Rosja 2008 – dzień 21 – Sankt Petersburg, powrót
Nocleg na Dworcu Witebskim w Sankt Petersburgu jest dla nas niewątpliwą „atrakcją” wyjazdu, chociaż lekki stres udziela się wszystkim. Jako że niecodziennie mam okazję nocować w takich warunkach, budzę się wielokrotnie. Zimno, które ciągnie od kamiennej posadzki, daje o sobie znać. Ale tak to już jest, kiedy nie chce się wyciągać śpiwora z plecaka…
O poranku budzimy się otoczeni rysunkami dzieci, przedstawiającymi ich wyobrażenia na temat kolei. Czekamy na wiadomości od Pani Doktor na temat naszej drogi powrotnej do Polski. Okazuje się, że sprawa dotarła nawet do polskiego konsulatu w Sankt Petersburgu, dzięki któremu udało się załatwić dostawienie całego wagonu! Nie bez zasług były też koleje rosyjskie, bez których nie byłoby to możliwe.
Wszystko się wyjaśniło – robimy zrzutkę na bilety do Brześcia, za które później będziemy chcieli odzyskać pieniądze, umawiamy się na dworcu na godzinę przed odjazdem pociągu i… idziemy na miasto! 🙂
Czasu nie zostało nam zbyt wiele, bo tylko dwie godziny. Nie mamy jednak na co narzekać. Każda dodatkowa godzina spędzona w tym mieście raduje nas niezmiernie, choć oczywiście wolelibyśmy, aby stało się to w innych okolicznościach.
Na spacer wybieram się ponownie z Mateuszem. Gdzie kierujemy swoje pierwsze kroki? Na pocztę! Nie będę miał zatem wyrzutów sumienia, że nie udało mi się wysłać kartek z Rosji do Polski. Jestem tylko ciekaw, czy dojdą. Mam jednak przeczucie, że się uda :).
Sankt Petersburg jest miastem kontrastów. Luksusowe limuzyny poruszające się po ulicach przeplatają się tutaj ze zdezelowanymi ładami i wołgami starej daty. Odnowione z zewnątrz kamienice skrywają w sobie brzydkie dziedzińce i elewacje.
Spacerując Newskim Prospektem, zaskakuje nas kolejna rzecz. W ciągu nocy na głównej ulicy miasta… zdjęto cały asfalt i rozpoczęto kładzenie nowego… Czy wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce? Odpowiedzcie sobie na to pytanie sami… . Chociaż z drugiej strony… reprezentacyjna ulica miasta, z którego pochodzi Władimir Putin, musi mieć specjalne względy w miejskim magistracie.
Jako że nasze zapasy, które zakupiliśmy poprzedniego dnia na podróż pociągiem, powoli się kończą, udajemy się po raz kolejny do sklepu. Naprawdę żal nam opuszczać to miasto. Uwielbiam góry, do których z Sankt Petersburga jest bardzo daleko, ale wydaje mi się, że mógłbym tu zamieszkać. Mam nadzieję, że jeszcze tu kiedyś wrócę. A właściwie… jaką nadzieję? Obowiązkowo tutaj wrócę!
Wracamy na Dworzec Witebski. Do odjazdu pociągu pozostała jeszcze ponad godzina. Wykorzystujemy ten czas na zwiedzanie samego budynku dworca, bo jest co oglądać.
Pociąg, którym odjeżdżamy do Brześcia, oferowanymi warunkami nie odstaje od tego, którym podróżowaliśmy z Warszawy do Sankt Petersburga. Mamy co prawda czteroosobowy, zamykany przedział, ale miejsca nie brakuje. Nie możemy się już doczekać, kiedy będzie można skorzystać z… wrzątku i zalać zupkę czy herbatę :D. Warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Mimo iż decyzja o dostawieniu dodatkowego wagonu do pociągu była podjęta o poranku, to wolne miejsca w naszym wagonie rozeszły się jak ciepłe bułeczki :). To obrazuje zapotrzebowanie na bilety kolejowe w krajach byłego ZSRR.
Pierwsze minuty jazdy zajmuje nam podziwianie z okien pociągu Sankt Petersburga. Najpierw jego centrum, potem dzielnic mieszkaniowych, przedmieść… W końcu pojawiają się pola, lasy i coraz bliżej do Białorusi, coraz bliżej do Polski…
Pierwszy, nieco dłuższy postój pociągu, wypada w rosyjskim mieście Dno. Charakterystycznym elementem stacji kolejowej jest stara lokomotywa z czerwoną gwiazdą na przodzie. Musi zatem pamiętać czasy Stalina, a kto wie – może i Lenina.
Za oknem pojawiają się wzgórza, jeziora – sielankowy krajobraz. Zawsze to jakieś urozmaicenie od płaskich terenów wokół Sankt Petersburga. 100 km na zachód znajduje się granica Estonii i Łotwy. My jedziemy na południe, w stronę Białorusi.
Ostatni przystanek przed granicą to stacja Nowosokolniki, położona około 50 km na północ od Białorusi. Pociąg zatrzymuje się tutaj na kilkadziesiąt minut. Mamy więc czas na to, aby spokojnie, bez obaw o to, że pociąg nam ucieknie, rozprostować kości i zrobić trochę zdjęć.
Wychodzimy na kładkę. Widać z niej, że nasz pociąg ledwo mieści się przy peronie. Na szczęście nie musimy drałować do ostatniego wagonu. Tym razem mamy miejsca tuż za lokomotywą.
Co prawda budynek stacyjny nie jest specjalnie interesujący, ale moją uwagę zwraca fontanna, w której nie ma ani jednej kropli wody, a która jest pomalowana na charakterystyczne, zółto-niebieskie barwy, które mieliśmy okazję oglądać już nieraz na naszej trasie.
Kończy się przerwa. Pociąg zaraz odjedzie. Zajmujemy miejsca w przedziale i nerwowo oczekujemy granicy rosyjsko-białoruskiej. Dlaczego nerwowo? Obawiamy się, czy uda nam się przewieźć nasze geologiczne skarby przez granicę. Niby nie jest to zabronione, ale nie wiadomo, co mogą ubzdurać sobie rosyjscy celnicy.
Wiemy, że następna stacja jest położona już na granicy. Nikt jednak nie wchodzi do naszego wagonu. Mija kilkanaście, kilkadziesiąt minut. Pociąg ponownie się zatrzymuje i rusza dalej. Jesteśmy na Białorusi! Czyżby nie było kontroli? Takie rosyjsko-białoruskie Schengen? :D. Po cichu już się cieszymy, że nasze okazy są bezpieczne, ale dopóki nie staniemy na polskiej ziemi, dopóty nie możemy się cieszyć na 100%.
Słońce zaszło już całkowicie. Nie pamiętamy już, kiedy ostatni raz widzieliśmy prawdziwą, czarną noc. Trochę tęsknimy za „białymi nocami”, ale cóż… trzeba poczekać do następnego razu :).
Wjeżdżamy do Witebska. Z okien pociągu widać Dźwinę, drugą po Wiśle, najdłuższą rzeką uchodzącą do Morza Bałtyckiego. Czas iść spać. Polska już czeka!
Galeria zdjęć z Rosji do obejrzenia tutaj