Łódź – wymierające miasto, cz. 1

Łódź. Każda osoba, z którą podzieliłem się informacją, że zamierzam odwiedzić to miasto, reagowała co najmniej zdziwieniem. W powszechnej świadomości istnieje przekonanie, że w tym drugim co do wielkości mieście Polski nie ma co zwiedzać. Jak dotąd moje wszystkie wizyty w Łodzi ograniczały się do przejazdów tranzytowych bądź miałem tu tylko przesiadkę. Co prawda miałem za sobą spacer Piotrkowską czy odwiedziny Manufaktury, ale to przecież tylko ułamek miasta będącego niegdyś potęgą włókienniczą. Byłem ciekaw, jak bardzo różni się miasto widziane z Piotrkowskiej i okien autobusu, od tego widzianego z perspektywy pieszego turysty, więc postanowiłem to sprawdzić.
Autobus do Łodzi odjeżdża z Krakowa o 5:15. Zamierzam wstać o godzinie 3. Zasypiam o 1. Nie mam więc zbyt wiele czasu na sen. Dźwięk budzika jest wystarczający do tego, aby mnie obudzić. Nie ma niestety nadprzyrodzonych zdolności, aby podnieść mnie z łóżka i założyć pantofle. Po chwili znowu śpię… Nie mam pojęcia jakim cudem, ale otwieram oczy o 4:15. Do odjazdu autobusu pozostała godzina, a ja jeszcze nie wstałem. Jest ciekawie. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko schować parówki do plecaka, zeskrobać lód z szyb auta i pędzić do Krakowa. W okolicach dworca jestem o 4:45. Udało się!
Podróż do Łodzi mija sennie. Zmęczenie robi swoje. Autobus przyjeżdża na dworzec Łódź Kaliska przed godziną 10. O samym dworcu nie warto opowiadać. Na pewno nie jest to wizytówka miasta. To, co zwraca moją uwagę podczas przejazdu ulicami Łodzi, to napisy na budynkach przekonujące o wyższości jednego z łódzkich klubów nad drugim. Pod tym względem wyczuwam tu podobieństwo do Krakowa. Niestety…

Czas wyjść na miasto! Pierwsze kroki kieruję w stronę centrum handlowego Manufaktura, znanego mi już z poprzednich wizyt w mieście. Po drodze mam okazję „podziwiać” boczne ulice Łodzi. Sprawiają niekiedy przygnębiające wrażenie. Tu widać zamurowane okna i drzwi, tam wybite szyby w oknach, gdzie indziej odpadający tynk. Chodniki wyłożone starymi płytami, trawniki ogołocone z zieleni przez parkujące na nich auta. Pierwsze wrażenie nie może być pozytywne.

Manufaktura – największe centrum handlowo-usługowe w Polsce i jedno z większych w Europie, zagospodarowane na terenie byłej fabryki Izraela Poznańskiego. To właśnie tutaj toczy się akcja powieści Władysława Reymonta – Ziemia Obiecana. Podobnie jak większość poprzemysłowych budynków w Łodzi, elewację Manufaktury stanowi piękna, czerwona cegła, tworząca klimat dawnego, tętniącego życiem miasta.
Spacer po kompleksie zajmuje mi kilkadziesiąt minut. To jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc w Łodzi i niewątpliwa atrakcja turystyczna miasta. Przy okazji zwiedzania można zrobić zakupy w jednym ze sklepów, których jest tutaj bez liku. Jeżeli nie byliście nigdy w Łodzi i swe pierwsze kroki skierujecie do Manufaktury – Wasz obraz miasta będzie nieobiektywny. Nie wszystkie budynki pofabryczne są w tak dobrym stanie. Można by rzec – mniejszość.
Opuszczając centrum handlowe, słyszę, jak ktoś śpiewa piosenkę. Wsłuchując się w tekst o braku perspektyw, z pytaniami w stylu „Jak tu żyć?” stwierdzam, że musi być o Łodzi. Cóż… interesujące miasto.
Idę na wschód w kierunku Parku Staromiejskiego, gdzie odbijam na północ, w stronę Starego Rynku. Na pewno nie przypomina on pięknych centralnych placów takich miast jak Kraków, Wrocław, Gdańsk czy nawet Warszawa. Stare płyty chodnikowe sprawiają przygnębiające wrażenie. Nie widać tu tłumów, bo i co miałyby oglądać? Chyba tylko obelisk postawiony na rogu na pamiątkę rocznicy nadania miastu praw miejskich.

Kieruję się dalej na północ, w stronę żydowskiego cmentarza na ul. Brackiej. Moją uwagę przykuwają jednak krzywe pasy na chodniku, a właściwie napisy. Przyglądam się im bliżej i okazuje się, że wyznaczają granicę byłego żydowskiego getta. Powstało jako pierwsze na terenach okupowanej Polski i przetrwało prawie do końca okupacji niemieckiej (zlikwidowano je w sierpniu 1944 r.). Moja jedyna sugestia – wypadałoby te napisy odmalować, bo są coraz mniej widoczne.

Dojście do cmentarza zajmuje mi kilkadziesiąt minut. Znajduje się dość daleko od centrum miasta (ok. 3 km od Starego Rynku) i można go zwiedzać codziennie oprócz sobót i świąt żydowskich (czyli akurat w ten dzień tygodnia, kiedy dane mi było zwiedzać Łódź – ze względu na szabat). Bilet wstępu kosztuje 6 zł (w pierwszą niedzielę miesiąca – wstęp wolny). Do kirkutu prowadzi brukowana alejka otoczona szpalerem drzew, a otacza go ceglany mur. Idę dalej! Mój następny cel to Park Szarych Szeregów.
Znajduje się w nim Pomnik Martyrologii Dzieci, znany pod bardziej potoczną nazwą jako „Pęknięte serce”, gdyż kształt monumentu właśnie je przypomina. Co mogę powiedzieć o parku? Główne alejki są co prawda brukowane, ale pozostałe niestety nie i po większych opadach deszczu lub roztopach tworzy się na nich błoto. To kolejne miejsce na mojej „łódzkiej trasie”, któremu przydałaby się renowacja.

Wracam do centrum wzdłuż ulicy Wojska Polskiego, przy której podziwiam kolejne obskurne budynki i odpadające ze ścian tynki. Wewnętrznych dziedzińców kamienic nawet nie odwiedzam, bo po pierwsze – nie zachęcają do tego, a po drugie – wolę inną formę podnoszenia sobie poziomu adrenaliny w organizmie.

Po kilkudziesięciu minutach jestem już na Placu Wolności, który rozpoczyna najdłuższą ulicę w Łodzi (ponad 4 km) – Piotrkowską. Na cokole, który widzicie po lewej stronie, znajduje się pomnik Tadeusza Kościuszki, a w tle widoczny jest Kościół Zesłania Ducha Świętego.

Wchodzę na Piotrkowską. Przy ulicy jeszcze do niedawna można było podziwiać pomniki znanych mieszkańców Łodzi i wybitnych osobistości związanych z miastem (Galeria Wielkich Łodzian). Obecnie, ze względu na częściowy remont ulicy, jest to utrudnione. Nie zobaczymy więc na razie Ławeczki Tuwima czy Fortepianu Rubinsteina, choć kwestia powrotu tej drugiej instalacji na ulicę Piotrkowską jest tematem dyskusji. „Fortepian” wzbudza bowiem dużo kontrowersji i nie każdemu się podoba.
Co mogę powiedzieć o samej Piotrkowskiej? Tutaj na pewno nie widać, że Łódź wymiera. W zasadzie nie ma obskurnych kamienic. Budynki są ładne i odnowione. W końcu to najdłuższa handlowa aleja w Europie! W rankingu najdroższych ulic z 2013 r., opublikowanego przez firmę Cushman & Wakefield, Piotrkowska zajęła 12 miejsce.

Jak już wspomniałem, remont obejmuje tylko fragment Piotrkowskiej, a więc nie wszystkie pomniki zniknęły z reprezentacyjnej ulicy Łodzi. Wciąż można podziwiać stolik, a przy nim Twórców Łodzi Przemysłowej: Karola Scheiblera, Izraela Poznańskiego i Henryka Grohmana. Możecie go zobaczyć na zdjęciu obok. Ze względu na remont, z Piotrkowskiej zniknęły także tablice tworzące łódzką Aleję Gwiazd filmowych. Zawsze można jednak jechać do Międzyzdrojów 🙂


Idąc Piotrkowską, nagle – po lewej stronie – zauważam ciekawy mural. Po powstaniu (w 2001 r.) było to największe tego typu dzieło na świecie. Przedstawia łódzki Plac Wolności i… łódź. Tuż obok znajduje się kolejny mural – nie tak okazały, jak ten ze zdjęcia obok, ale równie piękny.
Spacer Piotrkowską powoli zbliża się ku końcowi. Nawet najdłuższe ulice mają swój kres. Moim celem jest teraz Biała Fabryka Karola Scheiblera, a w niej – Muzeum Włókiennictwa – jedno z 7 Nowych Cudów Polski ogłoszonych przez magazyn National Geographic Traveler.
Galeria zdjęć z Łodzi do obejrzenia tutaj