Gruzja – dzień 2, część pierwsza, Mtsheta

Szukamy wagonu z nr 18, w którym przez internet zarezerwowaliśmy miejsca do miasteczka Mtsheta. Przed wejściem czeka już na nas prowodnik, czyli mówiąc po naszemu – konduktor. Żadnego munduru na sobie nie ma, więc początkowo nie wiemy, czy to właśnie jemu mamy pokazywać paszporty czy nie. Nikogo innego w wagonie nie widzimy. Wszyscy śpią, a Pan konduktor nawet nie chce, żebyśmy mu okazywali paszporty i bilety. Po zastanowieniu – w sumie nas to nie dziwi. Na pewno ma listę pasażerów, a na tej sennej stacji oprócz nas do tego wagonu nikt nie wsiada.

Prowodnik pokazuje nam nasz przedział, w którym się szybko instalujemy i szykujemy do krótkiego snu. Chcąc oszczędzić, kupiliśmy bilety na wagon „non-modernized”, co niestety widać. 🙂 Jak na taką krótką podróż warunki są jednak do przyjęcia. Czteroosobowy przedział, w którym już śpią dwie osoby jest trochę ciasny, ale i tak prześpimy większość czasu, więc nam to specjalnie nie przeszkadza. O toalecie lepiej nie mówić – czujemy się w niej jak u siebie, tzn. w polskich pociągach…

Budzę się ok. 5.20, tuż za Gori – miastem, w którym urodził się wszystkim znany zbrodniarz – towarzysz Stalin. Miasto było intensywnie bombardowane podczas ostatniej wojny z Rosją – w 2008 roku. Do seperatystycznej Osetii Południowej – w linii prostej niecałe 20 km. Nie ma co – jest klimat. 🙂 Krajobrazy za oknem zupełnie odmienne od tych, które podziwialiśmy w okolicach Kutaisi. Pociąg przemyka doliną rzeki Mtkwari (Kury) między górami, które po północnej stronie, w promieniach wschodzącego słońca wyglądają olśniewająco.

Budzę Mateusza, bo wygląda na to, że powoli dojeżdżamy do miasta Mtsheta. Za chwilę wchodzi prowodnik i potwierdza moje przypuszczenia. Nawet gdybyśmy zaspali – obudziłby nas. Dobrze jest więc zrobić tak jak my – powiedzieć mu/jej dzień wcześniej gdzie się wysiada, a wtedy można spokojnie spać – bez obaw o minięcie stacji.

Jesteśmy jedynymi osobami wysiadającymi w mieście, którego zabytki wpisano na listę UNESCO. Można by o niej długo opowiadać. To tu, w IV w. Gruzja ogłosiła chrześcijaństwo swą narodową religią. Dlatego właśnie, mimo tego, że od V w. nie jest już stolicą Gruzji, to nadal pozostaje duchowym centrum narodu i jest obowiązkowym punktem dla każdego turysty odwiedzającego ten kraj.

widok na mcchetę z monasteru dżwari nad miastem
Mtsheta – widok z monastyru Dżwari

Ze stacji kolejowej kierujemy się do centrum, przechodząc przez most na wspomnianej wcześniej rzece Mtkwari. Mtsheta jest jeszcze senna. Nic dziwnego – jest dopiero po godz. 6 rano, a biorąc pod uwagę to, że Gruzini idą do pracy (jeżeli ją w ogóle mają) późno, można powiedzieć, że jest jeszcze noc.

Pierwszym zabytkiem, który zwiedzamy w Mtshecie jest najważniejsza świątynia Gruzji – katedra Sweticchweli z XI w. Według starej legendy, znajduje się tutaj szata ukrzyżowanego Chrystusa. Pochowano tutaj większość gruzińskich królów.

Spacerując staromiejskimi uliczkami da się wyczuć historyczny klimat miasteczka. Powoli kierujemy się w kierunku kładki na rzece, mijając imponujący gmach gruzińskiej policji.

Policja w Gruzji to ogólnie interesujący temat. Jeszcze 10 lat temu była przesiąknięta korupcją, ciesząc się „zaufaniem” niecałych 20% populacji (z uwagi na ówczesną liczbę policjantów, zapewne to sami policjanci wskazywali w badaniu, że mają do siebie zaufanie 🙂 ). Dzisiaj policjanci są powszechnie szanowani, a praca w policji to prestiż. Więcej o gruzińskich mundurowych możecie dowiedzieć się w filmie z cyklu „Szerokie Tory”, pod redakcją Barbary Włodarczyk.

Za rzeką napotykamy drogę. Nie taką zwykłą, bo najprawdziwszą autostradę (oczywiście w gruzińskim rozumieniu tego słowa) – po dwa pasy w każdym kierunku. Przejścia dla pieszych, jak pewnie się domyślacie – nie ma, więc nie pozostaje nam nic innego, jak wyczuć moment i przebiec na pas zieleni, oddzielający przeciwne kierunki jazdy i stamtąd powtórzyć czynność w odwrotnej kolejności.

widok z monasteru dżwari na rzeki mtkweri i aragwi oraz mtshetę
Połączenie rzek Mtkweri i Aragwi w Mcchecie

W oddali widać już monastyr Dżwari, do którego zmierzamy. Początkowo błądzimy przez krzaki, ale w końcu odnajdujemy właściwą ścieżkę i po krótkim, choć stromym podejściu wychodzimy z lasu. Do monastyru, który powstał na przełomie VI i VII w., pozostało już niewiele.

Powiedzmy sobie szczerze. Gdyby nie przepiękny widok, który ze świątyni rozpościera się na dwie rzeki: Mtkweri i Aragwi oraz samo miasteczko Mtsheta, nie warto byłoby się tutaj wspinać. Wygląda identycznie jak inne monastyry w Gruzji. Ale nic dziwnego – na architekturze tej właśnie świątyni wzorowali się projektanci innych tego typu obiektów na Kaukazie.

Po sesji fotograficznej wracamy na dół. Tym razem już bez problemów orientacyjnych. W miejscowym sklepie robimy pierwsze zakupy dzisiejszego dnia, zaopatrując się w gruzińskie przysmaki: ser owczy, świeżutki chleb, wodę mineralną oraz coś, co zdobyło nasze podniebienia – czurczelę. Tak nazywa się bowiem orzechy włoskie lub ziemne, oblane zagęszczonym sokiem z winogron, powieszone na nitce i suszone na zewnątrz. Niestety były tak dobre, że patrząc na nie, myśleliśmy tylko o ich zjedzeniu, a nie robieniu im zdjęć. Na szczęście, wpisując słowo „czurczela” w wyszukiwarce, bez problemu zobaczycie jak wygląda ten smakołyk. Jest to bomba kaloryczna. Wiedziano o tym już od dawna, dlatego karmiono tym żołnierzy gruzińskich, aby siły ich w boju nie opuszczały. 🙂

Przy wyjściu ze sklepu spotykamy… znajomego Marcina Mellera, o którym wspomina w swojej książce o Gruzji. Tak przynajmniej przedstawia się Pan, kiedy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski. Proponuje nam wycieczkę do twierdzy Ananuri za 40 lari, ale taka cena nas zdecydowanie nie zadowala. Decydujemy się jednak skorzystać z jego propozycji podwózki za 8 lari do miejsca, z którego można złapać marszrutkę albo stopa do Stepantsmindy (dawniej – Kazbegi), dokąd będziemy teraz zmierzać.

Galeria zdjęć z Gruzji do obejrzenia tutaj


Skomentuj

© 2025: Paweł Łacheta | Travel Theme by: D5 Creation | Powered by: WordPress