Gruzja – dzień 1, część pierwsza – Kutaisi

Po wylądowaniu przestawiamy wskazówki zegarków dwie godziny do przodu, na godzinę 6. Pierwsze słowa, które słyszymy na gruzińskiej ziemi, to: „Witamy w Gruzji”, wypowiedziane przez bardzo sympatyczne Panie ze Straży Granicznej. Ich radosny wyraz twarzy znika tylko na chwilę, gdy oglądają nasze wizy rosyjskie sprzed 5 lat. Po krótkiej rozmowie i uśmiechach na „do widzenia”, oficjalnie wkraczamy na gruzińską ziemię, do Kutaisi.

Teraz następuje „powitanie” przez taksówkarzy, którzy nachalnie, niczym sępy, usiłują nas przekonać, że z nimi najtaniej dojedziemy w różne miejsca. Najlepszą opcją jest podejście do głównej drogi, przebiegającej przez całą Gruzję, a którą widać z lotniska i złapanie stamtąd marszrutki, czyli busa do Kutaisi – miasta oddalonego o ok. 15 km. Niestety, w związku z tym, że na lotnisku nie ma kantoru, a płacić można tylko w gruzińskiej walucie – lari, może być to utrudnione. Tym bardziej, że w Polsce bardzo ciężko ją dostać. Na szczęście z lotniska Kopitnari jeżdżą bezpośrednie marszrutki do centrum miasta, droższe tylko o 1 lari, które zatrzymują się po drodze przy kantorze.

Droga do Kutaisi już wprowadza w klimat i zasady, jakie panują na gruzińskich drogach. A właściwie jedną: Nie ma żadnych zasad! Kierowca swobodnie rozpędza się do prędkości ponad 100 km/h, dzięki czemu w centrum miasta jesteśmy bardzo szybko.

Po postoju pod kantorem przejeżdżamy ok… 100 metrów i zatrzymujemy się na dworcu, przy McDonaldzie. Czas się ogarnąć, a przynajmniej zorientować się w kierunkach świata. Decydujemy się wyciągnąć mapę, co w Gruzji wiąże się tylko z jednym – od razu podchodzi do nas Gruzin i prowadzi na przystanek, skąd rzekomo odjeżdżają marszrutki pod katedrę Bagrati, czyli tam, gdzie chcemy podjechać. Myślimy, że to wszystko, co Pan ma nam do zaoferowania, ale… „this is Georgia”.

Zatrzymuje pierwszą lepszą marszrutkę i zaprasza do środka. Po 30 sekundach orientuje się jednak, że jedziemy w przeciwnym kierunku niż powinniśmy… (z mapy tak właśnie wynikało, ale nie będziemy się kłócić z Gruzinem, tym bardziej, że dopiero co tu wylądowaliśmy). Wysiadamy z marszrutki nic nie płacąc, bo oczywiście kierowca to dobry znajomy naszego „Przewodnika”.

Cofamy się, idąc pod mostem i przez miejsca, po których w Polsce zazwyczaj strach się poruszać. Potem jeszcze tylko szybki marsz przez kilkunastometrowej szerokości skrzyżowanie (o godzinie 7 rano jest to jeszcze wykonalne) i tradycyjnie – wsiadamy do kolejnej, pierwszej lepszej marszrutki.

centralny plac i fontanna w kutaisi w gruzji
Fontanna w Kutaisi

W radiu słychać klimatyczny utwór rosyjskiej divy – Ałły Pugaczowej, pt.: „Milion ałych roz”, a „Przewodnik” po raz kolejny chwali się, że zna kierowcę i że „my friends are your friends”.

Zgodnie z tym, znowu nic nie płacimy za przejazd, ale wysiadamy nie przy katedrze Bagrati, tylko w miejscu, gdzie nasz Gruzin zaczyna swą „trasę turystyczną”.

Po przejściu sporego kawałka, w końcu stajemy pod Bagrati. Katedra nie robi na nas specjalnego wrażenia, choć jest wpisana na listę dziedzictwa UNESCO. Po niedawnej renowacji wygląda odrobinę tandetnie.

Gruzin w międzyczasie dzwoni do swojego znajomego, żeby zapytać się, czy jaskinia, do której się wybieramy jest dziś czynna. Oczywiście my wiemy, że jest, bo sprawdzaliśmy to przed wyjazdem. Następnie pisze coś po gruzińsku (literami w kształcie makaronu) na naszej mapie. Kształtem przypominają coś pomiędzy cyrylicą, a pismem arabskim. 🙂

katedra bagrati w kutaisi w gruzji wpisana na listę międzynarodowego dziedzictwa UNESCO
Katedra Bagrati

W formie podziękowania za „oprowadzanie” planujemy dać mu polskie krówki, ale co się dzieje! Pyta się, czy nie mielibyśmy 10 lari… Nasze pierwsze wrażenie o bezinteresownej pomocy Gruzinów właśnie legło w gruzach. 10 lari to jednak stanowczo za dużo. Kończy się na kwocie 4 lari, ale za to bez słodyczy. Na polskie krówki trzeba sobie zasłużyć. 🙂

Z Bagrati schodzimy już sami, podziwiając jaszczurki wylegujące się na skałach w słońcu. Poniżej katedry – targ w Kutaisi. Klimat tego miejsca przypomina mi poniedziałkowe jarmarki w podkrakowskich Krzeszowicach. Coś niesamowitego!

Kierujemy się w stronę McDonalda, dokąd przyjechaliśmy marszrutką z lotniska. Po drodze pałaszujemy pierwsze, jakże sycące gruzińskie chaczapuri i uprawiamy sport narodowy Gruzji – przechodzenie przez kilkupasmowe ulice, między pędzącymi autami.

Nie łudźcie się, że przejścia dla pieszych, które – rzadko, bo rzadko, ale się zdarzają, dla gruzińskich kierowców coś znaczą. Oooo nieee… Pełnią one tutaj funkcję raczej ozdobną, przerywając monotonię kolorytu asfaltu. Prawdopodobieństwo śmierci na nich i poza nimi jest takie samo.

Galeria zdjęć z Gruzji do obejrzenia tutaj.


1 komentarz do Gruzja – dzień 1, część pierwsza – Kutaisi

Skomentuj

© 2025: Paweł Łacheta | Travel Theme by: D5 Creation | Powered by: WordPress