Jeszcze nie góry, już nie niziny – Pogórze Rożnowskie i Ciężkowickie
Polska to nie Norwegia, Czarnogóra, czy Grecja. Nie mamy gór, które sąsiadują z morzem, dlatego każdego roku w wakacje pojawia się problem, gdzie wyjechać: w góry czy nad morze. Jedyne, co może nam rekompensować te braki, to górskie jeziora, pełniące jednocześnie funkcje zbiorników retencyjnych. Takie ukształtowanie terenu ma jednak swoje plusy. Dzięki temu możemy obserwować łagodne przejścia między nizinami, a wyżynami, między wyżynami, a pogórzami i wreszcie między pogórzami, a górami. I to właśnie w małopolskie pogórza chciałbym Was dziś zaprosić. Będzie to druga część opisu mojej wycieczki, rozpoczętej w Lipnicy Murowanej, o której mogliście przeczytać tutaj.
Z Lipnicy Murowanej kierujemy się na wschód, w stronę Tymowej, gdzie wjeżdżamy na drogę krajową nr 75 prowadzącą do Nowego Sącza. Od tej pory będziemy jechać na południe – w kierunku Wytrzyszczki. Aby dostać się do miejscowości Tropie mamy dwie możliwości: albo jechać objazdem przez Witowice Dolne i nadkładać kilkanaście kilometrów, albo poczekać na prom samochodowy kursujący co 15 minut (z przerwą między godziną 12, a 13 na ładowanie akumulatorów). Polecam to drugie rozwiązanie, tym bardziej, że prom jest bezpłatny, a także dlatego, że jest to niecodzienna atrakcja, szczególnie atrakcyjna dla dzieci.
W pobliżu przystani promowej przejeżdżamy akurat po godzinie 12. Nie ma sensu czekać pół godziny, więc postanawiamy nadrobić drogi i pojechać objazdem. Swe pierwsze kroki kierujemy do jednego z najstarszych kościołów w Polsce – romańskiego kościoła śś. Świerada i Benedykta z XI w.
Już samo to, że jesteśmy w miejscu, które liczy sobie prawie 1000 lat, jest niesamowite. Sam kościół może nie jest wybitnie wyposażony (przynajmniej na pierwszy rzut oka), ale jego położenie znakomicie to rekompensuje. Widziany z pobliskiego wzgórza, na tle Jeziora Czchowskiego, wyglądem bardziej przypomina twierdzę niż kościół. Po drugiej stronie zbiornika pięknie prezentuje się zamek w Tropsztynie.
No właśnie… napisałem, że „na pierwszy rzut oka”, bowiem w kościele możemy zauważyć fragmenty fresku z XI w. oraz wiele innych, cennych zabytków, których nie będę tu wymieniał. Wspomnę tylko o relikwiach św. Świerada, które znajdują się we wnętrzu świątyni. Możecie się zastanawiać, skąd patron o tak dziwnym i niespotykanym w Polsce imieniu. Św. Świerad, urodzony w Małopolsce, prawdopodobnie jeszcze w X w., przyczynił się znacznie do chrystianizacji tych terenów i do dzisiaj jest w okolicach otaczany szczególną czcią. Jego uczniem był św. Benedykt, co wyjaśnia podwójne wezwanie kościółka. Więcej o świątyni i jej patronach możecie przeczytać tutaj.
Kościół jest zamknięty, więc możemy go dziś podziwiać tylko przez wejściową kratę. Idziemy zatem dalej, w kierunku pustelni i źródełka św. Świerada, znajdującego się kilkaset metrów od świątyni. Aby tam trafić, należy kierować się w stronę cmentarza, a następnie, zgodnie z tabliczką, w prawo, by po kilku minutach dotrzeć na miejsce. W pustelni, według legendy, przez kilka lat mieszkał i kontemplował św. Świerad. Budynek jest wkomponowany w skały, co tylko dodaje mu uroku.
Kilkadziesiąt metrów dalej docieramy do źródełka z figurą św. Świerada, z którego pustelnik czerpał wodę. Cóż mogę powiedzieć… . Miejsce jest bardzo urokliwe, ale jeśli ktoś z Was myśli, że nabierze tutaj wody „na zapas”, to muszę uprzedzić: wydajność tego źródła jest baaaaaardzo mała. Chcąc napełnić 1,5 l butelkę, musielibyśmy spędzić tu… ponad godzinę. Jest to zatem zabawa dla wytrwałych.
I mocno wierzących, bowiem wypływająca woda ma ponoć własności uzdrawiające. Przy źródełku znajduje się tabliczka, na której napisano: „W tym źródle czerpał wodę św. Świerad, ten za którego przyczyną czy na wezwanie jego imienia umarli do życia wracali, ślepi wzrok odzyskiwali, chorzy w dziwny sposób do zdrowia wracali…” (M. Baroniusz). Pielgrzymie! Niech pełna wiary modlitwa do św. Świerada, z użyciem tej wody, przywróci Ci upragnione zdrowie, oddali niedolę, przyniesie ulgę w cierpieniu”.
Korzystając z wolnego czasu, w oczekiwaniu na chociaż częściowe napełnienie naszej butelki wodą, wspinamy się do góry, mijając stacje drogi krzyżowej, ustawione powyżej źródełka. Powracamy po wodę. Strach pomyśleć, ile byśmy czekali, gdyby ustawiła się po nią kolejka :).
Czas opuścić Tropie. Udajemy się w stronę przeprawy promowej, do której ustawiła się już kolejka samochodów. W tej turze nie zabierzemy się na drugi brzeg. Na pokład mieszczą się co najwyżej trzy samochody. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko poczekać, aż prom przypłynie z powrotem.
Tak jak wcześniej wspomniałem, jest to atrakcja, z której warto skorzystać. W okolicy działa także druga (również darmowa) przeprawa Piaski-Drużków, łącząca brzegi już nie Jeziora Czchowskiego, a Dunajca.
Kolejną miejscowością, którą odwiedzamy na naszej trasie jest Zakliczyn – jedno z najmniejszych i najmłodszych miast w Polsce (prawa miejskie uzyskało dopiero w 2006 r.). Na pewno nie jest to miejsce, do którego przyjeżdża się specjalnie, ale jeśli podróżujecie np. w Bieszczady, to warto tutaj wpaść i zrobić sobie przerwę.
Zakliczyn posiada klimat dawnego, galicyjskiego miasteczka. Rynek, większy od lipnickiego, zdobi XIX wieczny ratusz. W miejscowości odnajdziemy oprócz tego XVIII w. barokowy kościół oraz klasztor Reformatów. Tym razem zatrzymujemy się tu tylko na lody. Przechadzając się spokojnymi uliczkami w pobliżu rynku, można odetchnąć i odpocząć choć na chwilę. Warto!
W dalszym ciągu podążamy na wschód. Na kilkanaście minut zatrzymujemy się w Jastrzębi, gdzie naszą uwagę przykuwa drewniany, gotycki kościółek z XVI w., leżący na małopolskim Szlaku Architektury Drewnianej. Co prawda nie robi takiego wrażenia, jak ten w Lipnicy Murowanej, czy inne kościoły i cerkwie wpisane na listę UNESCO, ale to kolejne miejsce, gdzie można się zatrzymać w drodze do Kąśnej Dolnej, dokąd właśnie zmierzamy.
Leżąca nieco na uboczu, z dala od wielkich miast, na pograniczu Pogórza Rożnowskiego i Ciężkowickiego, Kąśna Dolna, może poszczycić się zabytkiem, który przyciąga? turystów. No właśnie. Pytajnik przy słowie „przyciąga” nie jest przypadkowy. Nie sądzę, aby przypadkowo spotkany przechodzień, choćby w Krakowie, wiedział, co się tutaj znajduje. Być może wśród mieszkańców Tarnowa popularność tego miejsca jest większa, ale mimo wszystko wydaje mi się, że jest to wciąż niedoceniany fragment Małopolski.
Z Kąśną Dolną i jej okolicami związany był Ignacy Jan Paderewski – premier oraz, a może nawet przede wszystkim, światowej sławy pianista, który w zakupionym tu przez siebie dworku odpoczywał i komponował. Okazał się także dobroczyńcą, fundując miejscowe szkoły – w Kąśnej i Ciężkowicach. Przed dworem, a także w pobliskim parku, znajdują się dwa popiersia Mistrza.
Dwór (eklektyczny, z przełomu XVIII i XIX w.) jest udostępniony do zwiedzania, ale warto wcześniej zorientować się, czy akurat w dzień, w który planujemy przyjechać, nie odbywa się tutaj koncert lub któraś z sal nie jest wynajęta. Więcej informacji o dworku i odbywających się w nim wydarzeniach możecie znaleźć na tej stronie.
Jeśli nawet nie dane byłoby nam wejść do środka dworku, pobliski park w stylu angielskim z pewnością wynagrodzi nam trudy podróży. Co tu dużo mówić – uwielbiam to miejsce! Połączenie zieleni i wody koi zmysły i genialnie nadaje się na odpoczynek po tygodniu pracy. A gdy już odzyskamy siły i będziemy chcieli się rozruszać, wybierzmy się w kolejne miejsce, które i my tym razem odwiedzamy – Skamieniałe Miasto pod Ciężkowicami.
Rezerwat Przyrody Skamieniałe Miasto, leżący na Małopolskim Szlaku Geoturystycznym, odnajdujemy przy drodze wojewódzkiej z Tarnowa do Krynicy. Z dojazdem nie mamy więc żadnego problemu.
Muszę stwierdzić, że infrastruktura turystyczna tego miejsca poprawia się z roku na rok. Jeszcze 10 lat temu nie było tutaj prawie nic. Dzisiaj, oprócz oznakowania szlaków turystycznych oraz tablic informacyjnych z mapami, możemy posilić się w pobliskim barze, z czego skwapliwie korzystamy, wiedząc, że czeka nas wcale nie taki krótki spacer.
Skały budujące Skamieniałe Miasto (piaskowce ciężkowickie) mają podobną genezę, co Kamienie Brodzińskiego, wspomniane we wpisie o Lipnicy Murowanej. Są jednak młodsze i różnią się nieco wizualnie, a także składem mineralnym (Kamienie Brodzińskiego buduje piaskowiec istebniański). Zostały uformowane w procesach erozji fizycznej (głównie na skutek rozsadzania przez zamarzającą wodę) i chemicznej (rozpuszczanie), co skutkowało przybraniem przez nie oryginalnych kształtów, m.in. grzybów, baszt, platform, czy ambon. Ostateczny kształt przybrały w plejstocenie, podczas ostatnich zlodowaceń, kiedy na tym obszarze występowała tundra.
Spacerując między kolejnymi skałami, zapoznajemy się z ich oryginalnymi nazwami, związanymi z kształtem, jaki przybierają. No i tak, idąc szlakiem mijamy m.in. warownię górną i dolną, orła, borsuka, piramidy, czy basztę Paderewskiego. Polecam iść trochę dalej, cały czas niebieskim szlakiem, aby po dalszych kilkunastu minutach dojść do wodospadu w Wąwozie Czarownic. Nie liczmy na to, że zobaczymy polską Niagarę, bo ilością wody na sekundę, jaka przez niego przepływa, nie grzeszy, ale mimo wszystko warto tu zajrzeć, bo samo otoczenie jest urzekające.
Polecam także przejść na drugą stronę drogi Tarnów – Krynica, aby obejrzeć skałę – Czarownicę, o charakterystycznym kształcie, przypominającym nielubianą przez dzieci postać z bajek. Poniżej „Czarownicy znajduje się plac do gry w piłkę oraz miejsce na ognisko. Jest to kolejne, bardzo dobre miejsce na to, aby wypocząć wśród zieleni i skałek. Więcej informacji o Skamieniałym Mieście możecie odnaleźć na jego stronie. Polecam!
Zbliża się wieczór, stalowe chmury zasnuwają niebo. Czas wracać do domu. Kierujemy się na północ, w stronę Tarnowa, ale postanawiamy wykorzystać fakt, że przejeżdżamy przez Tuchów – urokliwe, galicyjskie miasteczko. Polecam Wam odwiedzić klimatyczny rynek z ratuszem, ale przede wszystkim miejscowe Sanktuarium Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, będące najważniejszym ośrodkiem kultu maryjnego diecezji tarnowskiej.
W świątyni znajduje się obraz Matki Bożej trzymającej na ręce Dzieciątko Jezus. Został on namalowany na lipowej desce na początku XVI w. Od tego czasu – aż po dzień dzisiejszy – miejsce jest licznie odwiedzane przez pielgrzymów. Nie byłem, ale słyszałem, że warto odwiedzić znajdujące się w budynkach kompleksu klasztornego muzeum misyjne, gdzie znajdują się ciekawe zbiory etnograficzne ludów Afryki, Ameryki i Oceanii.
Deszcz zacina coraz mocniej. Dom coraz bliżej. Dojeżdżamy do niego późnym wieczorem, już planując kolejny weekendowy wypad. Warto odwiedzać małopolskie Pogórza. Przez turystów są traktowane nieco po macoszemu. Częściej stają się przystankiem na trasie w Tatry, Beskidy, czy Bieszczady, a naprawdę zasługują na naszą uwagę. Dlatego namawiam Was, aby zaglądać tu częściej i odkrywać miejsca, o których wielu z Was zapewne nigdy nie słyszało.
Dawno nie byłem w miejscach opisywanych przez Ciebie. Mieszkałem kiedyś kilka lat w N. Sączu. Pamiętam że wtedy czasem robiliśmy samochodowe wycieczki po terenach opisywanych tu przez Ciebie. Wielkie dzięki za przypomnienie: Czchów, Tropie, Zakliczyn, Ciężkowice, Skamieniałe Miasto, Kąśna… pogórza również są wspaniałe, lecz często niestety pomijane i niedoceniane. Warto je zwiedzać zanim wjedziemy w góry wyższe
Pozdrawiam serdecznie
Gdzieś kiedyś przeczytałem (nie pamiętam niestety gdzie), że góry trzeba odkrywać stopniowo, że idąc od razu w Tatry wiele tracimy i pozbawiamy się przyjemności zdobywania coraz to wyższych szczytów. I coś w tym jest. Sam rozpoczynałem swoją przygodę z Beskidami, po Tatrach chodzę od niedawna i nie wyobrażam sobie teraz, jakby to mogło wyglądać w odwróconej kolejności. Być może uważałbym Beskidy za coś gorszego, więc cieszę się, że stało się tak, a nie inaczej :).