Pcim – Kudłacze – Lubomir – Lubień
Złota, polska jesień nie chce nas opuścić. I bardzo dobrze! Dzisiaj kolejny szlak w bezpośredniej bliskości Krakowa, idealny na jesienną, całodzienną wędrówkę. Trasa, którą opiszę, przebiega z Pcimia w kierunku schroniska na Kudłaczach, a następnie wyprowadza na wierzchołek Lubomira – najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego, należący do Korony Gór Polski. Z Lubomira proponuję zejście do Lubnia. Trasa liczy około 23 km i nie ukrywam, że tak, jak jestem co roku na Babiej Górze, tak co roku na jesień przemierzam właśnie ten szlak. Jest on dla mnie kwintesencją piękna tej pory roku, dodatkowo okraszonym widokami na Beskid Wyspowy, Gorce i Tatry. Zapraszam!
Mimo lekkiego przeziębienia – zdecydowałem – jadę. Nie mogę zmarnować takiej wspaniałej pogody! Muszę po raz kolejny wybrać się w góry, bo zwariuję :).
Budzę się o 5.40 i wyruszam na przystanek autobusowy w kierunku Krakowa. MPK robi mi jednak niespodziankę, bo autobus przyjeżdża minutę przed czasem i mogę mu tylko pomachać. Kilometr dalej jest na szczęście następny, z którego jadę 10 minut później, oczywiście wcześniej podbiegając :D. Nie opuściłem jeszcze Zabierzowa, a już mam trening. Cóż… bywa…
Z Bronowic jadę na dworzec, z którego odjeżdżam busem o godzinie 8. Jest przepełniony. Nic dziwnego. Każdy chce wykorzystać taką piękną pogodę. Dojeżdżam do Pcimia po niecałej godzinie. No to wio! Do góry!
Przechodzę pod estakadą zakopianki i kieruję się w stronę mostu na Rabie, by zaraz za nim skręcić w lewo, w asfaltową drogę wzdłuż rzeki. Muszę jednak zachować czujność, gdyż po kilkuset metrach czeka mnie skręt żółtego szlaku w prawo, w polną drogę. Miejsce skrętu jest oznakowane na pobliskim drzewie, więc nie powinno być problemów z jego dostrzeżeniem.
Teraz czeka mnie krótki spacer szeroką doliną Raby. Jest to czas na to, aby ostatni raz nacieszyć się płaskim fragmentem szlaku, gdyż już niedługo zacznę się wspinać na Krzywicką Górę. Po kilku minutach kończy się polna droga i dochodzę do asfaltowej drogi, gdzie skręcam w prawo.
Po lewej stronie zauważam kapliczkę. W tym miejscu proponuję dokładnie obserwować żółte znaki. Gdy szedłem tędy pierwszy raz, przegapiłem moment skrętu szlaku w lewo i musiałem się wracać.
Za skrętem, po kilkudziesięciu metrach podejścia wśród gęstej zabudowy Pcimia, asfalt znika. Wychodzę na wzgórze Sznurki o wysokości 451 m n.p.m. Pojawiają się pierwsze widoki. Na pierwszym planie podziwiam masyw Szczebla, a za nim Lubonia Wielkiego, czyli szczyty należące do Beskidu Wyspowego. Po drugiej stronie Raby uwagę przykuwa Kotoń.
Pola ustępują miejsca drzewom. Wchodzę w las, który opuszczę dopiero na górze Działek. Szlak wznosi się łagodnie. Trasa jest przyjemna i nie nastręcza trudności. Barwy jesieni tylko potęgują wrażenia estetyczne.
Gdy droga się wypłaszcza, polecam obserwować lewą stronę. Ukryta między drzewami, trudno dostrzegalna dla idących od strony Pcimia, będzie tam umieszczona tabliczka wskazująca dojście do Diablego Kamienia. Łatwo ją przegapić, więc każda ścieżka z lewej strony powinna przykuć naszą uwagę. Krótki, czarny szlak, po kilku minutach doprowadza mnie do wspomnianej, piaskowcowej skałki, gdzie pierwszy raz na trasie uzupełniam kalorie i delektuję się gorącą herbatą z termosu.
Najedzony i napojony wracam na szlak. Po kilku minutach dochodzę do szerokiej, wygodnej drogi, z której roztacza się ładny widok na Pasmo Kotonia, a po dalszych kilku, na wspomniany wcześniej wierzchołek – Działek, na którym (przy samym szlaku) „wyrosły” rezydencje. Na rozwidleniu dróg szlak odbija w lewo, wzdłuż ogrodzenia jednej z nich. Można tutaj odpocząć. Są ławki i stolik.
Po kilkuset metrach dochodzę do czerwonego szlaku (fragmentu Małego Szlaku Beskidzkiego), biegnącego z Myślenic na Lubomir. Od teraz będzie mi on towarzyszył aż do obserwatorium astronomicznego. Po lekkim zejściu, rozpościera się przede mną widok na Kamiennik i Łysinę. W pogodne i upalne dni można w tych okolicach spotkać wygrzewające się na szlaku żmije, więc radzę patrzeć pod nogi. Gdy byłem tu rok temu w październiku (było ponad 20 stopni), o mało co jednej nie rozdeptałem. Co prawda była mała, ale mimo wszystko lekki stres był :).
Gdy dochodzę do lasu, wybieram drogę biegnącą po lewej stronie, wznoszącą się stopniowo w górę. Z czasem szlak staje się kamienisty i doprowadza do schroniska na Kudłaczach, jedynego w Beskidzie Makowskim. W takie dni jak dzisiaj, mimo tego, że jest październik, pełno tu ludzi. Przeważają krakowskie rejestracje samochodów. Skąd się tutaj wzięły auta? Z Pcimia można dojechać prawie pod samo schronisko, więc niektórzy skwapliwie to wykorzystują.
Udaje mi się znaleźć wolną ławkę, z której podziwiam panoramę na południe. Kończę czekoladę, którą zacząłem na Diabelskim Kamieniu, piję kolejną porcję herbaty i zbieram się do wyjścia.
Przez pierwsze kilkanaście minut czerwony szlak nie jest zbyt wymagający. Przez równoległe ścieżki przejeżdżają quady i motocrossy… Wspominałem o nich w ostatnim wpisie (szlak na Kotoń). Niestety tradycji musiało stać się zadość… Z każdą minutą podejście staje się bardziej strome, aczkolwiek nie na tyle, aby uznać je za mordercze. Wkraczam w piękny, buczynowy las. Wokół jesienne kolory, na szlaku co chwilę spotykam turystów. Może to nie Krupówki, ale frekwencja jest dzisiaj bardzo duża.
Z prawej dołącza szlak czarny, który opuściłem za schroniskiem na Kudłaczach. Po kilku minutach osiągam szczyt Łysiny. Z lewej odbija szlak żółty, który sprowadza przez Kamiennik na Przełęcz Zasańską. Ścieżka się wypłaszcza. Strome podejście jest już za mną. Patrzę na prawo. Szlak żółty odbija w kierunku Lubnia. Będę tędy dzisiaj schodził, ale najpierw podążam w kierunku Lubomira.
5 – 10 minut za odejściem żółtego szlaku, ścieżka po lewej stronie wyprowadza na polanę pod Lubomirem, z której rozpościera się cudowny widok na północ. Widać Kamiennik, Jezioro Dobczyckie, Grodzisko, Ciecień i Pogórze Wielickie. Dawniej w tym miejscu istniała wieża widokowa, z której można było obserwować jeszcze bardziej rozległe widoki. Uwielbiam to miejsce. Może i nie widać stąd Tatr, ale jest cudownie.
Przed godziną 14 opuszczam polanę i zmierzam na Lubomira, gdyż o pełnej godzinie obserwatorium astronomiczne na tej największej górze Beskidu Makowskiego (904 m n.p.m.) ma zostać otwarte.
Czekam 5 minut… nic. Czekam 15 minut… nic. Czekam pół godziny… rezygnuję. Nie teraz, to kiedy indziej. W końcu jeszcze nie raz tutaj będę. Przynajmniej mam taką nadzieję :). Obserwatorium, którego budowę ukończono kilka lat temu, istniało na Lubomirze już wcześniej, ale popadło w ruinę. Pamiętam jeszcze czasy, gdy na szczycie Lubomira były tylko jego pozostałości, a o tym, że jesteśmy na wierzchołku informowała mała tabliczka i betonowy obelisk.
Jeśli zbieracie pieczątki ze szczytów należących do Korony Gór Polski, warto przybić ją do książeczki także i tutaj. Nie wszędzie na szczytach się one znajdują. Czasami trzeba pofatygować się do najbliższego schroniska, ale akurat w tym miejscu ktoś o tym pomyślał i umieścił ją bezpośrednio na wierzchołku. Należą się za to słowa uznania.
Czas ucieka, więc ruszam z powrotem w kierunku Łysiny i odbijam na wspomniany wcześniej żółty szlak w kierunku Lubnia – jedną z moich najukochańszych tras, szczególnie jesienią :).
W oczach aż mi czerwono od tych jesiennych barw. Ale nie narzekam. Nie potrzeba mi widokowych polan, aby cieszyć się wędrówką. À propos miejsc widokowych na szlaku… Pierwsze z nich pojawia się po około 20 minutach od opuszczenia czerwonej ścieżki prowadzącej na Lubomira. Można tu odpocząć. Jest ławeczka ze stolikiem. Z prześwitu lasu podziwiam Beskid Wyspowy ze Śnieżnicą, Mogielicą i Lubogoszczem oraz Gorce. Nie zatrzymuję się jednak na dłużej. Po drodze będą inne, lepsze punkty widokowe.
Z tego miejsca zaczynam niezbyt męczące podejście na Patryję. Tuż pod wierzchołkiem znajdują się ławeczki ze stolikiem. Można tu usiąść, posilić się i odpocząć, podziwiając widoki na Tatry (gdy widoczność jest odpowiednia) Kilka minut za szczytem docieram do kapliczki św. Bernarda – patrona turystów, zbudowanej w tym miejscu w 2002 r. Napis na niej głosi: „Bogu na chwałę, górom na urodę, ludziom na przystanienie”. Korzystam z tej ostatniej sugestii i odpoczywam tutaj, dodatkowo przyrządzając sobie zupkę. To kolejne „moje miejsce” na tym szlaku.
Około 10 minut za kapliczką szlak sprowadza do osiedla Brzany, należącego administracyjnie do Węglówki; przechodzi w pobliżu rozwalającego się drewnianego budynku i opuszcza zabudowania. Przez chwilę prowadzi asfaltową drogą. Na następnym odcinku uważajcie na oznakowanie! Łatwo pomylić kierunek marszu.
Po lewej stronie widokowa polana. Kolejne „moje miejsce”, z którego (gdy jest dobra widoczność) widać nawet Tatry. Odpoczywam tu 10 minut i kończę następną czekoladę :). Żal mi się rozstawać z tym miejscem, ale cóż… trzeba iść dalej. Odcinek, który przemierzam, jest najbardziej widokowym fragmentem opisywanego szlaku, więc warto to wykorzystać. Pola, zagajniki, widoki na Beskidy, jesień…
Niewielka kapliczka po prawej stronie, z Marią spoglądającą na Lubogoszcz, jest jednym z ostatnich miejsc, z których będzie można podziwiać widoki. Cieszę więc przez chwilę oko i idę dalej. Wchodzę w las i osiągam wierzchołek Kamionki. Szlak skręca ostro w lewo.
Czeka mnie kilkudziesięciominutowa wędrówka przez las. Miejscami zejście jest strome, ale nie na tyle, aby uprzykrzyć spacer. Szlak wychodzi na pola nad Lubniem. Pojawiają się pierwsze widoki. Zarówno na Pasmo Kotonia, Zembalowej, jak i Szczebel, Lubogoszcz i Gorce. Zachodzące za Zembalową słońce dodatkowo potęguje wrażenia estetyczne. Odpoczywam około 10 minut i po raz kolejny z trudem opuszczam to miejsce.
Szlak sprowadza do Lubnia, a konkretnie osiedla Zarębki. Kończy się ścieżka i zaczyna asfalt. Dochodzę do drogi głównej i kieruję się w prawo, wzdłuż Raby. Po kilku minutach marszu skręcam w lewo i przechodzę przez mostek na wspomnianej rzece. Zaraz za nią osiągam drogę wojewódzką prowadzącą z Mszany Dolnej do Lubnia. Tutaj w prawo, by po kilku minutach dojść do przystanku autobusowego „Lubień Węzeł”. Uwaga! Nie czekajcie na autobus przy zatoczce od strony rzeki. Idźcie dalej prosto, przejdźcie na drugą stronę drogi, a następnie pod estakadą zakopianki – prosto w kierunku przystanku. „Złapanie” autobusu z tego miejsca jest dużo łatwiejsze.
Na busa nie czekam nawet 10 minut. Niestety jest niedziela, więc pozostaje mi jedynie miejsce stojące. Do Krakowa docieram około godziny 19, wysiadając na Placu Inwalidów. Stąd już tylko do Bronowic, a następnie do Zabierzowa.
Z wycieczki zapamiętam cudowne, jesienne kolory, piękne widoki oraz… kleszcza, który przyczepił się bezczelnie do okolicy mojego pępka (kolejny argument za tym, aby nawet po jesiennej wędrówce przeglądać całe ciało w poszukiwaniu tych paskudnych pajęczaków). Oby w przyszły weekend pogoda dopisała, bo już mnie nogi swędzą!
Jesteś wielki!
Jeszcze sobie chyba nie zasłużyłem na takie określenie, tym niemniej dziękuję i pozdrawiam 😉 .
[…] opis części szlaku, którym podążamy, pokrywa się z relacją umieszczoną tutaj, zatem nie będę go ponownie obrazował. Tym razem nie wchodzimy jedynie na wierzchołek […]