Rosja 2008 – dzień 2 – pociąg do Sankt Petersburga
Pociąg do Sankt Petersburga nadjechał. Objuczeni do granic możliwości czekamy, aż konduktor otworzy drzwi do wagonu. Jest cały dla nas, bo rezerwowaliśmy miejsca bardzo wcześnie. Moment wsiadania do pociągu zapamiętałem bardzo dobrze, bo cały czas mam w uszach słowa konduktora, powtarzającego jak mantrę: „Bystree, bystree”. Cóż… nie nasza wina, że pociąg jest opoźniony. Plecaki bynajmniej nie ułatwiają wsiadania, więc trochę to trwa.
Po kilku minutach postoju, w końcu – ruszamy! Od teraz tak naprawdę zaczyna się przygoda! Przed nami około 30 godzin jazdy.
Przedziały są trzyosobowe, zamykane. Na razie nie jedziemy w wagonie „plackartnym”, więc nie czujemy jeszcze prawdziwego klimatu rosyjskich pociągów. Ale wszystko przed nami. Każdy przedział odwiedza Pani doktor, która istruuje nas, co należy zrobić, aby w miarę sprawnie przejść kontrolę graniczną. Białoruś to nie Unia Europejska czy strefa Schengen. Poza tym, mimo wszystko jest wciąż jednym z najbardziej izolowanych krajów Europy. Zgodnie z zaleceniem, spisujemy na kartkach wszystkie wartościowe rzeczy i powoli kładziemy się spać.
Tradycji staje się zadość. Podekscytowany jazdą pociągiem po terenach, których nigdy wcześniej nie widziałem, nie mogę zasnąć. Jest początek lipca, więc rozjaśnia się dość wcześnie.
Do granicy polsko – białoruskiej dojeżdżamy ok. 4.30 czasu polskiego. Zaczyna się odcinek pt. „Przekraczanie granicy polsko-białoruskiej”. Bardzo długi odcinek. I wcale nie chodzi tu o problemy stwarzane przez białoruskich pograniczników. Tych akurat udaje nam się uniknąć i po zwykłej kontroli paszportów i wypełnieniu kartki migracyjnej (specyfika wyjazdów na wschód – na granicy dostaje się dwie kartki: jedną wypełnia się przy wjeździe, a drugą oddaje się przy wyjeździe z Białorusi), możemy już tylko czekać, aż pociąg ruszy.
„Tylko” to lekko ironiczne słowo w tym wypadku, ponieważ zanim minie kontrola paszportowa całego pociągu i zanim białorusini zmienią podwozie pociągu na takie, które jest dostosowane do szerokich torów, jakie mamy na wschód od Polski, upłynie około 5 godzin. Tak, tak, to nie żart – 5 godzin! Nie wiem, czy to dlatego, że jest poniedziałek, czy może w weekend trochę popili i ich ruchy są spowolnione. Siedząc w wagonie odnoszę wrażenie, jakby nie mogli trafić z tymi wózkami tam, gdzie powinni…, bo zazwyczaj taka przekładka trwa krócej. A pomyśleć, że polski inżynier Ryszard Suwalski wynalazł system w pociągach, który umożliwia samoczynną zmianę podwozia bez konieczności podnoszenia całego wagonu, co pozwala zaoszczędzić i czas, i nerwy. Białorusini jednak nie są tym zainteresowani na większą skalę. Najwyraźniej lubią tę robotę…, chociaż rozglądając się na boki, niektórzy spośród nich sprawiają wrażenie, jakby lubili siedzieć i patrzeć, jak reszta robi. Brzmi znajomo, prawda? 😀
Nasz pociąg do Sankt Petersburga w końcu rusza. Dojeżdżając do granicy, mieliśmy około dwoch godzin opóźnienia. Teraz już chyba ze cztery… Na szczęście tory kolejowe na Białorusi, w przeciwieństwie do większości polskich, są w bardzo dobrym stanie, dzięki czemu do Mińska – stolicy Białorusi, dojeżdżamy po trzech godzinach, około 13.30. Po drodze zza szyby oglądamy krajobrazy, dosyć monotonne krajobrazy… pola, lasy, pola, lasy. Czasem jakaś stacja kolejowa i niebieski, drewniany domek.
W Mińsku stoimy kilkanaście minut, może trochę dłużej. Miasto z okien pociągu przypomina typowy twór socrealizmu. Wysokie bloki, szerokie główne ulice i… porządny dworzec kolejowy. Tak, tak, tego, czego nam w Polsce wciąż brakuje: porządne dworce kolejowe (co prawda od 2008 r., kiedy jechaliśmy do Rosji, sporo zmieniło się na lepsze, ale wciąż jest wiele dworców, które straszą podróżnych). Czysto, nigdzie nie widać śmieci. Gdyby ktoś po teleportacji obudził się na jednym z takich dworców, mógłby się zastanawiać, czy nie przyjechał do jednego z europejskich miast. Często śmiejemy się z Białorusinów, Rosjan, Ukraińców itd., ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: dworce kolejowe mają od nas piękniejsze.
Pociąg do Sankt Petersburga rusza. Pora jest obiadowa, więc nie pozostaje nam nic innego, jak tylko skorzystać z dobrodziejstwa, jakim jest bojler z wrzątkiem. Takie bojlery, tzw. „kipiatoki” znajdują się w każdym wagonie pociągu, dzięki czemu nie musimy chodzić na drugi koniec składu i martwić się, czy się przypadkiem nie poparzymy, gdy lokomotywa nagle zahamuje.
Na obiad jemy mało wyszukane dania, jeżeli można tak w ogóle określić zupki chińskie. No, ale jakoś w tych pociągach musimy przetrwać przez te dwa dni :). Miejsca w przedziale też nie mamy zbyt wiele, jak na trzy osoby, ale za to jest kameralnie.
Po posiłku siadamy spokojnie w grupie i dyskutujemy nad planem na dzień jutrzejszy. A mamy nad czym, bo 10 godzin, które spędzimy w przepięknym Sankt Petersburgu do tego zobowiązuje. Na szczęście Ewa jest wyposażona w przewodnik po Rosji, więc z orientacją w terenie nie powinniśmy mieć jutro żadnych problemów.
Ale czas w pociągu się dłuży. Monotonne krajobrazy Białorusi, które przemykają za oknem sprawiają, że w końcu i nas dopada nuda.
Zdążyliśmy jednak zauważyć ciekawą cechę zabudowań wiejskich na Białorusi, co będzie się powtarzało także i w Rosji. Przeważają tu trzy kolory: niebieski, żółty i zielony. Szczególnie charakterystyczne są tutaj obicia okien. Szkoda, że u nas, w Polsce zwyczaj ten praktycznie zanikł. Dzisiaj takie chaty można zobaczyć tylko w skansenach. Chociaż właściwie… czy ja mam prawo mówić, że to szkoda? Czy ja mam prawo odmawiać ludziom możliwości życia w lepszych warunkach. No nie, choć chciałoby się powtórzyć za Janem Kochanowskim: „Wsi spokojna, wsi wesoła…”.
Wracając do nudy. Odwiedzam sąsiedni przedział, gdzie gra w tysiąca idzie w najlepsze i przyłączam się do rozgrywki. Pociąg staje na kolejnej stacji. To Orsza – ważny punkt przesiadkowy Białorusi. Dworzec kolejowy, jak przystało na kraj wschodniej Europy, prezentuje się okazale. Tak okazale, że nie pozostaje mi nic innego, jak zrobić mu zdjęcie. Co prawda tylko z okien pociągu, ale zawsze to coś.
Na dworcu kolejowym w Orszy – kolejna charakterystyczna rzecz na Białorusi – pomnik. Niby nic dziwnego – w Polsce i na świecie też są pomniki, ale Lenina w Europie raczej nie uświadczymy. Na dworcu w Orszy też nie, ale jest za to bohater Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i całego Związku Radzieckiego – Zasłonow, dumnie spoglądający na podróżnych z cokołu. I pomyśleć, że jeszcze w XVII w. to miasto należało do Polski, a pola i lasy obecnej Białorusi przemierzał Stefan Batory, kierując się na Psków czy Zygmunt III Waza, zmierzając w kierunku Moskwy.
Pociąg rusza. Opuszczamy Orszę, oglądając przez szybę zabytkową lokomotywę parową, która dużo bardziej niż pomnik Zasłonowa cieszy oczy podróżnych. Zmieniamy kierunek jazdy. Nie kierujemy się już na wschód, lecz na północ. Od teraz dzień będzie coraz dłuższy. Coraz bliżej do upragnionych „białych nocy” :).
Mijamy Witebsk, położony nad rzeką Dźwiną – drugą pod względem długości (po Wiśle) rzeką, uchodzącą do Morza Bałtyckiego, nad którą położona jest m.in. Ryga – stolica Łotwy. Orsza, o której wcześniej pisałem, leży nad Dnieprem, który należy do zlewiska Morza Czarnego. Bardzo szybko przemieściliśmy się z jednego do drugiego zlewiska morza.
Wracam do swojego przedziału i kładę się na chyba najlepsze możliwe łóżko, czyli środkowe. Dlaczego najlepsze? Bo nie muszę zadzierać głowy, aby oglądać widoki za oknem. Po prostu leżę na brzuchu i kontempluję przyrodę. Pojawia się coraz więcej jezior, a domów jest coraz mniej. Północny wschód Białorusi to w końcu prawie Rosja. Na Białorusi po białorusku mówi bardzo mało ludzi, a co dopiero przy granicy z Rosją.
Oglądanie widoków przerywa nam dostawa koszulek praktykowych, które wszyscy przymierzamy. Po ponad godzinie jazdy od Witebska – granica białorusko-rosyjska. Kontrola paszportów przebiega sprawnie, więc nie czekamy na granicy aż tak długo, jak w Brześciu. Inna sprawa, że nie musimy tutaj zmieniać podwozia w naszym pociągu, bo zarówno na Białorusi, jak i w Rosji są szerokie tory. Przestawiamy zegarek o jedną godzinę do przodu (na granicy polsko-białoruskiej robiliśmy to samo) i wio! Witaj Rosjo!
Wracamy do kontemplacji widoków. Jeziora, lasy, zachodzące słońce. To ostatnie wygląda szczególnie, tym bardziej, że widzimy je po raz ostatni. Przez najbliższe 18 dni nie będzie nam dane doświadczyć zjawiska nocy.
Kładziemy się spać około godziny 21, bo pociąg do Sankt Petersburga przyjeżdża po 6. Nie wiemy, czy i ile jest opóźniony, więc należy być przygotowanym na wszystko. Poprzednia bezsenna noc nie pomogła na tyle, abym zasnął od razu. Udaje mi się to dopiero około północy. Zaczął się nowy, kalendarzowy dzień. Pierwszy, który spędzimy na rosyjskiej ziemi.
Galeria zdjęć z Rosji do obejrzenia tutaj
[…] (czyli dwie godziny po czasie) przyjeżdża nasz pociąg. Czy nadrobi aż tak dużą stratę? Przekonamy się […]