Rosja 2008 – dzień 7 – Apatyty
Po tradycyjnej porannej pobudce i śniadaniu, spakowani wyruszamy autobusem do miejsca naszej pracy. Czeka nas jeden z bardziej monotonnych dni całego wyjazdu.
Wychodzimy na odsłonięty fragment zbocza i rozpoczynamy kartowanie terenu. Aby tradycji stało się zadość, towarzyszą nam oczywiście komary. Przynajmniej okolica i widoki na góry, które majaczą na horyzoncie sprawiają, że praca nie jest tak ciężka, choć z lekka nużąca.
Po kilku godzinach kończymy nasze zajęcie i wyjeżdżamy w kierunku akademika. Pani doktor postanawia nam jednak zrobić przyjemność i zatrzymujemy się przy jeziorze Imandra. Tak, tak – tym osławionym jeziorze Imandra, którego wody służą do chłodzenia elektrowni atomowej w pobliskich Polarnych Zorach.
Na parkingu nad jeziorem spotykamy parę młodą i gości weselnych (straciliśmy poczucie czasu i zapomnieliśmy, że dzisiaj jest przecież sobota). Ciekawy widok: stare łady kontrastujące z wyfiokowanymi Rosjankami. Takie rzeczy to tylko na wschodzie :). A wokół tylko lasy, lasy, szeroka droga, no i oczywiście jeziorko.
Na plaży (jeśli istnieje w ogóle coś takiego jak plaża za kołem podbiegunowym) spotykamy pojedyncze osoby. Co warte podkreślenia – opalające się osoby! 😀 Nawet tutaj można się opalać… Nikt jednak do wody nie wchodzi… poza paroma naszymi kolegami z praktyk. Cóż, Polak potrafi. Ja jednak, wspominając wczorajszy wykład profesora, nie decyduję się zamoczyć choćby połowy swojego ciała w wodach jeziora. Sesja fotograficzna to co innego. Okolica jest naprawdę urokliwa, więc daję upust swojej fotograficznej pasji.
Kierowca ma jednak określony czas pracy, więc pora wracać do naszej praktykowej bazy. Na miejscu jesteśmy około 17.30. Na kole podbiegunowym zegarek naprawdę się przydaje. W sytuacji, gdy słońce przesuwa się po widnokręgu praktycznie przez całą dobę, ciężko ustawić swój zegar biologiczny, przynajmniej na początku pobytu.
Po kolacji postanawiamy skorzystać z dobrodziejstwa akademika, jakim jest stół do pingponga umieszczony na naszym piętrze. Gra zajmuje nam około godziny. Potem tradycyjnie odpoczywamy.
Wieczorem (około godziny 22) wybieramy się na spacer po Apatytach, a tak naprawdę po północnej, przemysłowej części miasta. Mijamy bezpańskie psy i kierujemy się w stronę opuszczonej fabryki.
Tym razem wchodzimy do środka, choć zastanawiamy się, czy na pewno jest to odpowiedzialne z naszej strony. Budynek nie sprawia dobrego wrażenia. Ściany zewnętrzne jakoś się trzymają, ale wewnętrzne ściany działowe nie są w zbyt dobrym stanie.
To miejsce jest, jak wspomniałem w ostatnim poście, rajem dla fotografów zajmujących się industrialem. Opuszczona fabryka za kołem podbiegunowym, rozlatujące się ściany, wybite szyby w oknach, słońce wpadające pod różnym kątem do wnętrz ruiny… Czego chcieć więcej?
Takich opuszczonych fabryk jest w Rosji i w krajach byłego Związku Radzieckiego mnóstwo. Wejście do nich możliwe jest oczywiście tylko na własną odpowiedzialność. Takimi miejscami nikt się nie interesuje. Niczym niezwykłym są widoki niezabezpieczonych studzienek kanalizacyjnych, wystających drutów czy kabli. Trzeba naprawdę mieć oczy dookoła głowy, eksplorując takie miejsca. Jeden niewłaściwy ruch i może dojść do tragedii.
W opuszczonym zakładzie spędzamy sporo czasu. To miejsce robi na nas tak duże wrażenie, że mimo poczucia zagrożenia, jakoś nie chcemy go opuszczać. W końcu jednak wychodzimy na zewnątrz, aby wyruszyć na poszukiwania innych tego typu obiektów w mieście.
Nie uchodzimy daleko, a już napotykamy kolejny, ciekawy budynek. Tak naprawdę nie wiemy co to jest. Po prostu stoi sobie opuszczony blok i tyle… Do środka nie wchodzimy, gdyż okna na parterze są zabite deskami. Ktoś pomyślał o bezpieczeństwie!? Niesamowite!
Zdjęcie tego budynku możecie zobaczyć obok. Zostało wykonane około godziny 23, a słońce świeciło jak w środku dnia :). Co prawda nigdy nie byłem w Prypeci (wyludnionym po katastrofie w Czarnobylu mieście na Ukrainie), ale drzewa rosnące tuż przy budynku, wysokie trawy i ogólnie – okolica, to wszystko sprawia, że klimat tego miejsca jest naprawdę wyjątkowy. Jak widać, nie zawsze ilość zabytków na metr kwadratowy jest wyznacznikiem atrakcyjności turystycznej obszaru, choć trzeba wyraźnie napisać, że nie każdy lubi takie specyficzne „atrakcje” i coś, co dla niektórych wygląda niesłychanie interesująco, dla drugiego człowieka będzie kwintesencją brzydoty.
Idziemy dalej! Ostatnio wspominałem o pomniku Lenina, który znajduje się w centrum Apatytów. Okazuje się, że jedna podobizna pana Władimira Iljicza Uljanowa w tym mieście to za mało. Napotykamy pomnik, a właściwie wybetonowany skwer, na środku którego w kwietniku, zamiast kwiatów rośnie trawa, a za nią, na czerwonym tle odsłania się twarz wodza rewolucji październikowej. Hasło, które można odczytać poniżej brzmi: „Bыше знамя социалистического соревнования”, które dosłownie można przetłumaczyć mniej więcej tak: „Sztandar socjalizmu jest powyżej konkurencji”, czyli ogólnie rzecz ujmując: z komunizmem nic nie może się równać :). Ach! Ta komunistyczna inwencja twórcza jest zaiste godna podziwu. Na dodatek pokusili się na rym!
Będąc cały czas pod wrażeniem dzieła sztuki, które przed chwilą zobaczyliśmy, rozpoczynamy odwrót. Dalej już nic nie ma. Po prawej stronie mijamy mury starej fabryki, którą oglądaliśmy na początku. Tutaj odczytujemy kolejne górnolotne hasło propagandowe starego ustroju: „Hаша цель – коммунизм”, czyli dosłownie tłumacząc: „Naszym celem jest komunizm”. Po raz kolejny jesteśmy pod wrażeniem erudycji twórców tych haseł.
Przy napisie zauważamy postać kosmonauty. W okresie zimnej wojny, gdy ZSRR rywalizował z USA m.in. w dziedzinie podbijania kosmosu, astronauci byli jednym z narzędzi propagandowych systemu. Jeżeli nas wzrok nie myli, to „mozaika” na budynku przedstawia Jurija Gagarina – pierwszego człowieka w przestrzeni kosmicznej. Ciekawy pomysł – to im trzeba przyznać.
Po powrocie do akademika chwilę odpoczywamy i kładziemy się spać. Jutro ostatni dzień kartowania na wzgórzu Woczelambina. Potem zostanie już tylko praca z GPS i… fajrant! :).
Galeria zdjęć z Rosji do obejrzenia tutaj