Pcim – Myślenice przez Kotoń
Za oknami piękna, polska, złota jesień. Grzechem byłoby nie wykorzystać takiej pogody, szczególnie, że zima za pasem i nie wiadomo, kiedy spadnie śnieg. Dzisiaj proponuję Wam ciekawy wariant jesiennej wędrówki. Trasa, którą opiszę, przebiega z Pcimia do Myślenic przez Kotoń, z zejściem do Trzebuni i liczy ok. 20 km. Nie jest więc zbyt męcząca. Nie ma tutaj dużych przewyższeń, ale też nie ma wybitnych punktów widokowych. Ale do rzeczy… czas na opis!
Jako że z Krakowa do Pcimia da się dojechać w niecałą godzinę, pobudkę urządzam sobie około godziny 6. Po śniadaniu pozostaje tylko dojazd do Krakowa i wybranie któregoś z kursów do Pcimia. Nie ma z tym żadnego problemu, gdyż na tej trasie przejazdów jest multum.
W Pcimiu jestem przed godziną 9. Z centrum miejscowości kieruję się na zachód, żółtym szlakiem. Po niecałym 1 km monotonnej wędrówki wzdłuż asfaltowej drogi, po prawej stronie zauważam kapliczkę. Od tego miejsca do skrętu szlaku w prawo pozostało około 300m. Należy być czujnym, aby nie przegapić skrętu, choć jest on dobrze oznaczony.
Zaczynam podejście wśród zabudowań Pcimia (osiedle Słowiaki). Początkowo droga jest wyłożona betonowymi płytami. Dopiero po kilku minutach, gdy szlak opuszcza gęstą zabudowę, płyty znikają, a za plecami pojawiają się pierwsze widoki na Beskid Makowski i Wyspowy, na razie lekko ograniczone.
Po krótkim fragmencie przez łąkę szlak wkracza w las, który o tej porze roku prezentuje się fantastycznie. Dlatego właśnie uważam, że jesień to najlepsza pora roku na górskie wędrówki. Tyle kolorów, co teraz, nie ma nigdy.
Podejście w stronę Kotonia jest monotonne, ale niezbyt uciążliwe. Szlak wznosi się łagodnie, więc mogę w ciszy i spokoju kontemplować przyrodę. Od czasu do czasu między drzewami pojawiają się prześwity, ale nie są na tyle duże, aby można było przez nie podziwiać rozległe panoramy.
Po lewej stronie w końcu pojawia się pierwsza polana z prawdziwego zdarzenia. W oddali widać także zabudowania mieszkalne. To osiedle Figuły, należące administracyjnie do Pcimia. Jeżeli planujecie odwiedzić Diabelski Kamień (co polecam) – piaskowcową skałkę, którą wg legendy upuścił w tym miejscu diabeł (podobną nazwę ma wiele takich skałek w Beskidach, więc chyba czortowi musiały się te skały rozpaść w łapie :D), to w tym miejscu należy skupić swoją uwagę na prawej, zalesionej stronie szlaku. Na jednym z drzew będzie bowiem napis, informujący o odbiciu ścieżki w kierunku wspomnianego kamienia.
Jeszcze tylko kilka minut i jestem przy diabelskiej skale, która jest niczym innym, tylko karpackim piaskowcem. Otoczenie ciche, idealne na odsapnięcie i przerwanie monotonii leśnego szlaku.
Powracam do szlaku tą samą drogą, którą doszedłem do skałki i kieruję się dalej – w stronę Kotonia. Podejście w dalszym ciągu biegnie przez las. Po kilku, kilkunastu minutach, po lewej stronie mijam ostatnie miejsce, z którego można podziwiać ciekawszą panoramę na dzisiejszej trasie. Widać Beskid Wyspowy z Lubogoszczem, Luboniem Wielkim, Śnieżnicą, Ćwilinem, Mogielicą, Szczeblem, a także Tatry, co z tego miejsca nie zdarza się zbyt często. Trafiłem zatem na bardzo dobrą widoczność, z czego jestem zadowolony.
Widoki są tak wspaniałe, że postanawiam przyspieszyć porę obiadową i robię przerwę na posiłek. Po około półgodzinnej uczcie (fizycznej i duchowej) wyruszam dalej na szlak. Podejście w dalszym ciągu nie nastręcza wielkich trudności. Wręcz przeciwnie. Idzie się lekko i przyjemnie. Po minięciu Gronika (Pękalówki) szlak się wypłaszcza i dochodzę do rozstaju tras: żółtej i czarnej.
Dzisiaj wybieram wariant żółtym szlakiem, biegnący prosto na wierzchołek Gronia. Odcinek ten jest jeszcze bardziej monotonny niż dotychczasowe podejście. Czasami jednak taki szlak jest nudny tylko z pozoru. Po kilkunastu minutach wędrówki kilkadziesiąt metrów przede mną zauważam przebiegającego jelenia (sądzę, że to jeleń, bo na sarnę był raczej za duży). To jest właśnie plus samotnych wędrówek. Z nikim się nie gada, a więc zwierzyna słyszy nas z mniejszej odległości, co umożliwia takie obserwacje. Podejść za blisko się nie da, a aparat dobrym zoomem też nie grzeszy, więc udało mi się wykonać tylko niewyraźne zdjęcie.
Po kilku minutach wychodzę na Groń – niezbyt wybitny wierzchołek Beskidu Makowskiego. Krzyżuje się tu wiele szlaków: żółty, czarny i zielony. Są też ławeczki, a więc jest gdzie odpocząć. Korzystając z okazji, chciałbym teraz (zgodnie z wcześniejszą wzmianką) opisać alternatywny wariant trasy (szlakiem czarnym, z odwiedzeniem Zawadki).
Zejście do Zawadki nie jest długie, ale w prześwicie drzew możemy podziwiać widoki na Beskid Wyspowy. Dojście do wsi zajmuje niecałe pół godziny, ale warto zahaczyć o tę miejscowość, gdyż posiada ciekawą, choć tragiczną historię, związaną z okresem II Wojny Światowej. Wtedy to hitlerowcy dokonali pacyfikacji wioski w odwecie za to, że wspierała działających w okolicznych lasach partyzantów. Upamiętnia to pomnik znajdujący się w centrum wsi (jeśli w ogóle można tak mówić o środku tej niewielkiej osady).
Zawadka to cicha, sielankowa miejscowość. Idąc przez nią, do głowy przychodzą mi słowa Jana Kochanowskiego: „Wsi spokojna, wsi wesoła…”. Wioskę opuszcza się równie szybko, jak się w niej pojawiło. Z podejścia na Groń nie możemy jednak podziwiać pięknych widoków, gdyż szlak jest zalesiony. Tylko początkowy odcinek drogi (tuż za Zawadką) przebiega przez łąki.
Po niecałej godzinie dochodzi się do Gronia, czyli miejsca, w którym przerwałem opis mojej ostatniej, jesiennej wędrówki. Tutaj zastanawiam się, czy nie zmienić planów i pójść dalej żółtym szlakiem do Makowa Podhalańskiego, ale stwierdzam, że… nie chce mi się :). Realizuję więc swoje początkowe założenie, czyli zejście do Trzebuni wariantem zielonym.
Tak się składa, że tabliczek – drogowskazów na Groniu jest sporo, ale nie ma wśród nich tej, która wskazywałaby drogę do Trzebuni. Trzeba więc iść na północ, wyraźną drogą stokową i dojść do szlabanu. Tuż za szlabanem szlak skręca niespodziewanie w prawo (skręt bardzo łatwo przeoczyć, co stało się moim udziałem i szedłem dalej w dół stokówką, zastanawiając się, dlaczego na drzewach nie ma oznaczeń szlaku).
Zejście do Trzebuni nie należy do najprzyjemniejszych. Tak naprawdę to jedyny uciążliwy fragment mojej dzisiejszej trasy. Wędrówkę utrudniają połamane gałęzie drzew, a przede wszystkim duże ilości ruchomych kamieni na szlaku. Nachylenie zbocza jest też bardziej strome niż na wejściu na Groń od strony Pcimia. Trzeba więc bardzo uważać, bo naprawdę nietrudno tutaj o skręcenie czy zwichnięcie kostki.
Zapomniałem wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, która może nam uprzykrzyć wędrówkę. Niestety, w polskich Beskidach motocrossy i quady to plaga. Jest ich szczególnie dużo w okolicy Myślenic. Kilka lat temu był nawet tragiczny wypadek. W okolicy Kudłaczy motocrossowiec śmiertelnie potrącił pieszego turystę. Do potrącenia dosżło także w Beskidzie Małym. Tam quadowiec „na szczęście” tylko połamał nogi turyście, który uwieczniał jego wyczyny na kamerze. Ci ludzie są tacy „odważni”, że poruszają się po lasach bez tablic rejestracyjnych, a walka z nimi jest walką z wiatrakami. Bardzo ciężko ich złapać, a jeśli już się to udaje, śmiesznej wysokości mandaty ich nie odstraszają. Kogoś, kto uprawia taki pseudosport, a tak naprawdę wandalizm, stać na zapłacenie kilkuset zł mandatu. Myślę, że konfiskata sprzętu byłaby w tym wypadku dużo bardziej skutecznym środkiem odstraszającym.
Nadstawiam uszy. Coraz wyraźniej słychać potok, dopływ Trzebuńki. Wychodzę z lasu i po prawej stronie napotykam miejsce na odpoczynek. Są zarówno ławeczki, jak i miejsce na ognisko, a nawet grilla. Porzucone puste butelki świadczą o tym, że częste wizyty składają tutaj okoliczni mieszkańcy, a etykiety skłaniają do wniosków, że jest to raczej młodzież.
Teraz odpoczywam tutaj ja. Rozgrzewająca herbata w takim miejscu to czysta przyjemność. Tym bardziej, że okolica jest urokliwa. Po przeciwnej stronie doliny Trzebuńki widać Pasmo Babicy z Plebańską Górą, w stronę której będę wędrował.
Koniec tego dobrego. Pora iść dalej! Ledwie podnoszę się z ławki, a już słyszę w oddali odgłos silnika quada. Tym razem okazuje się, że to pani wybrała się na przejażdżkę. Jedzie dosyć spokojnie, nie wjeżdża do lasu, ma tablice rejestracyjne… Czyli nie wszyscy quadowcy do dranie. Nie zmienia to jednak faktu, że mam do nich uraz po tym, co już nieraz widziałem na górskich szlakach.
Powoli schodzę w kierunku zabudowań. Pojawia się ulica, zabudowa staje się gęsta, jestem obszczekiwany przez miejscowe kundle. Na szczęście nie ma ich tu za dużo. Wąska asfaltówka doprowadza do drogi głównej, biegnącej ze Stróży do Budzowa. Po jej drugiej stronie zauważam kapliczkę, a przy niej drzewo ze znakiem skrętu szlaku w prawo.
Czeka mnie teraz monotonna, choć krótka wędrówka asfaltową drogą. Po około 500 metrach szlak skręca w lewo. Miejsca skrętu nie sposób przeoczyć. Poza tym, że jest oznakowany, znajduje się na wysokości tabliczki z nazwą miejscowości „Stróża”, w pobliżu kapliczki.
Po przekroczeniu potoku na rzeczce idziemy prosto, a następnie skręcamy w lewo, w asfaltową drogę pnącą i wijącą się w górę. Idziemy na przemian: drogą asfaltową i gruntową, by w końcu na dobre pożegnać się ze sztuczną nawierzchnią. Za nami widok na Kotoń. Przed nami las i podejście na Dział.
Nie jest tak przyjemne, jak podejście z Pcimia na Kotoń, ale nie jest też tak bardzo strome, jak zejście z Gronia do Trzebuni. Jest za to monotonne. Opowiadałem o motocrossie i quadzie. Pod koniec mojego podejścia, na zboczach Działu spotykam 4 (słownie – czterech) quadowców, w tym dziecko. Bez komentarza…
Koniec podejść na dzisiaj! :). Teraz będzie tylko w dół. Spotykam czerwony szlak prowadzący z Palczy do Myślenic. Posiłkuję się czekoladą i ruszam dalej!
Wędrówka do Myślenic z tego miejsca jest chyba najprzyjemniejszym fragmentem dzisiejszej wędrówki. Las, cisza, przepiękne drzewa, woda na ścieżce… To jedno z moich ulubionych miejsc w Beskidach. Mimo niewielkiej wysokości bezwzględnej (około 600 m n.p.m.) te okolice mają w sobie coś niesamowitego. Szczególnie jesienią.
Monotonię szlaku przerywa polana „Mikołaj” w środku lasu, tuż pod Plebańską Górą, na której znajduje się kapliczka. Miejsce to jest jednym z ulubionych miejsc spacerowych mieszkańców Myślenic. W pogodne weekendy praktycznie zawsze ktoś tu jest. Można tu odpocząć i urządzić ognisko.
Za polaną szlak łagodnie schodzi w kierunku Myślenic. Koniec lasu. Pojawiają się widoki na pasmo Barnasiówki, pasmo Lubomira i Łysiny, a także na Myślenice i Jezioro Dobczyckie.
Przed miastem czeka mnie jeszcze ciekawostka dendrologiczna. To tzw. myślenicka Lipka, czyli lipa z pniem, a właściwie pniem ze szparą, przez którą szczupła osoba z powodzeniem może przejść. Edit (18.10.2015): lipy niestety już nie ma – została ścięta :(.
Ścieżka powoli się zwęża, po chwili skręca w lewo i sprowadza do przedmieść miasta. Do centrum i przystanku busów pozostało około 10 – 15 minut. Nie ma co liczyć na autobusy do Krakowa, które odjeżdżają z dworca PKS. Jeżdżą zbyt rzadko. Trzeba podejść na wspomniany wcześniej przystanek, który znajduje się przy ul. Słonecznej – na północ od dworca autobusowego.
Dojazd do Krakowa zajmuje mi ok. 45 minut. Szybko i sprawnie. Busy z Myślenic jeżdżą przez Rondo Grunwaldzkie, a następnie skręcają w ul. Dietla. Końcowy przystanek znajduje się przy ul. Starowiślnej.
Ja wysiadam wcześniej, na Stradomiu. Czekaj na tramwaj i jadę do Bronowic, a stamtąd do Zabierzowa. Godzina jest stosunkowo wczesna, bo w domu jestem po 17, ale też nie byłem dziś bardzo daleko. Wycieczka udana, w sam raz na jesień. Polecam!