Rosja 2008 – dzień 10 – Apatyty
Nadszedł w końcu ten dzień… Dzisiaj ostatni praktykowy wyjazd w teren. Co prawda nie oznacza to zupełnego końca naszej pracy, ale jest on coraz bliższy. Wstajemy tradycyjnie około godziny 8 i godzinę później wyjeżdżamy na zachód, by ponownie ruszyć w tajgę.
Jako że bezsensem byłoby kartowanie tego samego terenu, wchodzimy do lasu kilkaset metrów dalej niż wczoraj. Powtórka z rozrywki. Przedzieranie się przez gęsty, iglasty las, połączone z przeganianiem komarów. Swoista walka z wiatrakami. W drodze na górę napotykamy wielkie mrowisko i oczywiście skałki, które kartujemy. Nabraliśmy już wprawy, więc idzie nam się lepiej i sprawniej niż wczoraj.
Tajga, przez którą się przedzieramy nie różni się specjalnie od tej wczorajszej. W sumie… nie ma się co dziwić, bo w dzikiej Rosji krajobrazy potrafią się nie zmieniać przez kilka tysięcy km, a co dopiero przez kilkaset… metrów. Różnica pojawia się dopiero na wierzchołku i jego otoczeniu. Jesteśmy nieco poniżej wczorajszego położenia, więc jest tu więcej drzew i krzewinek, a mniej odkrytego terenu. Mamy też więcej pracy, gdyż skałek jest tutaj dość sporo.
Tradycyjnie robimy sobie krótki odpoczynek i sesję fotograficzną. Nawet komary i przemoczone buty nie są w stanie przyćmić naszej radości z tego, że tu jesteśmy. Czujemy się swego rodzaju pionierami. No bo tak naprawdę znajdujemy się w miejscu, w którym ludzka stopa pojawia się niezmiernie rzadko. Bardzo przyjemne i wyjątkowe uczucie. Może nie aż tak wyjątkowe jak zdobycie bieguna czy odkrycie dużej jaskini, ale zawsze coś :).
Zaczynamy schodzić, również dużo sprawniej niż wczoraj. Zadowoleni z tego, że tym razem będziemy pierwsi, wychodzimy na drogę i spotykamy nasz autobus z kierowcą, Panią Doktor i… nikogo więcej. Okazuje się, że reszta również skończyła wcześniej i relaksuje się nad jeziorem Imandra. Znowu byliśmy jak widać nadgorliwi :).
Podjeżdżamy nad jeziorko i chwilę odpoczywamy. Niektórzy zdecydowali się nawet na kąpiel, ale osobiście nie byłem do tego przekonany. Swoją drogą… kąpiel w jeziorze, którego wody chłodzą reaktor atomowy za kołem podbiegunowym musi być specyficznym przeżyciem.
Do akademika wracamy dużo wcześniej niż zazwyczaj. Dzięki temu możemy spokojnie, nie obawiając się o to, że nie zdążymy, wyruszyć na większe zakupy do sklepu w centrum Apatytów. Do tej pory to autobus zatrzymywał się w drodze powrotnej przy sklepie i w ten sposób uzupełnialiśmy nasze zapasy. Dziś możemy pozwiedzać Apatyty, choć trochę śmiesznie to brzmi :).
Postanawiamy zobaczyć, czy w Apatytach jest jakiś sklep z pamiątkami. Na mapie, którą dostaliśmy na początku naszych praktyk, takowy jest zaznaczony. Gdy docieramy na miejsce, owszem, jest sklep, ale ceny, jakie tam zastajemy, przyprawiają o zawrót głowy. Na okazy minerałów nie wystarczyłoby nam kieszonkowych, które nam pozostały, a na czarną godzinę też musimy coś mieć. Postanawiamy kupić pamiątki gdzie indziej, być może nawet w Petersburgu, gdyby wcześniej nie było ku temu okazji.
Wracamy na „przepyszną” kolację, po której chwilę odpoczywamy i konsultujemy wyniki naszej dzisiejszej pracy z GPS. Zgodnie z wcześniejszymi planami, wychodzimy do… kina… Tak, tak – to nie żart – do kina, na Hancocka. O dziwo na widowni jest sporo kinomaniaków. Najbardziej zabawne jest to, że kiedy my się śmiejemy, to Rosjanie milczą, a kiedy Rosjanie się śmieją – my milczymy :D. Samo kino jest klimatyczne, ale trudno spodziewać się, aby w takim mieście jak Apatyty był wielki multipleks…
Po seansie uzupełniamy zapasy alkoholu na wieczorną imprezę i wracamy do akademika. Jest to dosyć specyficzna impreza, bo punktem centralnym sali, w której się odbywa, jest stół pingpongowy. Gram parę meczów. Raz się wygrywa, a raz przegrywa, ale zabawa jest przednia! Nie będę opisywał rzeczy, które robimy potem, bo byłoby to trudne. Na koniec przychodzą do nas Rosjanie z akademika i przyłączają się do imprezy. Odwiedza nas nawet portier. Jest sympatyczniejszy od poprzedniej portierki, zwanej przez nas „The Guardian” (swoją drogą – chyba nie wytrzymała psychicznie naszego pobytu :D), którą opisywałem wcześniej.
Impreza trwa w najlepsze do późnych godzin nocnych. Kładę się spać dopiero po godzinie 3. Śmieszna sprawa z tymi białymi nocami. Człowiek może bawić się do rana i się nie zorientować, bo na zewnątrz jasno, a na uczelnię czy do pracy trzeba wstać… :).
Galeria zdjęć z Rosji do obejrzenia tutaj