, dokąd właśnie zmierzam. Widać zatem doskonale, że obszar ten, podobnie jak cała Łemkowszczyzna, jeszcze po wojnie był miejscem walk i mordów, które zakończyła dopiero akcja „Wisła” w 1947 r. Ludzie przestali ginąć, bo ich po prostu nie było… .
Nie dajcie się zwieść. Początkowy, asfaltowy fragment drogi w kierunku Woli Wyżnej to dla samochodów miłe złego początki. Co prawda do osady byłego PGR da się dojechać nie tylko autem terenowym, ale pojawia się zasadnicze pytanie: po co, skoro przyjechałem pobyć w dziczy?
Asfalt kończy się po kilkuset metrach, mgła również zaczyna odpuszczać. Nagle, przede mną pojawia się sarenka, szybko przebiegająca przez drogę. Tak szybko, ze nawet nie zdążam włączyć aparatu, który tym razem (nauczony wczorajszym doświadczeniem) mam już na szyi. Mówi się trudno – po raz kolejny. Jestem optymistą, bo skoro już teraz spotykam dzikie zwierzęta, to ciekawe co będzie dalej.
Po mgle zostaje tylko wspomnienie. Nade mną piękne, czyste niebo, co ma również konsekwencje w postaci coraz mocniej grzejącego słońca. Po wczorajszym dniu czuję na sobie opaleniznę, a właściwie spaleniznę, dlatego też postanawiam założyć polara na głowę, aby nie zejść zawczasu ze szlaku. Na udar słoneczny.
Droga do Woli Wyżnej różni się od drogi z Jaślisk do Lipowca. Czuję tutaj większą „dzikość”. Mimo tego, że po drodze mijam dwie leśniczówki i zabudowania, to jest tu jakoś bardziej odludnie. Szutrowa droga, po której w ciągu całego dnia przejeżdża kilka, kilkanaście samochodów, fragmentami wiedzie wśród pięknych alei drzew. Zagłębiam się w dzicz, od czasu do czasu spotykając przydrożne krzyże. W końcu dochodzę do Woli Wyżnej.
Co tu dużo opowiadać. Ta miejscowość to jakaś abstrakcja. Gdyby nie PGR, który powstał tutaj po II wojnie światowej, prawdopodobnie nie byłoby tutaj nic poza opuszczonymi budynkami. Takowe oczywiście istnieją, ale poza nimi znajdują się tu zamieszkane domostwa, a także… przystanek PKS – pamiątka po czasach, gdy coś takiego jak pojęcie opłacalności przewozów nie istniało.
Nie ma na co czekać. Już nie przyjedzie po mnie PKS i nie zawiezie do Jasiela. Muszę dojść sam. Po kilkuset metrach spaceru, po lewej stronie zauważam opuszczony budynek – wygląda na szkołę lub blok mieszkalny. Po prawej – hala PGR. O dziwo do dzisiaj korzystają z niej ludzie.
Jednak nie wszystkie zabudowania po relikcie PRL miały tyle szczęścia. Kawałek dalej, po prawej stronie, wśród zarastających traw i betonowych płyt, moją uwagę przykuwają budynki wyglądające na opuszczone. Ciekawość nie daje mi spokoju. Muszę się rozejrzeć!
Dla miłośników fotografii z gatunku „industrial” to idealne miejsce. Powybijane szyby w oknach, rozwalone drzwi wejściowe, rozpadające się cegły w środku i na zewnątrz, rzeczy pozostawione wewnątrz, fragmenty posadzki, trawa wyrastająca z ziemi, odrapane ściany, niezabezpieczone studzienki kanalizacyjne… . I tak dalej, i tak dalej… . Można by wymieniać jeszcze długo.
Jeśli zastanawiacie się, czy aby na pewno chodzenie po takich miejscach jest bezpieczne, nie jesteście jedynymi. Też przechodzi mi to przez myśl. Tak naprawdę nie wiadomo w jakim stanie technicznym jest budynek, bo to, że nie wygląda jakby za chwilę miał się zawalić nie oznacza, że tak właśnie się nie stanie. Cóż… wejście na własną odpowiedzialność, jak to często bywa w takich miejscach. Zawalają się zamieszkane kamienice w centrach miast, więc czego oczekiwać po tych opuszczonych?
Po wyjściu z budynku zahaczam jeszcze o dwie inne, również opuszczone hale, aby skierować się prosto do Jasiela, czyli na tytułowy „koniec świata”.
I tu zaczyna się prawdziwa przygoda. Wchodzę do lasu. W pamięci mam przeczytany fragment przewodnika po Beskidzie Niskim, w którym napisano, że okoliczne lasy są najczęściej odwiedzanym przez niedźwiedzie fragmentem całego pasma. Dzisiaj już nie śpiewam, że „misie lubią dzieci”. Dolina Czeremchy, którą odwiedziłem wczoraj, to nic w porównaniu z Jasielem. Tutaj można poczuć, czym naprawdę jest dzika przyroda.
Idę przed siebie i każdy szelest w krzakach, każdy nawet najmniejszy szmer powoduje, że serce zaczyna bić szybciej. Zdaję sobie sprawę, że tutaj to ja jestem intruzem. Zastanawiam się, ile zwierzęcych oczu jest we mnie wpatrzonych w danym momencie. Bo to, że jestem obserwowany, nie ulega wątpliwości. Chciałbym tylko wiedzieć, kto się na mnie gapi. Czy sarenka, czy może miś :D.
Po drodze mijam zarówno „żywe” 2 zające, jak i kilka „nieżywych”, przydrożnych, kamiennych krzyży. Beskid Niski w czystej postaci. W pobliżu przepływa rzeka Jasiołka, której źródliska chroni pobliski rezerwat. Jego granicę przekraczam po wyjściu z lasu. Jest to największy pod względem powierzchni rezerwat w polskich Karpatach i obejmuje obszar całej doliny Jasiela.
Charakterystycznym elementem krajobrazu rozlewisk Jasiołki są jeziorka, na których możemy spotkać wodne ptactwo. Nad głową widzę przelatującego bociana czarnego – trudniejszego do zauważenia od swojego białego kuzyna. Pod nogami – jaszczurka zwinka. Obfitość dzikiej zwierzyny jest tu doprawdy imponująca. Można się tu poczuć jak na safari. Może nie tak okazałym, jak afrykańskie, ale takim swojskim – polskim.
Im bliżej Jasiela, tym gęściej rozlokowane są przydrożne krzyże. W niewielkim zagajniku spotykam pozostałości po dawnej cerkwi oraz stary, przedwojenny cmentarz. Chwilę wcześniej na zachód odbija szlak do Lipowca, łącząc Jasiel z doliną Czeremchy, którą podążałem wczoraj.
Po prawej stronie, tuż za jednym z mostków na Jasiołce, zauważam opuszczone zabudowania. To zrujnowany budynek dawnej strażnicy granicznej, zbudowanej po 1946 r. Po jej likwidacji, przez niedługi czas służył jako schronisko turystyczne PTTK, potem jako schron turystyczny, aż w końcu jako owczarnia używana podczas sezonowych wypasów (Beskid Niski – przewodnik, wyd. Rewasz, Pruszków, 2007). Obecnie wygląda tak, jak wygląda. Inaczej niż w wielu innych miejscach w Polsce i na świecie – tutaj natura powoli zabiera człowiekowi to, co jej zabrano. I to jest właśnie piękne.
Bita droga coraz bardziej zarasta trawą. Po lewej stronie mijam pomnik ku czci kurierów beskidzkich AK (podczas II wojny światowej wiódł tędy szlak kurierski), aby po kilkuset metrach w końcu dojść do najbardziej oddalonego od cywilizacji punktu na mojej dzisiejszej trasie – pola namiotowego w centrum dawnego Jasiela.
Nazwa miejscowości pochodzi od rzeki Jasiołki i oznacza jasną, czystą wodę. Przez Jasiel przebiegała droga, którą kupcy jadący z Węgier próbowali omijać komorę celną w Jaśliskach. Jaśliscy mieszczanie nie mogli sobie pozwolić na mniejsze dochody, dlatego zasadzali się na nich w tym miejscu i siłą sprowadzali do miasta. W pobliżu, w latach 1914 – 15, trwały ciężkie walki o przełęcze karpackie. Podanie mówi, że podczas przerw w boju spotykali się tutaj przy wódce rosyjscy i austriaccy żołnierze. (Beskid Niski – przewodnik, wyd. Rewasz, Pruszków, 2007).
W pobliżu pola namiotowego, za mostkiem na potoku, znajduje się pomnik poległych żołnierzy WOP, którzy zginęli tutaj podczas zasadzki przygotowanej przez bandy UPA 20 marca 1946 r. Był to jeden z najtragiczniejszych epizodów walk z UPA w całej historii. Gdy polscy żołnierze zaczęli się już wycofywać i opuszczać strażnicę graniczną (w związku z zagrożeniem atakami), otoczyły ich połączone oddziały band. Po godzinnej strzelaninie Polacy skapitulowali. Część żołnierzy (w tym oficerów) rozstrzelano, część wypuszczono, a po części słuch zaginął (najprawdopodobniej zostali zamordowani w innym miejscu). (Beskid Niski – przewodnik, wyd. Rewasz, Pruszków, 2007).
Pole namiotowe w Jasielu to najcudowniejsze miejsce, jakie odwiedziłem do tej pory podczas mojego krótkiego, czterodniowego wypadu w Beskid Niski. Jeżeli ktoś z Was chce się oderwać od cywilizacji, to jest to idealne miejsce, aby to zrobić! Wykoszona łąka, pobliskie jeziorko, a wokół tylko las. Idealne miejsce na biwak i… dla niedźwiedzi i innych dzikich zwierząt. Nie namówicie mnie, abym kiedykolwiek przespał się tu sam. Lubię emocje i przygodę, ale noc w takiej dziczy wśród misiów byłaby dla mnie zbyt emocjonująca i prawdopodobnie nie zmrużyłbym oka do rana, zastanawiając się, czy każdy dźwięk na zewnątrz nie jest przypadkiem odgłosem zbliżającego się niedźwiedzia :). Na polu namiotowym jest również miejsce na ognisko (żeby przeciągać naszą niepewność i aby miś przyszedł dopiero po tym, jak ogień zagaśnie) i mała kanciapa (czyżby miejsce przeznaczone na kryjówkę przed największym polskim drapieżnikiem?).
Niedźwiedzie i tragiczna historia, która się tu wydarzyła, sprawiają, że miejsce jest magiczne. Spędzam tutaj aż godzinę i zupełnie nie chce mi się go opuszczać. Właśnie odnalazłem kolejne „moje miejsce” w polskich górach. Szkoda tylko, że tak daleko od Krakowa, ale cóż… coś za coś.
Czas wracać. Podobnie jak wczoraj, droga powrotna zajmuje mi więcej czasu niż dojście do Jasiela, gdyż postanawiam kontemplować otaczającą mnie naturę i krajobraz. Od czasu do czasu patrzę pod nogi, co przydaje mi się dwukrotnie: spotykam na swej drodze zaskrońca oraz małą żmiję zygzakowatą, która szybko znika w trawie. Nie ma się co dziwić. Jest upalnie, więc węże wykorzystują to i wygrzewają się na słońcu.
Do Woli Niżnej nie spotykam już po drodze żadnego stworzenia. Z każdym krokiem żegnam dzicz i powracam z wielkim bólem serca do cywilizacji. Czas opuścić Beskid Niski i powitać Małopolskę.
W drodze powrotnej postanawiam odwiedzić jeszcze jedno miejsce – kościół w Binarowej – znajdujący się na międzynarodowej liście UNESCO. Wybudowany ok. 1500 r. jest jedną z najpiękniejszych drewnianych świątyń w Małopolsce. Według niektórych, we wnętrzu kościoła, na ścianach, znajduje się tu najcenniejsza polichromia spośród wszystkich drewnianych kościołów w regionie. Do cennego wyposażenia świątyni należy także zaliczyć kamienną chrzcielnicę z XVI w., ambonę, ozdobne ławy kościelne, a także XV w. dzwon. Naprawdę warto się tu zatrzymać w drodze do Gorlic, Biecza, bądź dalej – np. w Bieszczady.
Kiedy kolejny wypad w Beskid Niski? Mam nadzieję, że wcześniej niż później. Jak będzie – czas pokaże. To miejsce, w które zawsze będę wracał z przyjemnością. Polecam je także i Wam, gdy poczujecie się zmęczeni otaczającą rzeczywistością.
Galeria zdjęć z pobytu w Beskidzie Niskim do obejrzenia tutaj.
Co tu dużo mówić Beskid Niski jest po prostu przepiękny. Pokazałeś wschodnią jego część ale i zachodnia ma się czym pochwalić. Niezliczona ilość drewnianych kościołów i cerkwi, stare ikonostasy, przydrożne kaplice.Warto wiedzieć , że do końca września jest
otwarty szlak architektury drewnianej, gdzie od czwartku do niedzieli można za darmo zwiedzać większość obiektów zamkniętych na codzień. Gorąco polecam http://www.drewniana.malopolska.pl
[…] to na końcu jednego z poprzednich wpisów. Krótką wzmiankę o świątyni możecie przeczytać tutaj. W środku kościoła trwa sprzątanie. Zupełnie nam to nie przeszkadza. Jesteśmy mile […]
Dużo cytatów z przewodników – a własnych inwencji ile?.
Nieopodal pomnika WOP-istów w lesie jest mogiła tychże żołnierzy zamordowanych 21 marca 1946r.
Może nastepnym razem odwiedzić by tamto miejsce?.Zachęcam.
Z zarzutem małej ilości własnej inwencji stanowczo się nie zgodzę. Cytaty z przewodników? Jest ich proporcjonalnie na tyle mało, aby można było powiedzieć, że stanowią wzbogacające uzupełnienie do własnej twórczości (tak na marginesie uważam, że to, że je widać, jest plusem – duża liczba autorów blogów w ogóle nie podaje źródła informacji, a to duży błąd – osobiście do kwestii praw autorskich podchodzę profesjonalnie). Szczegółowe rozpisywanie się na poszczególne tematy (a takim jest tragiczna historia WOP-istów) nie jest celem bloga. Wpis ma tylko sygnalizować, że takie wydarzenie miało miejsce, a zainteresowani tematem z pewnością będą drążyć go jeszcze bardziej.
Za informację odnośnie mogiły WOP-stów w lesie bardzo dziękuję. Z pewnością zajrzę tam następnym razem.
Pozdrawiam.
Czesc, zamierzam sie z grupą przyjaciol wybrac na dłuższy weekend na pole namiotowe w Jasielu. Czy mozna tam podjechac autem, czy jest tam fizyczna droga ktorq prowadzi pod same pole namiotowe? Bedzie nas ok 10 osob plus dzieci wiec gratów do przeniesienia na pole bedzie wiele. Dzieki za odpowiedź.
Cześć,
Do samego Jasiela nie da się dojechać autem. Co prawda istnieje gruntowa droga, ale po pierwsze: nie mając auta terenowego można tam zostawić zawieszenie, a po drugie jest to nielegalne (znak zakazu ruchu). Auto można zostawić w Woli Wyżnej albo trochę dalej, jadąc w stronę Jasiela i granicy rezerwatu „Źródliska Jasiołki. W takim wypadku do przejścia pozostaje ok. 2 – 3 km. Z Woli Niżnej do Woli Wyżnej prowadzi droga szutrowa, więc na tym odcinku spokojnie da się jechać autem osobowym, choć nie należy nastawiać się na kosmiczne prędkości.
Pozdrawiam!
Swietna relacja, dobrze ze wzbogacona o informacje z przewodnikow, mysle ze proporcja zostala idealnie zachowana.
Bardzo dziękuję. Pozdrawiam!
A ja mam pytanie: kto „zarządza” polem biwakowym w Jasielu. Potwierdzam „magiczność” miejsca, niezależnie kto co pod tym rozumie: bywamy tam co kilka lat na początku sierpnia, idąc przez Niski.
Nam najbardziej podobało się poprzednie umiejscowienie kibelka, z którego można było korzystać nie zamykając drzwi i kontemplować panoramę 🙂
Ostatnio (‚2016 i chyba ‚2014) jednak zauważyliśmy że w przytoczonej przez Pawła kanciapie „zalągł się” jakiś gość, usiłujący narzucać swoje porządki całemu biwakowi. „Zalęgnięciem się” nazywam fakt, że w kanciapie ma dużo różnych rzeczy: dużo żarcia, ubrania, posłanie, ale też i dużo książek, z czego wnioskuję że nie mieszka tam np. tydzień czy dwa, a raczej większość wakacji.
Wg. mnie kanciapka jest dobra gdy ktoś przyjdzie późnym wieczorem, w deszczu, dzięki czemu nie musi awaryjnie spać w mokrym namiocie tylko w kanciapce: a namiot można w tym czasie przesuszyć pod jednym z 2 daszków. W takim przypadku niestety z kanciapki nie skorzysta, bo „zalęgnięty gość” bardzo szczupły nie jest 🙂
Ja chciałbym uniknąć niepotrzebnych konfliktów: zawsze śpimy tam tylko 1 noc, więc czasami może się zdarzyć potrzeba spania kanciapce, choćby dla 2-3 Pań …
Jak myślicie / sądzicie ?
Pozdrawiam,
Jestem zasmucony tym co przeczytałem. Nie spotkałem tego pana w tym miejscu, ale co do kanciapy zgadzam się w całej rozciągłości, że ma służyć awaryjnemu noclegowi i schronieniu podczas niesprzyjającej pogody, więc jeśli ten ktoś faktycznie tam mieszka, to na pewno nie jest to fair w stosunku do innych gości pola namiotowego… .
Pozdrawiam!
Ja dziś skontaktowałem się z nadleśnictwem w Rymanowie a potem z leśnictwem Moszczaniec, które zarządzają tym polem: otóż Pan Naukowiec (nauki niewiadomej) przyjeżdża sobie tam na całe wakacje (miesiąc ? dwa ? trzy ?) i siedzi, od kilku lat.
Jest po prostu pierwszy na polu i tyle, nie ma żadnych specjalnych powodów czy „uprawnień” 🙂
Specyficzna sytuacja rzekłbym …
Generalnie wielu ludzi w obu instytucjach zwracało na to uwagę.
Drogi „Krzysku”, cos kiepsko u Ciebie z logika. To, ze w chatce „zalagl sie jakis gosc” nie oznacza braku mozliwosci przenocowania w niej innych „gosci”, a nawet gosciowek, by uzyc wlasciwego Ci slownictwa. Rozumiem, ze przyszlo Ci to do glowy dlatego, ze gdybys w chatce znalazl sie Ty, to juz nikt inny nie mialby szansy tam przenocowac. Podpierd… do nadlesnictwa, ze ktos smial zamieszkac w chatce, w ktorej sam mialbys chec pobyc, nie najlepiej swiadczy o Twoich umiejętnościach kontaktu z otoczeniem. Czy nie prosciej byloby zapytac „Pana Naukowca” o mozliwosc przespania sie tam? Ale, jak mawial pewien poeta (w przekladzie), „i tacy musza byc na swiecie”. Doradzam wiecej luzu – warto sprobowac. A jesli ciekaw jestes specjalnosci „naukowca”, to tez najprosciej jest spytać.
Szanowny „Kapitanie”, prawdopodobnie nie miałeś okazji spotkać Pana, o którym piszę, chyba że sam nim jesteś 🙂 BTW czy byłeś na tym biwaku – wtedy wiedziałbyś że „kanciapka” jest mała.
W mojej ocenie (i moich P.T. Koleżanek i Kolegów po górach ze mną chodzących) w/w Pan jest niechętny do współpracy, generalnie „rządzi się na biwaku” jak chce [nasz repertuar gitarowy mu niestety nie pasuje], a że jest słusznej dość postury (gł. na szerokość :), oraz że w domku tym trzyma BARDZO DUŻO różnych rzeczy, to niestety niewiele miejsca zostaje dla innych osób – jeśli byłyby zainteresowane.
Poza tym wypraszam sobie nazywanie mojego postępowania „podpierd …”: przychodzimy na biwak, na 1 noc (jest nas 6 – 8 osób), sytuacja opisana zdarzyła się już 2 razy – więc chyba normalne że zapytałem u właściciela/zarządcy biwaku, co jest grane, bo może z jakichś powodów Pan Naukowiec [tak go nazywano w nadleśnictwie] jest tam ze szczególnych względów – wtedy nie miałbym z tym problemu.
A tak – trudno mi się z tą sytuacją zgodzić.
Aha – po górach chodzę jakieś 30+ lat 🙂
Przykro mi Szanowny Kapitanie, ale nie zrozumiemy się.
A porównywanie kogoś, kogo nie znasz do Pawki M. uważam za wysoce niestosowne.
I coraz bardziej wydaje mi się że to Ty jesteś wymienionym przeze mnie „Naukowcem” 🙂
Jeżeli koledze Kapitan Nemo jest rybka czyli wszystko jedno, to dlaczego tak osobiście podchodzi do tej sprawy. Bo widać to dobrze po zaangażowaniu , „argumentach” w stylu Pawki, tudzież zarzucaniu interlokutorowi braku inteligencji.
Potwierdzam spostrzeżenia kolegi Krzyśka – tzw. naukowiec „osiedlił się” w Jasielu parę lat temu i od tego czasu zbudował sobie na terenie pola coś na kształt „obozowiska bezdomnego”. Niestety jego zachowanie zniechęca do biwakowania w tym miejscu, a spanie z nim w przedmiotowej szopce (nawet jeżeli byłoby możliwe) wymagałoby desperacji i nie chodzi tu tylko o brak miejsca wynikający z zagracenia różnymi jego sprzętami. Tyle fakty, które zaobserwowałem. Być może ktoś inny spotkał „naukowca” jako miłego, uprzejmego i towarzyskiego człowieka – ja nie.
I bynajmniej nie zamierzam wdawać się w dyskusję – opisałem co widziałem.
Generalnie Jasiel to bardzo fajna i klimatyczna miejscówka, niestety sporo zepsuta zasiedleniem na stałe.
Oto najnowsze rezultaty dzialan nieocenionego kol krzysia: W ostatnich dniach lesniczy po prostu zlikwidowal budke. Wszyscy, ktorzy beda za nia tesknic powinni podziekowac temu lebskiemu kolezce.
🙁
[…] to na końcu jednego z poprzednich wpisów. Krótką wzmiankę o świątyni możecie przeczytać tutaj. W środku kościoła trwa sprzątanie. Zupełnie nam to nie przeszkadza. Jesteśmy mile […]