Rosja 2008 – dzień 9 – Apatyty
Dzisiaj możemy pospać trochę dłużej, bo prawie do godziny 9. Po śniadaniu wyjeżdżamy kartować nowy teren, a właściwie chodzić z GPS-em i kartować.
Wysiadamy… przy drodze, w środku rosyjskiej tajgi. Na pytanie skierowane do Pani Doktor: „Gdzie mamy iść?” otrzymujemy odpowiedź, że „w las”. Patrzymy w miejsce przez nią wskazane, a tam drzewa… Niby nic dziwnego, bo drzewa w tajdze są na porządku dziennym, ale nie ma tam żadnej ścieżki, a poza tym uświadamiamy sobie, że jest tam coś jeszcze… komaaary!!!
Wyruszamy przed siebie w czteroosobowych grupach. Każda z nich jest oddalona od siebie o kilkaset metrów, aby teren naszej pracy się nie pokrywał. Jako jedynemu facetowi w grupie przypada mi praca z GPS-em, z czego się niezmiernie cieszę, bo po prostu prowadzę ekipę, patrząc na wskazania urządzenia.
Już po pierwszych minutach przedzierania się przez chaszcze czuję wilgoć w butach. Poranna rosa to nic przyjemnego, jeżeli nie ma się gumiaków albo nieprzemakalnych butów. Po dalszych kilkunastu minutach nie czuję już wilgoci, tylko wodę. Buty zmieniły się w gąbki, które z każdym krokiem powodują uczucie „płynięcia”. Dodatkowo, wspomniane wcześniej komarzyce nie dają spokoju. Tutaj tak naprawdę przekonujemy się, co to znaczy duża ilość tych insektów. Chcemy jak najszybciej wyjść powyżej górnej granicy lasu, gdzie owadów będzie mniej. Na szczęście po drodze nie ma zbyt wielu skałek do kartowania, więc idzie nam to w miarę szybko.
W końcu… wychodzimy z lasu! Przed nami rozpościera się cudowny widok na tajgę i pobliskie jezioro Imandra. Jesteśmy kilkanaście km od miejsca, które kartowaliśmy jako pierwsze, więc obserwujemy okolicę z trochę innej perspektywy. Nie mniej urodziwej.
Różnorodność mchów świadczy o tym, że akurat w tym miejscu powietrze jest lepszej jakości niż kilkadziesiąt km dalej. Szczytowe rejony gór porastają jeszcze trawy. Bardziej przypomina to już tundrę, no, może lasotundrę. Najważniejsze, że komarów jest zdecydowanie mniej! Nie przeszkadza nam nawet to, że mamy tutaj więcej odsłonięć geologicznych i musimy je wszystkie oznaczać i pobierać próbki. Bez tych natrętów jest to o wiele przyjemniejsze. Na szczycie urządzamy sobie krótki odpoczynek i sesję fotograficzną. Praca pracą, ale warto uwiecznić piękne widoki na fotografiach.
Gdy mamy jakieś wątpliwości odnośnie rodzaju skał, które oznaczamy, pomaga nam rosyjska doktorantka, która sugeruje, co to może być. Zmieniamy kierunek marszu, aby nie wracać tą samą drogą i z powrotem wkraczamy w rosyjską tajgę pełną komarów… grrr…
Chcemy być jak najszybciej w autobusie, więc uwijamy się jak tylko możemy. Umówiliśmy się na miejscu po godzinie 16, ale nieco nam się przeciągnęło. Dostaję poganiającego smsa od Mateusza z informacją, że Pani Doktor się niepokoi. Już wiem, że moment spotkania nie będzie przyjemny :D.
Wychodzimy na szosę ok. 16.45. Panią Doktor widać z kilkuset metrów. Nie musi nic mówić. Mimika twarzy i układ rąk aż nadto wyrażają jej humor, a właściwie humorek. Nie ma co… komary, woda w butach i zdenerwowana kobieta. Niczego więcej nie potrzeba :D. Cóż… trzeba to przełknąć i poczekać, aż jej przejdzie.
Dojeżdżamy do akademika po godzinie 17. Pierwszą rzeczą, którą robimy po przyjeździe, jest wystawienie butów na parapet na suszenie. Nie tylko naszej grupie przemokły buty. Większość z nas zmuszona była suszyć obuwie. Rzecz jasna nie samo obuwie, ale też ubranie, a konkretnie spodnie. Po przebraniu się i odetchnięciu możemy w końcu iść na kolację.
Po posiłku oddajemy ubrania do sauny w celu całkowitego wysuszenia i zaczynamy konsultacje odnośnie mapek, które tworzyliśmy w poprzednich dniach. Potem schodzimy na parter, do świetlicy, gdzie tworzymy ostateczną wersję naszej mapy. Pani Doktor najprawdopodobniej minął już zły humor, bo chwali efekty naszej pracy. Gdyby tylko wiedziała, jak ta mapa powstawała, to mogłaby nie być taka miła.
Następnie zaprasza naszą grupę do pokoju i chce się dowiedzieć, dlaczego się spóźniliśmy. Okazuje się, że mieliśmy kartować teren tylko w jedną stronę. Z powrotem mieliśmy po prostu schodzić… Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu… Gdy emocje Pani Doktor już przeszły, wyszło nam to w ogólnym rozrachunku na dobre :). Jutro dzięki temu będzie większy luz.
Po standardowym, codziennym prysznicu, po którym jak do tej pory jeszcze nie zaczęliśmy się świecić, schodzimy znowu do świetlicy i dalej tworzymy naszą mapkę. Zostało nam już coraz mniej poprawek. Domknięcie nastąpi jutro. Jeszcze tylko impreza na zakończenie dnia, nieudana próba naprawienia przeze mnie uszkodzonego pierwszego dnia karnisza i koniec. Czas już na sen. Buty niech się dosuszają.
Galeria zdjęć z Rosji do obejrzenia tutaj