Rosja 2008 – dzień 15 – Morze Białe, Apatyty

Godzina rozpoczęcia mojej warty z Elą przypada dość wcześnie, bo o godzinie 5. Nie jest to jednak dla mnie żadnym problemem, bo takie poranne wstawanie w namiocie to coś zupełnie innego niż ciepłe, domowe łóżko. Jest jeszcze jeden dodatkowy plus tej sytuacji: mogę nareszcie obserwować poranny odpływ :).
Na takiej warcie nic specjalnego się nie robi. Poza taszczeniem do obozu wyrzuconych przez morze pni i konarów drzew, rozmawiamy ze sobą i osobami, które obudziły się wcześniej. Warta każdej grupy trwa godzinę, więc po 6 kładę się z powrotem spać.
Po około trzech godzinach pora wstawać i pakować się, bo nasza przygoda nad Morzem Białym właśnie dobiegła końca… Wyjeżdżamy z tego pięknego i urokliwego miejsca z wielkim bólem serca.
W powrotnej podróży poza „technicznymi” 😀 przystankami nigdzie się nie zatrzymujemy. Podróż z naszym kierowcą nie może być monotonna. Gdy mijamy Umbę informuje on Panią Doktor, a ona nas, że… nie wiadomo czy wystarczy paliwa do następnej stacji benzynowej, która znajduje się… w Kandałakszy. Hmmmm… podróż bez przygód to nie podróż :D. Zdawaliśmy sobie co prawda sprawę z tego, że nasz PAZ jest paliwożerny, ale nie spodziewaliśmy się, że kierowca zadba o nas do tego stopnia, aby każdemu dostarczyć solidną dawkę adrenaliny.
Tajga za oknami, samochód przejeżdżający raz na kilkanaście minut… To wszystko sprawia, że zastanawiam się, co by było gdyby… Ku ogólnemu zadowoleniu, docieramy jednak do Kandałakszy bez problemów. Zatrzymujemy się w centrum miasta i idziemy coś zjeść.
Co tu dużo opowiadać… po kilkunastodniowym poście od prawdziwych obiadów – cena za mięso nie gra roli. Lądujemy w dość wykwintnej restauracji, w której ceny z pewnością nie należą do tych na kieszeń przeciętnego Rosjanina. Od średnich cen w „polskich” restauracjach jednak nie odbiegają. Za dwudaniowy obiad trzeba zapłacić ok. 25 – 30 zł.
Początkowo obsługa restauracji nie kwapi się do przyjęcia zamówienia. Zajmujemy kilka stolików, więc obłożenie w ciągu kilku sekund wzrasta o kilkaset procent :). Dziwnym trafem, mnie i Mateuszowi przypada stolik… z Panią Doktor, kierowcą i jego synem, który także towarzyszył nam w wypadzie nad Morze Białe i szczerze mówiąc, często dawał w kość. Jako że jesteśmy w Rosji, grzechem byłoby nie spróbować czegoś tutejszego. Na pierwsze danie zamawiam więc solankę – rosyjską zupę. Na drugie biorę już bardziej „światowe” danie, czyli kurczaka na cały talerz :D. Po takim akademickim żarciu solidna porcja białka zdecydowanie nie zaszkodzi.

Napojeni i najedzeni ruszamy w dalszą drogę. W Apatytach zatrzymujemy się pod sklepem, gdzie robimy zakupy na najbliższe godziny i jutrzejszy dzień. Po przybyciu na miejsce rozpakowujemy się i wyciągamy nasze ametystowe skarby z plecaków. Najedzeni pysznościami z restauracji, specjalnie nie spieszy nam się na kolację, którą zaplanowano na godzinę 20.
Wieczór mija bardzo spokojnie, bez fajerwerków. Pogoda dopisuje, więc z okien naszego akademika mamy okazję podziwiać fantastyczny zachód słońca, choć tak naprawdę ciężko to nazwać prawdziwym zachodem. Bardziej dokładnym określeniem na to zjawisko będzie z pewnością tzw. zmierzch cywilny, czyli stan, gdy słońce chowa się całe za horyzontem, ale jego środek nie schodzi poniżej 6 stopni. Piękne zakończenie wyprawy nad Morze Białe :).
Galeria zdjęć z Rosji do obejrzenia tutaj