Wrocław – nadodrzańska perła

Wrocław – miasto, do którego zawsze wracam z ochotą. Jedno z moich ulubionych w Polsce oprócz Krakowa, Gdyni i Bielska-Białej. Nie odwiedzałem go bardzo dawno. No bo czy można uznać za odwiedziny 2 godziny przesiadki na dworcu głównym? Zdecydowanie nie! Nawet jeden, dwa, trzy dni – to za mało, aby zobaczyć to miasto i odkryć wszystkie jego zakamarki i tajemnice. Tęsknota za pięknym Wrocławiem dawała o sobie znać, więc postanowiłem odświeżyć go w pamięci i wybrać się do niego w piękną, przedwiosenną sobotę.
Na nowy, podziemny dworzec kolejowy w Krakowie docieram około 6.30. Do odjazdu autobusu do Wrocławia pozostała jeszcze godzina, więc spędzam ten czas w poczekalni. Mam ze sobą gazetę do czytania, ale nie mogę się skupić, bo znowu mam szczęście do sąsiadów.
Otóż… pewna starsza pani zapewne spóźniła się na poprzedni pociąg do Łodzi i teraz wylewa swe żale na głos. Dostaje się zarówno tablicy informacyjnej, w stronę której lecą obelgi, jak i obsłudze dworca. Może zacytuję parę tekstów:
1.(o panu/pani z obsługi): „Jak się nie nadaje, to go wyp***”.
2.”No to już jest wariactwo. Zamiast tego Krakowa byście k*** Łódź Kaliską dali”.
3.(o obsłudze): „Żeście wczoraj nakwasili, to dziś się nie odnajdzie”.
4.”Przeklęty Kraków. No nie wyjadę z niego dziś”.
5.”No trzeci raz Zakopane… Sezonu jeszcze k*** nie ma”.
6.”A ile tych Zakopanych żeście puścili. Żeście zwariowali. Hahaha.”
Nie mogę wytrzymać ze śmiechu, choć próbuję się powstrzymywać. O godzinie 7 opuszczam dworzec kolejowy i idę w stronę autobusowego, aby tam w spokoju oczekiwać na mój środek transportu.
Kolejna niespodzianka – zgadnijcie jaka! Wycieczka dzieciaków… . Na szczęście miejsc w autobusie jest pod dostatkiem i udaje mi się nawet zająć jedno przy oknie. Jeszcze tylko trzy godziny i postawię stopę w mym kochanym Wrocławiu :). Podróż autostradą umilają mi kawa i ciasteczka, którymi częstowani są wszyscy pasażerowie. Konkurencja przewoźników na tej trasie jest dość duża, więc każdy walczy o klienta jak się tylko da.
W końcu jestem! Pogoda wspaniała, aż chce się wyjść na miasto! Swe pierwsze kroki kieruję w stronę Sky Tower – budynku o wysokości 212 m, na którego 49 piętrze znajduje się najwyżej położony punkt widokowy w Polsce. Poza tą turystyczną, jakkolwiek by było, funkcją, w wieżowcu znajdują się mieszkania oraz kompleks handlowo – usługowo – rozrywkowy.

Po kilkunastominutowym spacerze z dworca autobusowego przekraczam próg Sky Tower. Odnajduję punkt informacji i przymierzam się do zakupu biletu wstępu na punkt widokowy. Na monitorze obok wypisane są wolne miejsca na cały dzisiejszy dzień. 1… 0… 0… 1…, cóż…, za wiele to tych wolnych miejsc nie zostało :D. Wiadomo – weekend. Dla turystów indywidualnych niestety nie ma przewidzianej rezerwacji, a szkoda, bo przyjeżdżając do Wrocławia naprawdę warto się tutaj wybrać. Nie potrzebuję drugiego biletu, więc udaje mi się zdobyć jedną wejściówkę na godz. 16.30. Nie pytałem, czy mają przewidzianą rezerwową pulę biletów, ale będę we Wrocławiu w niedzielę i postaram się tego dowiedzieć. Informacje o samym punkcie widokowym możecie zdobyć tutaj. Krótka dygresja: gdy odwiedzałem Wrocław na początku marca, cena biletu normalnego wynosiła 10 zł we wszystkie dni tygodnia. Obecnie koszty podziwiania panoramy Wrocławia z 49 piętra wieżowca w weekend są niestety większe i wynoszą 18 zł (bilet normalny) i 12 zł (bilet ulgowy).
Zadowolony z faktu, że udało mi się zdobyć ostatni bilet na godzinę, która mi pasuje, idę dalej! Ulicą Powstańców Śląskich, a następnie Świdnicką, dochodzę do Fosy Miejskiej i znajdującego się przy niej pomnika pierwszego króla Polski – Bolesława Chrobrego. Tutaj skręcam na wschód i Promenadą Staromiejską podążam w stronę Wzgórza Partyzantów. W powietrzu czuć wiosnę, a idąc alejką wśród budzącej się do życia zieleni, aż chce się odpocząć na jednej z ławek.
Wzgórze Partyzantów. To miejsce nie pasuje mi do Wrocławia. Głównie ze względu na stan, w jakim znajduje się dawny Bastion Sakwowy – pozostałość po miejskich fortyfikacjach grodu nad Odrą. A zresztą, co ja będę pisał. Jak wygląda to miejsce w środku, możecie zobaczyć na poniższym obrazku, który doskonale prezentuje jego klimat. Przydałoby się coś z tym zrobić, tym bardziej, że to centrum miasta.

Pnę się do góry po schodach. Panowie z puszkami piwa w rękach upewniają mnie w przekonaniu, że to miejsce nie należy do najczęściej odwiedzanych punktów w mieście, przynajmniej przez turystów :). Jeszcze krótkie spojrzenie na widoczną w oddali Sky Tower, w której jeszcze niedawno byłem i wio! W kierunku ZOO!

Zakole miejskiej fosy w tym miejscu jest wyjątkowo malownicze. Schody sprowadzają mnie na dół. Skręcam na północ w kierunku ulicy Oławskiej. Ten fragment Promenady Staromiejskiej jest oblegany przez mieszkańców – zarówno pieszych, biegaczy, jak i rowerzystów. Nic w tym dziwnego: park, fosa, piękne kamienice po drugiej stronie wody. To wszystko sprawia, że to miejsce warte jest odwiedzenia; szczególnie w drodze do lub z ZOO, jeżeli nie chcemy wracać tą samą drogą przez wrocławski rynek.

Jestem już blisko Panoramy Racławickiej, ale po raz kolejny ją sobie odpuszczam. Byłem we Wrocławiu już kilka razy, ale ani razu tam nie zajrzałem. Tak to już u mnie bywa – miejsca najbardziej popularne wśród turystów często nie są mi po drodze, choć nie jest to regułą. Na pewno cena za bilet wstępu do „panoramy” też nie jest zachęcająca :D. Zobaczymy… może w niedzielę w końcu dam się przekonać.
W oddali widzę już Most Grunwaldzki. Dziwnie się czuję. Ostatni raz przechodziłem przez niego 10 lat temu. Jak ten czas szybko upłynął… . Jeszcze tylko kilkanaście minut na piechotę i jest! Wrocławskie ZOO! Moje ulubione! Mam w planach spędzić tu 1,5 godziny. Jak się później okaże – nie jestem w stanie :).
Zapewne większość z Was kojarzy wrocławski ogród zoologiczny z programu emitowanego od lat 70 do przełomu XX i XXI w. „Z kamerą wśród zwierząt”, który prowadzili Państwo Gućwińscy. Pamiętam, że będąc małym chłopcem, uwielbiałem ten program. Co można ciekawego napisać o wrocławskim ZOO? Można by wiele, ale przypomnę tylko, że jest to najstarszy i najbardziej różnorodny pod względem występujących tu gatunków zwierząt ogród zoologiczny w Polsce. Pierwszy raz odwiedziłem go w 2004 r. i od razu zrobił na mnie duże wrażenie.
Zbliżam się do kasy. Bilety można kupić w automatach lub w bardziej przyziemny sposób, czyli w kasach. Jeszcze w marcu cena normalnego biletu wstępu do ZOO wynosiła 15 zł. Od kwietnia jest to… 30 zł!!! Co prawda lubię to miejsce, ale podwyżka sezonowa o 100% to duuuuuża przesada. Cieszę się, że w niedzielę nie planuję ponownych odwiedzin ogrodu, bo bym chyba zbankrutował :D. Mimo wszystko zapraszam do odwiedzin jego strony internetowej.
Spacer po ZOO zaczynam od wybiegu wielbłądów. Pierwszym ciekawym miejscem, które odwiedzam na mojej trasie jest samochód terenowy, z którego można obserwować lwy. Królowie i królowe sawanny najwyraźniej również czują wiosnę w powietrzu, bo żadne z nich nie pozuje do zdjęć zwiedzającym, tylko wygrzewa się na słońcu. Widok jest iście rozbrajający.

Już po pierwszych kilkunastu minutach wiem, że 1,5 godziny, które sobie założyłem na zwiedzanie ogrodu, to za mało. Mam przeczucie, że spędzę tu dużo więcej czasu.
Byli królowie sawanny – są i królowie puszczy, czyli żubry. Opodal ich wybiegu spotykam pana rysia podczas południowej toalety. Jak widać na zdjęciu obok, nie przeszkadza mu specjalnie to, że ktoś go podgląda.
Niedźwiedzie brunatne wyglądają na lekko rozleniwione, choć jeden z nich decyduje się na pokazową kąpiel w pobliskiej sadzawce. Podejrzewam jednak, że gdyby któryś ze zwiedzających zdecydował się potowarzyszyć im w kąpieli, słodkie misie w mgnieniu oka przeistoczyłyby się w groźne drapieżniki.
Po drugiej stronie – małpy. U nich także sielanka. Jedna wcina mandarynkę, a druga – siedząca obok – zazdrośnie jej się przygląda z miną kota srającego na pustyni. „Life is brutal” – można by powiedzieć, oglądając tę scenkę.
Dla mnie – miłośnika kotów – wszystkie futrzaki są niezwykle interesujące. Zatrzymuję się zatem na dłużej przy żbiku, który informuje nas z tablicy obok: „Choć jestem mały i słodko wyglądam, to potrafię zrobić użytek z moich pazurów i zębów”. To prawda, ale ta uwaga tyczy się także sporej części kotów domowych, między innymi mojego kocura :).
Przechodzę obok afrykańskich guźców i południowoamerykańskich, plujących lam i zmierzam w kierunku akwarium, a następnie terrarium. Co prawda nie jestem specjalnym fanem zwierząt, które się w nich znajdują, ale spędzam tu całkiem sporo czasu. Szczególną uwagę przykuwa tabliczka z napisem: „Niebezpieczeństwo! Krokodyle. Zakaz pływania” z uśmiechniętym gadem na piktogramie. Troska o obywatela nie zna granic! Myślę, że gdyby jej nie było, każdy z ochotą wskoczyłby do wody i popluskał się z tymi sympatycznymi stworzeniami. Chociaż z drugiej strony… Polska to dziwny kraj i zakazy wywołują w nas niepohamowaną chęć ich łamania.


Zostawiam „at least tenfitery” i wychodzę z terrarium. Mijam klatki z wcinającymi żarcie małpami, zebry, kangury i dochodzę do wybiegu niedźwiedzi himalajskich. Zastanawiam się z czego śmieją się dziewczyny obok. Już wiem… . Na zdjęciu obok wyjaśnienie. Jego poza aż nadto pokazuje na co ma ochotę w danym momencie :D. Gdyby mówił ludzkim głosem zapewne rzekłby coś w stylu: „No chodź tu maleńka”.

Dosyć oglądania misia – erotomana. Czas nagli. Podążam w stronę, gdzie widać tłum ludzi. Nastała pora karmienia fok. Po chwili udaje mi się przebić do murku i zrobić parę zdjęć. Niestety – moja radość nie trwa długo. Bateria w aparacie się wyczerpuje… . Szlag by to trafił! Myślałem, że są dobre i nie chciało mi się ich doładowywać, ale sprawdziło się powiedzenie „Kogut myślał o niedzieli…”.
Pocieszające jest to, że obszedłem już większość ogrodu zoologicznego i zaraz będę wychodził. Chodząc z wyczerpaną baterią, odwiedzam pawiany, które patrzą na mnie, jakby chciały mi powiedzieć: „No co się gapisz? Dawaj żarcie, a jak nie to wypad!”. Na dłużej zatrzymuję się jeszcze przy ptasiej wolierze, a konkretnie przy wspaniałej sowie śnieżnej, która swoją urodą powala na kolana.
No dobrze, wychodzę z ZOO o 15.30. Z planowanych 1,5 godziny zrobiło się 3,5 godziny…, ale nie żałuję. Naprawdę warto odwiedzić to miejsce, choć wspomniana podwyżka cen biletów mnie zdenerwowała. Zrozumiałbym jeszcze cenę 20 zł, ale żeby z 15 zł na 30 zł? To gruba przesada. Aktualizacja 2021 r: Bilety kosztują już: 55 zł normalny i 45 zł ulgowy. Przy jednej osobie nasz portfel odczuje to boleśnie, a co dopiero w przypadku, gdy ZOO odwiedzają rodziny, a tak przeważnie jest. Dobra, koniec gadania o pieniądzach!
Szukam kiosku, gdzie można kupić paluszki do aparatu. Znajduję go po 10 minutach, ale co z tego, skoro nie mam specjalnej kieszeni, do której mógłbym je włożyć. Trudno, baterie przydadzą się kiedy indziej. Przechodzę obok Hali Stulecia znajdującej się na międzynarodowej liście UNESCO i nie pozostaje mi nic innego, jak tylko pędzić w stronę Sky Tower.
Mam 50 minut czasu. Myślę sobie – spokojnie zdążę, dlatego postanawiam nie skorzystać z tramwaju i iść na piechotę. Teraz tego żałuję :). Końcówka trasy to lekki podbieg, ale na szczęście udaje mi się zdążyć na czas. Na miejsce przybywam o 16.25 – 5 minut przed czasem.
Wjazd na 49 piętro wieżowca zajmuje około 1 minuty. Do windy wchodzi kilkanaście osób, więc żeby cała grupa z biletami na konkretną godzinę mogła wjechać na górę, musimy jechać w trzech turach. Winda jest bardzo szybka. Co normalne – co chwilę muszę przełykać ślinę, bo ciśnienie zmienia się bardzo szybko. W końcu zatrzymujemy się na górze, czyli przedostatnim piętrze Sky Tower.
Widoki robią wrażenie. Wszystkie budynki poniżej wydają się tak małymi, w porównaniu z tym kolosem. Można wyjechać na wieżowce na Manhattanie i podziwiać panoramę, można odwiedzić nawet Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, ale w mieście, w którym w najbliższej odległości nie ma budynku o podobnej wysokości, taka panorama jest wyjątkowa (ach, gdyby tak z krakowskiego „Szkieletora” zrobić punkt widokowy – to by było to!). Dlatego właśnie warto się tutaj wybrać. Pewnie zawitam tu jeszcze nie raz, bo bardzo mi się tu spodobało. Tym razem z naładowaną baterią w aparacie ;).

Dla osób nie znających Wrocławia i okolic przygotowano opisy panoram, dzięki którym odnajdziemy miejsca znane i nieznane na mapie Wrocławia. Co najbardziej utkwiło mi w pamięci? Widziana z okien Sky Tower… siedziba ZUSu. Do dziś wmawiam sobie, że to pewnie dlatego, że znajduje się bardzo blisko wieżowca.
Czas zjeżdżać na dół. Podziwianie panoramy zajmuje około 15 minut i czas ten w zupełności wystarcza na delektowanie się pięknem Wrocławia z perspektywy lotu ptaka. Powtórka scenariusza z przełykaniem śliny i wio! Na wrocławskie Stare Miasto.
Wybaczcie, że nie będę Wam opisywał zabytków znajdujących się w jego obrębie, ale na to przyjdzie pora po niedzielnych odwiedzinach. Wspomnę tylko tyle, że warto wybrać się tutaj wieczorem. Ha! Pomyślicie – wielkie mi odkrycie. No i w sumie będziecie mieć rację, ale ostatnią okazję, aby podziwiać wieczorny Wrocław, miałem 7 lat temu. Przez ten czas zdążyłem już zapomnieć, jak wygląda to miasto nocą.
Podążam ulicą Świdnicką na wrocławski rynek. Pełno turystów i mieszkańców. Specjalnie nie wypatruję krasnali – symbolu miasta i pewnie dlatego udaje mi się zauważyć tylko jednego z nich. Na stronie Wrocławia są zaznaczone miejsca, w których się znajdują, więc gdyby ktoś chciał zrobić sobie krasnoludkową wycieczkę po mieście, to zapraszam, bo przecież – jak wspomina Maria Konopnicka – Krasnoludki są na świecie, a we Wrocławiu jest ich cała masa! 🙂
Idę dalej na północ w kierunku wyspy Piasek. Przechodzę przez Most Piaskowy, a następnie Most Tumski – ulubione miejsce zakochanych, obczepione setkami, o ile nie większą ilością, kłódek. Stąd już blisko do Katedry na Ostrowie Tumskim. To ma być przyjemny, wieczorny spacer, więc nie wchodzę do środka. Zostawiam sobie tę przyjemność na następny raz.
Czas wracać na dworzec. Przechodzę na drugą stronę Odry przez Most Pokoju, króciutko wzdłuż rzeki bulwarem i dalej – ku rynkowi. Kluczę wśród brukowanych uliczek Starego Miasta, chłonąc ostatnie dawki wrocławskiego powietrza.
Zadowolony z dnia spędzonego w pięknym Wrocławiu nawet nie pcham się do autobusu. Nie zależy mi na siedzeniu przy oknie. W końcu i tak jest ciemno, a co można podziwiać w nocy na autostradzie? Mimo tego i tak mam pojedyncze miejsce, co mnie bynajmniej nie martwi.
Autobus dojeżdża punktualnie. Chyba nie muszę Wam reklamować Wrocławia. To miasto broni się samo! Dzisiejszy wpis to tylko część opisu, jaki przyszłoby mi stworzyć, gdybym chciał opisać wszystko, co jest w nim do zobaczenia. Dlatego przyjeżdżałem i będę tu przyjeżdżał, bo czuję się nad Odrą znakomicie.
Galeria zdjęć z Wrocławia do obejrzenia tutaj